Żeby nie być gołosłownym, zacznę od życzeń dla lewicy.

Naszej lewicy

SLD, SdPl, Lewicy Polskiej, Partii Demokratycznej i innym ugrupowaniom lewicowego Konwentu Świętej Katarzyny życzę, żeby z ich dzisiejszego bólu, znoju i łez narodziła się kiedyś w Polsce - choćby za dwadzieścia lat - normalna europejska i polska lewica. Żeby parędziesiąt lat po końcu dawnego ustroju lewica przestała być wreszcie w Polsce synonimem związku zawodowego byłych funkcjonariuszy PRL, obsługującym wyłącznie peerelowskie nostalgie i wybielającym na siłę PRL-owskie biografie. Godną uwagi wrażliwość działaczy PZPR, ZSP, PRON, ludzi PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości, może już lewica pozostawić do obsłużenia Jarosławowi Kaczyńskiemu. On ma Karskiego, Wassermana czy Kryżego, więc i kolejnych weteranów przygarnie. Irenę Santor możecie zostawić Lechowi Kaczyńskiemu, będzie jeszcze w jego kadencji niejedna patriotyczna gala, a do tego najlepiej nadaje się repertuar i estetyka festiwali z Kołobrzegu i Zielonej Góry. Podczas gdy wy, droga lewico, teraz już na poważnie, a nie tylko na wyborczych plakatach, wybierzcie przyszłość! Ideową, estetyczną, społeczną... Lewicowego dyskursu i zdolności do ciężkiej instytucjonalnej pracy nauczcie się od "Krytyki Politycznej", anarchistycznej niepokorności nauczcie się od "Obywatela". A sztuki profesjonalnego performansu nauczcie się od Palikota, bo Joanna Senyszyn tylko was, jako performerka naiwna, kompromituje.

Możni Panowie z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wyjdźcie wreszcie raz na zawsze z PRL-u, jako i ja w ten przedświąteczny czas z niego wychodzę. Zdarzyło mi się kiedyś przeprowadzać wywiad z byłym premierem Leszkiem Millerem, który na pytanie, jaki powinien być fundament polskiej lewicy XXI wieku, odpowiedział bez ogródek: "przypominanie, że PRL była naszą ojczyzną". Pomyślałem sobie wtedy, że ja pogodziłem się już z tym, iż moją ojczyzną nie będą upokarzające pałowania stanu wojennego, nihilistyczne spiskowanie i picie po akademikach przez całe lata 80. Bo po pierwsze, to wcale nie były fajne wspomnienia dla kogoś, kto naprawdę nie jest masochistą, a po drugie, z takiej pamięci żadna normalna polska polityka nie może się narodzić. Skoro jednak ja - antykomunista chorobliwy i obsesyjny - zdecydowałem się wreszcie na amputację najbardziej patologicznych, najbardziej schorowanych warstw mojej pamięci, to mam jednocześnie prawo żądać - przepraszam, zagalopowałem się - pokornie prosić w ten przedświąteczny czas, aby Wielcy Panowie z Sojuszu też zgodzili się zapomnieć o latach swojej - lub swoich rodziców - świetności w PZPR, MSW, w organizacjach młodzieżowych. I żeby pomyśleli o tym, jak budować polską lewicę bez PRL-owskich nostalgii i obsesji. Bo nie warto już dłużej osłaniać polityką historyczną i historyczną pamięcią dzisiejszej weteranów PZPR-u i "Solidarności", tak samo cynicznych w polityce bieżącej, popełniających te same błędy, nielojalności, łajdactwa, biorących te same półtoramilionowe odprawy ze spółek Skarbu Państwa, żeby później tak samo obleśnie użalać się nad ciężkim losem hutników czy nauczycieli. Jak to robi dzisiaj milioner Skarbu Państwa Piotr Kownacki, a jak wczoraj to robili ludzie Kwaśniewskiego. Wszyscy oni łączą się w tej nowej specyficznej formie solidarności społecznej partyjnych raubritterów (czyli rycerzy bandziorów). I nie mają prawa nadużywać argumentów w rodzaju "a tam stało ZOMO", "a stamtąd wykurzaliśmy solidaruchów".

