Po tym, gdy 7 czerwca 1927 r. na warszawskim dworcu zamordowany został – przez białogwardyjskiego działacza Borysa Kowerdę – ambasador ZSRR Piotr Wojkow, bolszewicka Moskwa wydarzenie ogłosiła mianem „aktu wojny”. Tego samego dnia w stan gotowości postawiono Chłopsko-Robotniczą Armię Czerwoną. Zamordowany dyplomata nie należał do polonofili. Jako członek powołanej na mocy traktatu ryskiego komisji, której zadaniem był zwrot mienia zagrabionego przez Rosję w czasie zaborów, dał się poznać jako kreatywny zwolennik sabotowania tego procesu. Feralnego dnia na warszawskim dworcu towarzyszył on wydalonemu za szpiegostwo z Londynu sowieckiemu chargé d’affaires Arkadijowi Rozengolcowi (wówczas Brytyjczycy zerwali zresztą stosunki dyplomatyczne z ZSRR).

Polskie władze podejrzewały akcję sowieckiego wywiadu

Polskie władze podejrzewały, że za zabójstwem stał sowiecki wywiad wojskowy, który dążył do pogorszenia stosunków z Warszawą, a Kowerda miał być tylko instrumentem w tej grze. Tezy tej nie potwierdzono jednoznacznie do dziś. Niemniej jednak po zabójstwie ZSRR zawiesił rozmowy o pakcie o nieagresji i zablokował proces zwrotu polskiego majątku. Kreml przekonywał, że Polska jest siedliskiem białych spiskowców i nie może być wiarygodnym partnerem. Nic nie dały tłumaczenia, że Wojkow systematycznie odmawiał ochrony policyjnej. Argumentem nie było zorganizowane z honorami odprowadzenie ciała do pociągu, który przewiózł trumnę doZSRR.
Reklama