Tuż po wejściu pierwszych pododdziałów zwiadu do Chersonia pojawiły się również memy, na których widać przerobione plakaty propagandowe. Napisano na nich: „Rosja była tu do 11 listopada”. W oryginale było: „jest tu na zawsze”. Na krótko przed tym wszystkim pojawiła się informacja o śmierci Kyryła Stremousowa, zastępcy kolaboranckiego gubernatora obwodu chersońskiego. Według oficjalnej wersji zginął w wypadku samochodowym. Tylko że ten typ wypadku – wjechanie pod kamaza – to specjalność i swoisty podpis rosyjskich i ukraińskich służb specjalnych. Stremousow zza kierownicy swojego auta wiele razy nagrywał gorące wystąpienia, w których składał hołdy Władimirowi Putinowi. Ukraińscy internauci wyłapali, że na tych filmach widać, jak sam wymontował pasy bezpieczeństwa. Taki był jego nowy porządek. Miks lokalnej wersji tupolewizmu i rosyjskiego świata.
Jeśli dołożyć do tego informacje o ewakuacji z nieodległej od Chersonia Nowej Kachowki do Geniczeska nad Morzem Azowskim rosyjskich kolaborantów i kopanie okopów w rejonie Armiańska, przy wjeździe na okupowany Półwysep Krymski, obraz inwazji jest tragiczny. Wycofanie się spod Kijowa było porażką. Utrata Wyspy Wężowej – prestiżowym tąpnięciem. Odbicie Chersońszczyzny – blamażem. Wejście do Chersonia i zakwestionowanie poprzez fakty dokonane wyniku pseudoplebiscytów Putina w jedynym zajętym po 24 lutego mieście obwodowym jest już kompletnym upadkiem i kompromitacją. Jeśli sprawdzą się przewidywania byłego głównodowodzącego sił lądowych USA w Europie gen. Bena Hodgesa, według których zimą Ukraińcy przerwą lądowe połączenie z Rosji na Krym i podejdą pod Mariupol, będzie można mówić o bliskim końcu wojny. Wówczas zupełnie realne stanie się też uderzenie w Krym.
Straty po stronie rosyjskiej i ogólna degrengolada tzw. drugiej armii świata to moment krytyczny. Jeszcze latem trudno było uwierzyć, że skala upadku może być tak wielka. Ilość kartonu w państwie rosyjskim jest jednak tak duża, że pojawia się historyczna możliwość całkowitego skompromitowania putinizmu, a nie tylko dekonstrukcji mitu „russkiego miru”. Istnieje przy tym ryzyko sięgnięcia po taktyczną broń atomową przez Rosję. Jednak, jak pokazuje przykład Chersonia, Kreml ma chyba kilka kategorii definiowania tego, co nazywa rosyjskim. Jest Rosja pierwszej kategorii i Noworosja z second handu. Wobec tej drugiej nie obowiązują zasady obrony do końca.
Reklama
Zresztą czym ją tak naprawdę bronić? Kadyrowcami, którzy dokonują gwałtów na swoich kolegach z mobilizacji? Więźniami z Grupy Wagnera? Zdemoralizowanymi żołnierzami z branki, którzy wegetują w ziemiankach na stepie bez leków, odzieży termicznej i w poczuciu bezsensu? Ukraińcom trzeba tylko pozwolić wygrać tę wojnę i nie zamrażać konfliktu. Nawet jeśli ceną za to ma być obawa przed użyciem broni nuklearnej. Bez tego „sprawdzam” już zawsze będziemy poddawani szantażowi. Historycznym błędem będzie nieskorzystanie z możliwości rozmontowania tego w sumie ostatniego argumentu w rękach Władimira Putina.
Reklama
Istnieje nagranie, na którym dziecko pyta rosyjskiego prezydenta, gdzie kończą się granice Rosji. Ten butnie odpowiada, że nie kończą się one nigdzie. W wersji zmienionej przez ukraińskich żołnierzy brzmi to nieco inaczej: „granice Rosji kończą się tam, gdzie Rosjanie dostają wpie…l”. Ta koszarowa przeróbka ma w sobie więcej treści niż najcięższe rozważania politologów. Nie należy przeszkadzać ukraińskim żołnierzom w przypomnieniu Putinowi, którędy przebiega granica z Ukrainą.