44-letni Armen Sarkisian zna twarde zasady ulicy. Przedsiębiorca z Gorłówki, miasta satelity Doniecka, wszedł do biznesu, ściągając haracze. Był do tego przygotowany, bo jego ojciec Nahapet był „awtoritietem” kryminalnym (w hierarchii więziennej byłego ZSRR przestępca w randze umownego pułkownika), który w uznaniu za „zasługi” ma dziś w mieście nawet ulicę swojego imienia. Stać go było, więc sobie załatwił. Armen, od maleńkości trenujący boks, wyrósł na godnego następcę Nahapeta.
Gdy w 2010 r. do władzy w Ukrainie doszedł Wiktor Janukowycz, kariera młodego Sarkisiana przyspieszyła. Był niemal równolatkiem i kolegą Ołeksandra, starszego syna prezydenta, ważnej postaci Simji, klanu Janukowyczów uwłaszczającego się bez umiaru na państwie. Simja nie mogłaby zarabiać, gdyby nie związki ze światem przestępczym, a świat przestępczy nie rozwijałby się tak szybko, gdyby nie patronat państwa. Co ciekawe, jedynym legalnym biznesem Sarkisiana była wówczas agencja ochrony, którą nazwał Awtoritiet, nawiązując tym samym do terminologii świata kryminalnego. Patronem całego środowiska na Donbasie był w owym czasie Jurij Iwaniuszczenko - „wor w zakonie” (złodziej w prawie), czyli regionalny lider świata przestępczego.
Tamte złote czasy są już za nimi - Janukowycza nie ma, na dodatek wybuchła woja, więc i bandyci muszą na nią łożyć. Armen, który już podczas rewolucji godności lat 2013-2014 dostarczał do Kijowa „tituszki”, dresiarzy do bicia demonstrantów, dostał od Rosjan zadanie powołania i sfinansowania prywatnego batalionu (ok. 750 osób) na wzór Grupy Wagnera. Jego oddział miałby wziąć udział w bitwie o Bachmut, którą „obstawiają” wagnerowcy z firmy należącej do Jewgienija Prigożyna, oligarchy bliskiego Władimirowi Putinowi. Brygada Sarkisiana miałaby osłabić jego wpływy i zlikwidować wrażenie, że ewentualne zdobycie miasta to prywatny sukces biznesmena aspirującego do miana ludowego ministra obrony.
Reklama
Pokolenie Sarkisiana zmieniło oblicze przestępczości na Donbasie, wprowadzając do jej obyczajowości czystą przemoc. W warunkach wojny wygrał lansowany przez Armena biespriedieł, przestępczość bez zasad, a ludzie tacy jak on narzucili swój styl biznesowi oraz polityce. Obserwując te zmiany, łatwiej zrozumieć wydarzenia ostatnich tygodni. Najpierw świat obiegło brutalne nagranie, na którym widać związanego, klęczącego mężczyznę, który za pomocą taśmy ma przytwierdzoną głowę do cegieł. Chwilę później na jego skroni ląduje z impetem młot kowalski. W ten sposób żołnierze z Grupy Wagnera pozbyli się Jewgienija Nużyna, dezertera, który poddał się Ukraińcom, po czym w niejasnych okolicznościach wrócił do Rosji w ramach wymiany jeńców. Kreml umył ręce. - Nie, nie mamy komentarza. Nie wiem, na ile to odpowiada rzeczywistości. To nie nasza sprawa - komentował nagranie rzecznik Putina Dmitrij Pieskow. Państwo demonstracyjnie zignorowało brutalną zbrodnię będącą w istocie pozasądową egzekucją. Potem, gdy Bruksela zagroziła nałożeniem na wagnerowców sankcji, do Parlamentu Europejskiego trafiła przesyłka - zapakowany w futerał na skrzypce młot z wygrawerowanym logo grupy. Oblano go sztuczną krwią. Równolegle do ukraińskich placówek dyplomatycznych w całej Europie, niczym w kiepskiej powieści kryminalnej, wysłano przesyłki zawierające zakrwawione oczy zwierząt.

