"Nowe partnerstwo z Europą Wschodnią i Środkową – ale pod niemieckim przywództwem” ("Neue Partnerschaft" mit Ost- und Mitteleuropa - aber mit deutscher Führungsrolle). Takim tytułem dziennik "Die Welt" opatrzył tekst poświęcony temu, co przewodniczący SPD Lars Klingbeil zaanonsował w Warszawie.

Reklama

Niezauważone wystąpienie niemieckiego polityka

Nad Wisłą jego środowe wystąpienie w Muzeum Polin przeszło niemal niezauważone. Ot lider partii, która półtora roku temu wygrała w Niemczech wybory i ma swojego kanclerza najpierw przemknął pociągiem do Kijowa. Potem w drodze powrotnej wpadł do stolicy Polski na konferencję zorganizowaną przez Fundację im. Friedricha Eberta (FES). Wygłosił mowę i wrócił do domu. Dla całość elit politycznych w III RP po prostu nuda.

Reklama

Przecież te opozycyjne żyją od tygodnia samobójczą śmiercią nastolatka, skrzywdzonego przez pedofila oraz rządowe media. Te rządzące w całości poświęciły się walce w obronie świętość JP II, którą ów mocno nadwyrężył w trzeciej od końca dekadzie poprzedniego tysiąclecia. O czym doniósł reportaż przygotowany przez telewizję sprzyjającą opozycji. Wedle reguł dotyczących takich zjawisk, wspomniane burze potrwają jeszcze około pięciu dni, nim do reszty zobojętnieje na nie opinia publiczna. Za kolejne dziesięć dni odejdą w zupełne zapomnienie, zastąpione przez inne, przedwyborcze polityczno-medialne sztormy.

Reklama

Niemieckie media zafrapowane. Nowa Ostpolitik?

Tymczasem niemieckie media zupełnie nie przejmowały się tym, co tak ekscytuje Polaków. Zafrapowało je bowiem warszawskie przemówienie Larsa Klingbeila, który stara się: "prezentować nową Ostpolitik" – jak zaanonsował je "Die Welt". Nota bene na tej starej zna się on znakomicie.

Swoją karierę Klingbeil zaczynał bowiem jako szeregowy pracownik biura kanclerza Gerharda Schrödera. Gdy nabierała ona tempa, będąc już posłem do Bundestagu, został członkiem Rady Powierniczej stowarzyszenia: Niemcy- Rosja Nowe Pokolenie.

"Jest ono (stowarzyszenie – przyp. aut.) skierowana do młodych menedżerów. Zostało założone przez byłego ambasadora Rosji Władimira Kotenjowa. Jego żona zasiada w radzie powierniczej, dwoje dzieci początkowo było w zarządzie" – opisywał wspomnianą organizację 20 maja 2014 „Tagesspiegel” w artykule pt. "Niemcy i Rosja. Związani z Kremlem" (link tu: https://www.tagesspiegel.de/politik/vernetzt-mit-dem-kreml-5165059.html).

Wychowany w szkole Schrödera młody Klingbeil zdobył sobie wśród niemieckich socjaldemokratów z czasem wielką popularność. Wybory na współprzewodniczącego partii (w ramach parytetów płci musi być dwoje: kobieta i mężczyzna. Drugą współprzewodniczącą jest Saskia Esken) wygrał w grudniu 2021 r. w wielkim stylu. Zagłosowało na niego aż 86,2 proc. delegatów obecnych na zjeździe SPD. To sprawia, że dziś to Lars Klingbeil rozdaje karty w największym stronnictwie, tworzącym koalicję rządową w RFN. Nie przestał też interesować się Europą Środkowo-Wschodnią. W czerwcu 2022 r. głośno było o jego przemówieniu, gdy oznajmił, iż Niemcy muszą odzyskać: "ambicję bycia siłą przewodnią" ponieważ: "po blisko 80 latach wstrzemięźliwości (…) odgrywają dziś nową rolę w systemie powiązań międzynarodowych", znajdując się w centrum wydarzeń.

W środę w Warszawie kontynuował tą myśl, jednocześnie podkreślając zmianę swojego spojrzenia na naszą część świata. Odciął się więc od Rosji oraz uwypuklił, że wojna na Ukrainie toczy się w „obronie wspólnych europejskich wartości". W odniesieniu do Polski powiedział, m.in. że: "W przeszłości dochodziło do krytycznych dyskusji, ale nasze relacje cechują się tym, że możemy krytycznie dyskutować, a na koniec szukamy wspólnej drogi w przyszłość. Dobrze jest, gdy Polska i Niemcy nie prowadzą polityki przeciwko sobie, lecz szukają wspólnych rozwiązań”.

