Aliaksei Kazharski
wykładowca na Uniwersytecie Karola w Pradze. Obronił doktorat na Uniwersytecie Komeńskiego w Bratysławie. Autor m.in. książki „Central Europe Thirty Years after the Fall of Communism. A Return to the Margin?”
DGP: Nie ma pan poczucia, że w ostatnim roku historia niesamowicie przyspieszyła?
Aliaksei Kazharski: Mam, i to coraz bardziej od 2020 r. Pochodzę z Białorusi, a więc dla mnie wojna nie zaczęła się w 2022 r., lecz dwa lata wcześniej. W kraju wybuchły wtedy protesty, a autorytarny reżim Łukaszenki przerodził się w reżim neototalitarny. Wszystko to jest bardzo blisko powiązane z wojną w Ukrainie.
„To, co się dzieje w Ukrainie, jest winą Zachodu” - przekonują od początku wojny przedstawiciele realizmu. Zgodnie z ich narracją rozszerzenie NATO na wschód i obiecanie członkostwa w Sojuszu Ukrainie i Gruzji było ingerencją w strefę wpływów Rosji. Wspieranie przez USA i UE demokratycznych ruchów w krajach postradzieckich to nic innego jak próba wciągnięcia ich w zachodnią orbitę. Rosja - twierdzą realiści - poczuła się zagrożona na własnym podwórku, więc było jasne, że będzie chciała zrobić tam porządek. Czy możemy już odesłać tę szkołę myślenia na śmietnik historii?
Należało to zrobić dawno temu, choć jestem pewien, że wiele osób się ze mną nie zgodzi. Realiści przyjmują założenie, że Moskwa jest racjonalnym, przewidywalnym aktorem, który kieruje się względami swojego bezpieczeństwa. To, co obserwowaliśmy w 2022 r., całkowicie temu zaprzecza.
A i tak czołowi realiści, jak John Mearsheimer, dalej uważają, że Putin działał racjonalnie, dążąc do kontroli nad Ukrainą.
Inwazja okazała się katastrofą z punktu widzenia strategii militarnej. Wielu analityków wojskowych oceniło próbę przejęcia Kijowa jako brawurową, lekkomyślną awanturę wynikającą z kompletnego braku rozumienia Ukrainy i Zachodu, a także nieumiejętności przewidzenia ich reakcji. Dziś nie ma już żadnych wątpliwości, że zachowanie Rosji było irracjonalne i pozbawione pragmatyzmu.
To dlaczego teoria realistów wciąż jest dość popularna?
Część intelektualnego establishmentu w Rosji uwielbia takich ludzi jak Mearsheimer, bo dostarczają teoretycznego uzasadnienia dla ambicji Kremla. To, że amerykański naukowiec potwierdza rosyjskie roszczenia, to nie tylko rodzaj alibi, lecz także znakomita pożywka dla machiny propagandowej. Z kolei zwolennicy teorii realizmu na Zachodzie zwyczajnie nie rozumieją, co się dzieje wewnątrz Rosji. Nie doceniają roli, jaką w przetrwaniu rozpadającego się reżimu autorytarnego odgrywają resentymenty i kompleksy.
Realiści z góry przyjęli też, że dla Zachodu los Ukrainy nie jest strategicznym interesem. Jak mogli się tak pomylić?
Akurat nie wydaje mi się, żeby popełnili błąd, gdy twierdzili, że Ukraina nie była priorytetem Zachodu. Faktem jest, że Unia Europejska przez lata kładła główny nacisk na kraje bałkańskie, widząc w nich swoich przyszłych członków. Państwa postradzieckie traktowała jak próżnię - stworzono dla nich Partnerstwo Wschodnie, lecz nie dano im jasnych perspektyw członkostwa. To Putin sprawił, że Ukraina stała się dla Zachodu priorytetem. Rosyjska inwazja była rażącym naruszeniem prawa międzynarodowego: otwartym wszczęciem wojny zaborczej, nieprzebranej już w żadne „operacje hybrydowe”, jak okupacja Krymu i militarne zaangażowanie na Donbasie. Zachodni politycy nie mogli tym razem powiedzieć swoim wyborcom: owszem, Rosja jest zła, ale ten konflikt nie jest taki jednoznaczny, są w nim elementy wojny domowej. Teraz wszystko było jasne. Przyzwolenie na to, by Rosja przejęła kontrolę nad Ukrainą, oznaczałoby upadek dotychczasowego porządku. Byłoby to zaprzepaszczenie wszystkiego, w co wierzyliśmy po 1945 r.