Kogucia dywizja

Więzienna subkultura rozprzestrzenia się wśród wagnerowców, zwłaszcza odkąd ich kurator zaczął werbować skazanych w koloniach karnych. We wrześniu do sieci trafiło nagranie, na którym - jak pisały media - „osoba przypominająca Prigożyna” namawia do pójścia na wojnę więźniów obozu w Joszkar-Ole. Według szefowej organizacji Ruś Odsiadująca Olgi Romanowej udało się zwerbować co najmniej 7 tys. osób. Prigożyn w czasie tournée po łagrach przekonywał więźniów, że po odsłużeniu półrocza w Wagnerze mogą liczyć na ułaskawienie, a w razie śmierci na froncie ich rodziny dostaną pieniądze. - Macie kogoś, kto może was stąd wyciągnąć? Jest takich dwóch: Allah i Bóg, (ale wyjdziecie) w drewnianej skrzynce. A ja was zabieram żywych, choć nie zawsze żywych zwracam - przekonywał.
Putin może i był przez całe życie kagiebistą, ale to nie znaczy, że nie przesiąkł elementami więziennej kultury, co tylko podkreśla jej znaczenie.
Przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę kandydatów do grupy badano na wariografie, czy nie mają na koncie ciężkich przestępstw albo nie próbują ich ukryć. Problemem były nie wyroki, lecz samo kłamstwo. Niemniej próbowano przynajmniej utrzymać minimalną higienę kadrową. Potwierdza to przykład Marata Gabidullina, byłego żołnierza i autora wspomnień z okresu służby w grupie. To absolwent Riazańskiej Wyższej Szkoły Dowódczej Wojsk Powietrznodesantowych i były oficer zwiadu. W czasie badania na wykrywaczu kłamstw wyszło, że ma na koncie zabójstwo lokalnego gangstera w latach 90., a w 1997 r. wytoczono mu sprawę za przynależność do organizacji przestępczej, grupy zabójców. Nie było to jednak dyskwalifikujące. Pytano go tylko, czy nadal ma kontakty ze światem przestępczym. - Odpowiedziałem, że nie - mówił portalowi Meduza. - No i poligraf coś tam, k...a, nie był zadowolony z mojej reakcji. Zresztą co, jak widzę kogoś znajomego na ulicy, to mam uciekać na drugą stronę? - tłumaczył.
Gabidullin był jednym z pierwszych, którzy potwierdzili przestępcze praktyki wagnerowców w Syrii. Opowiedział o zabójstwie Muhammada al-Abdallaha, dezertera z armii rządzącego Syrią sprzymierzeńca Kremla Baszara al-Asada. Wydarzenie sfilmowali wagnerowcy. Widać na nim, jak młotem łamią jeńcowi ręce i nogi. Potem, już martwemu, obcinają głowę, łopatą odrąbują ręce, wieszają za nogi, oblewają benzyną i podpalają. Film zaczyna się od słów: „I tak skończy każdy igiłowiec (rosyjskie określenie członka Państwa Islamskiego - red.)”, choć Syryjczyk nigdy do tej terrorystycznej struktury nie należał. Wydarzenie to miało miejsce na długo przed inwazją na Ukrainę. Wówczas wydawało się, że drastyczne nagranie wyciekło do mediów przypadkiem. Z dzisiejszej perspektywy i po nagraniu z młotem numer dwa widać, że w ten sposób jest budowana mitologia grupy.
Klanowy system Putina oparty na rodzinach ludzi władzy nabrał komponentu kryminalnego. Psem, - byłym pułkownikiem FSB, zaczął kręcić ogon - były „zek” Prigożyn i cała plejada innych kryminalistów
Dziś organizacja to czysty kryminał. Oczywiście nie jest tak, że przed 24 lutego nie istniały prywatne armie złożone z przestępców. Ale stanowiły margines. Najbardziej znaną taką formacją była grupa JENOT, na czele której stał Aleksiej Milczakow vel „Fric”. Kuratorami formacji byli dwaj majorowie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Jenoci sympatyzowali z ideologią neonazistowską, a ich głównym zajęciem były rejderstwa (przejmowanie firm z użyciem przemocy lub kupionych wyroków sądowych), zabójstwa na zlecenie i handel narkotykami. Stopień skryminalizowania grupy był jednak tak duży, że w 2019 r. do aresztu trafił wpływowy żołnierz tej organizacji Roman Tielenkiewicz, a później i sam Milczakow. Teraz nikt by im nie wypominał tak nieistotnych epizodów. Dzisiaj wyrok w papierach to zaleta, a nie przeszkoda.