Tak rozumiana polityka historyczna niszczyła polską politykę przez ostatnie dwadzieścia lat, a może niszczyć także przez następne dwadzieścia. Stąd moje pokorne prośby do lewicy - odpuśćcie już sobie, Wielcy Panowie, waszą politykę historyczną. A Wielkich Panów z "postsolidarnościowej" prawicy za chwilę o to samo poproszę.

Naszej kochanej Platformie

Jako że rządzącym wypada życzyć najmniej i najskromniej, bo po pierwsze, można wyjść na oportunistę, a po drugie, oni swoją nagrodę już odebrali - poprzestanę na zacytowaniu chóralnego skandowania aktywu, który niegdyś witał tow. Wiesława w Sali Kongresowej: "Śmielej, śmielej!!!". Niech po październikowej rewolucji ustawodawczej nastąpi rewolucja lutowa, lipcowa i każego innego miesiąca. Albo, odwołując się do drogiej Donaldowi Tuskowi metaforyki futbolowej, jeśli Platforma wykopie tysiąc piłek w światło bramki, to choćby nawet Kaczyńscy byli Borucami, to i tak kilkadziesiąt przepuszczą.

Reklama

Naszemu Prezesowi Jarosławowi Kaczyńskiemu

Niech nie używa już więcej werbalnego antykomunizmu do zarządzania ludźmi skrzywdzonymi psychicznie przez lata osiemdziesiąte. Niech tego nie robi, mając przy sobie Karskiego, Kryżego i innych. A poza tym, życzę mu więcej żoliborskiego konserwatyzmu, mniej Radia Maryja. Więcej Joanny Kluzik-Rostkowskiej, mniej Artura Górskiego. W życiu osobistym więcej Brudzińskiego (wolałbym powiedzieć Dorna, ale już za późno), a mniej Gosiewskiego. W życiu ideowym więcej euroentuzjazmu, mniej eurosceptycyzmu, jako że lepiej unijnymi pieniędzmi zarządzać, niż nimi straszyć. W polityce zagranicznej - ze szczególnym uwzględnieniem naszych stosunków z Cyprem - więcej Kowala, mniej Karskiego. A tak w ogóle: więcej zajmowania się Polską, mniej zajmowania się bratem.

Naszemu Prezydentowi

W PR więcej Kamińskiego, mniej Kownackiego (wiem, że dla wielu to różnica nader subtelna, ale dla mnie zauważalna). No i niech prezydent wytrzyma - nie dając się destabilizować przez prorosyjskie lobby - do końca kadencji. Ale nie dłużej.

Prezydentowi Wrocławia

Niech nie wchodzi na ring, dopóki jeden z bokserów nie leży na deskach. Między linami i tak już jest ciasno, leje się krew, lecą zęby, chwyty nie są czyste. Tymczasem Dutkiewicz ma do zarządzania Wrocław, a to fajne miasto. I szkoda by je było przegrać na politycznej ruletce.

Paru osobom zupełnie indywidualnie

Palikotowi i Gowinowi - niech stworzą na poważnie lewicowo-liberalne i konserwatywne skrzydło PO. Partia rządząca w systemie z tendencjami do jednopartyjności nie może być jednoosobowym monolitem. Niechaj jednak obaj Wielcy Panowie pamiętają, że powinny to być dwa skrzydła jednej partii, czy też - znów powracając do wiadomego języka - prawe i lewe skrzydło tego samego piłkarskiego ataku. Grzegorzowi Schetynie życzę zastraszenia albo skorumpowania wszystkich pomniejszych baronów Platformy (a imię ich Legion). Choćby musiał zaoferować im wszystkim stanowiska konsuli, prokonsuli lub choćby koni prokonsula. Żeby nie donosili na niego do Donalda Tuska, zazdroszcząc mu jego miejsca po prawicy pańskiej.