Zwrot w relacjach z Polską? Ale z przywódczą rolą Niemiec

Analizując jego wcześniejsze działania oraz warszawskie wystąpienie Nikolaus Doll i Philipp Fritz napisali na łamach "Die Welt", że przewodniczący SPD dąży do zwrotu w relacjach ze wschodnimi sąsiadami. Pragnie bowiem: "wyznaczyć kurs na wspólną przyszłość", zaś: "jego plan przewiduje wyraźną rolę przywódczą dla Niemiec".

Doll i Fritz podkreślili, iż: "Za ważny element niemieckiego przełomu i stabilizacji w Europie Lars Klingbeil uznał relacje niemiecko-polskie".

Acz sposób w jakim lider socjaldemokratów to zrobił nie wszystkim za Odrą przypadł do gustu. "Na końcu powrócił do patriarchalnego stylu, który wcześniej potępił" – zauważył cierpko berliński dziennik „Der Tagesspiegel”.

Zatem widać kolejne symptomy, że Berlin szykuje się do zwrotu w swej "Ostpolitik", bez wyrzekania się oczywiście ambicji zagwarantowania sobie roli - siły przewodniej w Europie Środkowej. Ów zwrot wymusza swoją determinacją Władimir Putin, który nie zamierza szybko i łatwo rezygnować z osiągnięcia sukcesu w wojnie, jaką prowadzi z Ukrainą oraz całym Zachodem.

Przez poprzedni rok kanclerz Olaf Scholz grał na zwłokę, cały czas trzymając otwartą furtkę dla Kremla, licząc na powrót do przedwojennych relacji. Jak wydawały się one cenne najlepiej świadczył fakt, że poświęcił na rzecz tego wizerunek RFN, dopieszczany przecież przez dekady. Jednak końca konfliktu nie widać, a postawiona pod ścianą niemiecka gospodarka stopniowo znajduje innych dostawców surowców energetycznych. Jednocześni politycy w RFN nie są wstanie przewidzieć ani kiedy wojna dobiegnie końca, ani tym bardziej, jak potoczą się sprawy po zakończeniu działań zbrojnych. Nawet tak ściśle do niedawna powiązana z Rosją partia, jak SPD musi szukać dla Niemiec alternatywy na przyszłość. Dawny miłośnik Kremla Lars Klingbeil już to robi.

Nerwowy ambasador Niemiec

Zapowiedzią zwrotu w "Ostpolitik" jest także wielka gorliwość, z jaką Berlin zaczął się chwalić pomocą udzielną Ukrainie. Chwytając się wszelkich sposobów, by wykreować obraz, że nikt bardziej od Niemców na świecie i we wszechświecie nie pomaga Ukraińcom. Ciekawym objawem tego stała się niespotykana wcześniej drażliwość ambasadora RFN w Warszawie. Od lat politycy Zjednoczonej Prawicy wręcz rytualnie atakowali rząd Niemiec oraz jego politykę. Przeważnie na użytek wewnętrzny, by pozyskiwać głosy wyborców. Druga strona traktowała ten rytuał niczym cierpliwy rodzic znający swą siłę. Ignorowała zatem rozwrzeszczane dziecko. To zaś wiedząc, iż może bardzo niewiele, przynajmniej sobie pokrzyczało i ewentualnie próbowało kopnąć starego w kostkę. Jednaj od kliku tygodni ambasador Thomas Bagger (i nie tylko on) reaguje nadzwyczaj nerwowo. Wystarczy złośliwie wspomnieć, iż wsparcie Berlina dla Kijowa musi podliczać jakaś wielce kreatywna księgowa, potrafiąca jedne wydatek ująć na wiele sposobów, a już ambasador w mediach społecznościowych daje upust frustracji. To coś niespotykanego od czasu narodzin Facebooka i Twittera.