Według relacji więźniów Prigożyn miał przekonywać do siebie przestępców, mówiąc, że sam odsiedział 10 lat „na Północy”. Pod tym względem w zasadzie niczym nie różni się od Armena Sarkisiana. Jak pisały rosyjskie media, „kucharz Putina” dostał dwa wyroki. W 1979 r. dwa lata w zawieszeniu za kradzież. Dwa lata później - 13 lat za kradzież, rozbój i zmuszanie nieletnich do prostytucji. Wyszedł po dziewięciu, by w przeżywającym ustrojową transformację Leningradzie zająć się sprzedażą hot dogów, a następnie stopniowo dotrzeć na szczyty władzy jako szef cateringowego imperium obsługującego Kreml. Na filmie z Joszkar-Oły Prigożyn ostrzega, że „bardzo ostrożnie” podchodzi do werbunku gwałcicieli, mówi także, że w grupie zakazane są kontakty seksualne „z miejscowymi kobietami, florą i fauną, mężczyznami”.
Nie chodzi tu o dbanie o moralność jednostki, skoro nie przeszkadza mu werbunek recydywistów i morderców. A o to, że w rosyjskich koloniach rządzi twardy kodeks, zgodnie z którym wysoko postawieni w bandyckiej hierarchii kryminaliści co do zasady nie mogą utrzymywać kontaktów z najniższą kastą „pietuchów” (kogutów) lub „opuszczonnych” (opuszczonych), a więc więźniów zmuszanych do świadczenia usług seksualnych. „Pietuchami”, w polskiej grypserze nazywanych „cwelami”, często stają się właśnie przestępcy seksualni. Popyt na mięso armatnie jest jednak w Rosji teraz tak duży, że z otoczenia Prigożyna co najmniej dwukrotnie płynęły sygnały o stworzeniu oddzielnego pododdziału, w którym służyliby wyłącznie „opuszczeni”. Podczas przynajmniej jednego spotkania na przełomie lata i jesieni kurator wagnerowców miał obiecywać, że wprawdzie gwałcicieli na razie nie werbuje, ale do tematu można będzie wrócić „w okolicach listopada”. W listopadzie na związanym z wagnerowcami kanale na Telegramie, obserwowanym przez ponad 400 tys. ludzi, pojawiła się zapowiedź sformowania „koguciej dywizji”.
- Więzienne zasady mówią, że z osobami o niskim statusie społecznym nie należy się witać, pić czaju, brać od nich na użytkowanie jakichkolwiek rzeczy, spać w jednej koi. Inni więźniowie komunikują się i żyją w jednym środowisku, a „pietuchi” oddzielnie - kanał przytacza słowa Prigożyna. - W czasie działań wojennych skrajnie trudno oddzielić te kategorie obywateli i np. zorganizować „gitową baterię haubic” albo „cwelowe gniazdo karabinów maszynowych”. Życie w czasie wojny dyktuje nowe warunki. Nie określono, czy można podawać „pietuchowi” amunicję albo opatrzyć mu ranę. Aby uniknąć niedogodności, nie bierzemy „pietuchów” do CzWK Wagner. Zarekomendowaliśmy utworzenie z nich oddzielnej „cwelowej dywizji”, która niewątpliwie przejawi wysoki duch bojowy - miał dodać Prigożyn. Gdyby coś takiego powstało, kryminalizacja sił zbrojnych Rosji przebiłaby osiągnięcia złożonej z byłych więźniów 36 Dywizji Grenadierów SS Oskara Dirlewangera.