Radosławi Sikorskiemu, żeby zostawił w spokoju moralne karły, bo po pierwsze, one już i tak nie urosną, a po drugie, polityka zagraniczna wychodzi mu zdecydowanie lepiej i za nią ludzie go lubią. Czepianie się karłów niech zostawi Komorowskiemu, który jest bez porównania lepiej chroniony. Bo Sikorski w ostatecznym rachunku, jak się znowu barwnie wychyli, oberwie zarówno o zwolenników PiS-u, jak i od jego przeciwników.

Naszym Dziennikarzom

Postępujcie na swojej drodze tabloidyzacji śladami Rymanowskiego, Olejnik, autorów "Teraz my" i "Szkła kontaktowego", a także Jana Pospieszalskiego i wielu, wielu innych. Puszczajcie mimo uszu biadania Pacewicza, a nawet Magaleny Środy (najbardziej ztabloidyzowanej w Polsce profesor filozofii, wypowiadającej się na każdy temat z tym samym barwnym zapałem czołówek Superaka), która zapominając o źródłach własnego medialnego sukcesu, postanowiła się przyłączyć do pacewiczowskiej krucjaty na rzecz nauczenia dziennikarzy dobrych manier. Mimo tak ciężkiego ostrzału nie lękajcie się! Bądźcie jeszcze bardziej zapalczywi w waszym nieubłaganym weryfikowaniu autorytetu autorytetów i badaniu procentowego udziału realnej słodyczy w słodkich słówkach liderów władzy i opozycji. No bo pomyślcie tylko o latach 90., o tym landrynkowym świecie Piotra Pacewicza, pomalowanym wodnymi farbkami na kolorki krainy teletubisiów. Kiedy żadna tabloidyzacja jeszcze do Polski nie dotarła, a rząd dusz sprawowały dwa zaprzyjaźnione ze sobą poważne i odpowiedzialne czasopisma - w każdym razie ich redaktorzy byli ze sobą mocno zakolegowani, jak się tego dowiedzieliśmy z ich zeznań przed komisją Rywina - "Gazeta Wyborcza" i tygodnik "Nie". Uczące tolerancji dla inaczej myślących, poszanowania dla innych przekonań, pluralizmu, religijnej tolerancji, a przede wszystkim dziennikarskiej odpowiedzialności. Ich walka i praca gwarantowała co prawda Polsce (właśnie, co teraz będzie z tą Polską, redaktorze Lis?) posuwanie się drogą jednokierunkową ku stabilnej demokracji, ale jakże było wtedy nudno! Ile rytuałów trzeba było codziennie odprawiać, ilu świętym krowom bić co rano pokłony. Dlatego ja wolę już nasz obecny rozkołysany i ztabloidyzowany świat TVN-u, Polsatu, RMF-u, Radia Zet, "Dziennika", a nawet dzisiejszej przedsoborowej "Rzeczpospolitej" ("no i kto tu wpuścił hiszpańską Inkwizycję!?"), mimo że na co dzień drę z nią koty. Wolę nasz świat niepowstrzymanego medialnego tabloidu niż ten dawny, z początku lat 90., do bólu odpowiedzialny i arystokratyczny świat "Wyborczej" i "Nie", za którym ronią łzy konserwatysta Piotr Pacewicz i tradycjonalistka Magdalena Środa. Oboje tęskniący za czasami, kiedy słońce było bogiem, a Adam Michnik i Jerzy Urban czuwali, żebyśmy w rozstrzygających latach budowania w naszym kraju demokracji kolan sobie nie obtarli i nie zasmarkali nosków.

Tamte gustowne i bezpieczne czasy już jednak nie wrócą, czego i państwu, i sobie najgoręcej życzę.