Ukraińska propaganda przyjęła podyktowane przez Prigożyna reguły gry. W sieci pojawiło się nagranie Nikołaja Orłowa, kryminalnego „awtoritieta” znanego jako „Sasza Kurara”, który twierdzi, że gdy Prigożyn siedział w łagrze, był „pietuchem”. Nagranie publicznie zareklamował Ołeksij Arestowycz, doradca biura prezydenta Ukrainy, mający wielomilionowe zasięgi w internecie. Arestowycz nie cieszy się dobrą reputacją i jego rewelacje często okazują się fałszywe. Gdyby jednak oskarżenia Orłowa pod adresem Prigożyna trafiły do przekonania rosyjskich więźniów, teoretycznie mogłoby to podważyć całą kampanię werbunkową. Przestępca żyjący według łagiernych reguł nie powinien służyć w oddziale kontrolowanym przez „pietucha”, aby samemu nim nie zostać.

Moczenie w latrynie

Rozplenienie się więziennej subkultury może dziwić, ale akurat w przypadku Rosji jest stosunkowo najmniej zaskakujące. Przez system więzienny ZSRR przeszły miliony ludzi. W latach 90., na fali przenikania się półświatka z biznesem, więzienne wzorce kulturowe stały się zwyczajnie modne. Ludzie w latach 90. i 2000. masowo oglądali seriale, takie jak „Banditskij Pietierburg” (Bandycki Petersburg), kultowy status zyskały wiele mówiące o rosyjskiej rzeczywistości, a miejscami wręcz prorocze filmy „Brat” i „Brat 2” w reżyserii Aleksieja Bałabanowa. W radiach pojawiały się więzienne piosenki takich zespołów, jak Butyrka (od nazwy moskiewskiego aresztu) czy Worowajki (Złodziejki). Tysiące ludzi do dziś nucą „Za rostowskuju bratwu, za wiernost diełu swojemu” (Za gang rostowski, za wierność swojej sprawie) Butyrki, „Nie worowka, nie szaława” (Ani złodziejka, ani ladacznica) Worowajek czy „Mamu zabirajut w tiurmu” (Mamę biorą do więzienia) Ani Worobiej o tym, że „jeśli mama jest winna, tylko Bóg może ją sądzić”. A najpopularniejszym hitem podpitych fanów karaoke pozostaje „Władimirskij centrał” (nazwa więzienia we Włodzimierzu) Michaiła Kruga. Krug zresztą sam przyjaźnił się z „awtoritietem” znanym jako „Sasza Siewier”.
Moskiewskie i petersburskie lemingi traktują podobne „błotne pieśni” tak, jak warszawscy disco polo. Podobnie nie do przyjęcia dla „starych gorłowskich” był Armen Sarkisian. Dla ludzi takich jak tradycyjny komsomolski oligarcha Roman Abramowicz nieakceptowalny jest Prigożyn. Jeszcze większy mur istnieje między bandytami a funkcjonariuszami. „Zeki” czekistów i milicjantów, co zrozumiałe, nie szanują. Mundurowi odwdzięczają się tym samym. Putin nigdy nie ukrywał swojej pogardy dla Janukowycza, który dwukrotnie trafił do - jak brzmi rosyjski eufemizm - „miejsc niezbyt oddalonych”. Nie wiadomo, jak władca Kremla traktuje Prigożyna, ale biorąc pod uwagę kryminalną przeszłość „kucharza”, można bezpiecznie założyć, że przesiąknięte bezpieczniakami elity ery schyłkowego putinizmu mogą go uznawać za użyteczne narzędzie na wojnie z Ukrainą, ale niekoniecznie za równego im samym. Trochę na podobnej zasadzie jak jest traktowany Ramzan Kadyrow. To przydatny instrument do pacyfikacji Kaukazu z licencją na zabijanie, ale jako Czeczen i - co ważniejsze - muzułmanin bez perspektyw na odegranie samodzielnej roli w polityce na szczeblu federalnym.
Putin może i był przez całe życie kagiebistą, ale to nie znaczy, że nie przesiąkł elementami więziennej kultury, co tylko podkreśla jej znaczenie. Jednym z jego najsłynniejszych bon-motów jest fraza, która przeszła do potocznego obiegu jako „łapanie terrorystów nawet w kiblu”, a dzięki której Putin wygrał wybory w 2000 r. Wypowiedział ją jeszcze jako premier, dzień po zmasowanym bombardowaniu zbuntowanego Groznego. - Będziemy prześladować terrorystów wszędzie. Jak na lotnisku, to na lotnisku. To znaczy, wybaczcie mi, w toalecie złapiemy, koniec końców zamoczymy ich w latrynie - mówił. To ostatnie wyrażenie wywodzi się z grypsery. Zwrot „moczyć w latrynie” odnosi się do sposobu mszczenia się na donosicielach współpracujących z łagierną administracją. Więźniowie zabijali ich, a ciała wrzucali do dołów na fekalia - w łagrach Dalekiej Północy zamarzniętych całymi miesiącami - aby zatrzeć ślady. Ten kontekst najczęściej umyka w szybkim tłumaczeniu, bo gubi lapidarność zwrotu. Innym przykładem, który w przeciwieństwie do tego o latrynach nie wyszedł poza granice Rosji, jest zwrot z 2012 r. o „skoszczusze”, na którą nie mogą liczyć sprawcy jednej z afer korupcyjnych. „Skoszczucha” w grypserze to przedterminowe skrócenie kary pozbawienia wolności.

To też zdrajcy

Tu wracamy do Sarkisiana. Choć w porównaniu z Prigożynem działa na skalę lokalną, to jego przykład pokazuje, jak kończy się romans państwa ze światem kryminalnym. Jeszcze za czasów Janukowycza, przed rewolucją godności, ogon zaczął kręcić psem, bo to Sarkisian stał się faktycznym właścicielem Gorłówki. Najpierw dokonał wrogiego przejęcia lokalnych mediów, firm i klubów sportowych, potem - struktur MSW, prokuratury i sądów. Co było państwowe, zaczęło się rządzić zasadami świata przestępczego. Albo bardziej precyzyjnie - funkcjonowało bez żadnych zasad.
I na Donbasie, i w Rosji ten model swoistego partnerstwa publiczno-bandyckiego okazał się wydajny. Prigożyn, rzucając do boju prywatne bataliony, osiąga więcej niż niemrawe, źle dowodzone i pozbawione logistyki regularne wojsko. Z tego powodu armia go nienawidzi. Jak przekonuje w rozmowie z portalem Suspilne dowódca ukraińskiej 4 Brygady Gwardii Narodowej płk Artem Iliuszyn, rosyjscy wojskowi zazdroszczą Priogożynowi niezależności i autonomii w podejmowaniu decyzji. Ukraiński oficer określa wagnerowców mianem „siły napędowej w ofensywie na Bachmut”. - Mają prawo podejmować decyzje bez porozumienia z dowództwem - opowiada. - Oddziały Grupy Wagnera wykorzystują zwykłych żołnierzy jako żywy materiał rozpoznawczy. Rozpoznają nimi stanowiska strzeleckie sił ukraińskich - relacjonował Iliuszyn.
To samo, co niegdyś w Gorłówce, a ostatnio w Grupie Wagnera, na większą skalę dokonuje się w całej Rosji. Klanowy system Putina oparty na rodzinach ludzi władzy nabrał komponentu kryminalnego. Psem - byłym pułkownikiem FSB, zaczął kręcić ogon - były „zek” Prigożyn i cała plejada innych kryminalistów. „Kucharz Putina” zaczyna się rozpychać i grozić innym członkom elit, wieszcząc im los dezertera z rozbitą młotem czaszką. - Nużyn zdradził swój naród, zdradził swoich towarzyszy. Ale część zdrajców przesiaduje też w gabinetach, nie myśląc o swoim narodzie. Część odlatuje prywatnymi odrzutowcami do państw, które na razie wydają się nam neutralne. Odlatuje, by nie uczestniczyć w dzisiejszych problemach. Oni też są zdrajcami - mówił Prigożyn, cytowany przez własną służbę prasową.
Rosja jest jak Gorłówka półtorej dekady temu. Różnica skali sprawia, że ludzie, którzy kiedyś byli w sumie tylko prowincjonalnymi dresiarzami z zakrwawionymi rękoma, dzisiaj chcą współdecydować o losach kraju dysponującego bronią jądrową. ©℗