Jednak gdy te media dopiero zyskiwały na popularności Niemcy miały zagwarantowane dostawy tanich surowców z Rosji, Stany Zjednoczone widziały w nich kluczowego partnera, zapewniającego stabilność Staremu Kontynentowi, a gospodarki państwa Europy Środkowej wzięły na siebie rolę podwykonawców oraz producentów podzespołów dla przemysłu RFN. Idealna układanka, która rozsypała się 24 lutego 2022 r. Zaś bez Rosji nie da się jej ułożyć w tym samym kształcie. Jednak inny, korzystny dla Berlina kształt, jest jak najbardziej możliwy.

Koncepcja Mitteleuropy

Niewiele ponad sto lat temu, gdy wówczas z układanki wypadła Rosja, na popularności zyskała koncepcja Mitteleuropy. W swym, formujący się na początku 1918 r. kształcie tworzyły ją: Królestwo Polskie, Ukraińska Republika Ludowa, podbita Rumunia, Bułgaria oraz trzeszczące w szwach Austro-Węgry. Projekt upadł, bo II Rzesza przegrała wojnę, co odebrało jej nieuchronną - jak się wcześniej wydawało - dominację w Europie Środkowej.

Dziś Berlin ma w perspektywie dalsze odcięcie od Rosji. Dodatkowo trwa ochłodzenie relacji z USA i Francją. Na dokładkę dalszej kooperacji z Chinami może poważnie zaszkodzić, konflikt na linii Waszyngton-Pekin. Receptą na wzmocnienie własnej pozycji pozostaje więc nowa Mitteleuropa.

Pewnie jeszcze nie przed jesiennymi wyborami w Polsce, lecz zaraz po nich rząd w Warszawie dostanie do ręki konkretną ofertę (jak to ładnie ujął "Die Welt") „nowego partnerstwa”. Trudno mieć złudzenia, iż miałoby być ono inne, niż pod niemieckim przywództwem.

Brzmi okropnie, jednak okazje same wpadające w ręce są po to, żeby je wykorzystywać, a nie żeby się ładnie nazywały.

Należy zauważyć zatem, iż do tej pory jakiekolwiek partnerstwo w relacjach Berlina z Warszawą nie było możliwe. Kanclerz Angela Merkel dbała, by polityczni liderzy z Polski zostali uhonorowani prestiżowymi stanowiskami w Unii Europejskiej, pozbawionymi realnego wpływu na jej funkcjonowanie. Trudno bowiem inaczej nazwać funkcję przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, czy przewodniczącego Rady Europejskiej. Jednocześnie pani kanclerz konsekwentnie troszczyła się o niemieckie interesy. Zaś gdy godziły w interes i bezpieczeństwo III RP, niespecjalnie się tym przejmowała.

Ktoś tęskni za Merkel?

Zresztą nie musiała, bo może ktoś jeszcze pamięta tę uparcie powtarzaną niemal przez wszystkich mantrę o wrodzonej życzliwości pani Merkel dla Polaków. Mieliśmy za nią tęsknić, bo każdy inny niemiecki przywódca okaże się już nie tak czuły. A propos ktoś tęskni? Jeśli bowiem zsumować fakty, to po 1945 r. żaden niemiecki polityk nie naraził polskich interesów oraz bezpieczeństwa na szwank bardziej od pani Merkel.

Tymczasem teraz po raz pierwszy od przyjęcia do Unii Europejskiej pojawia się szansa, że niezależnie, jaki rząd będzie w Warszawie, z jego głosem zaczną się liczyć w Berlinie. Jednakże w takiej ofercie wcale nie ta kwestia jest najlepsza. Dużo fajniejsze jest to, czym akurat oferent nie byłby zanadto zachwycony.

Mianowicie perspektywa zbliżenia z Niemcami sprawia, że potrzeby Polski mogą w końcu okazać się bardziej interesujące dla Waszyngtonu oraz Paryża. Tak to już w świecie jest poukładane, że niemiecka oferta dałaby polskiemu rządowi bezcenny atut w relacjach z innymi, kluczowymi dla III RP państwami. Dziś USA są gwarantem bezpieczeństwa tak dominującym, że na sprzeciw wobec ich planów i działań polski rząd potrafi się zdobyć, jedynie wówczas, gdy pojawia się zagrożenie dla świętości JP II.

Z kolei Francja posiada na forum Unii możność przeforsowania wspólnie z Warszawą spraw, które są nie na rękę Niemcom. Tylko, że ją taka możliwość niezbyt interesuje. No, ale jeśli pojawi się groźba, iż Rzeczpospolita może grać w jednej drużynie z RFN, wówczas nad Sekwaną zaczną się rodzić obawy – a co jeśli zagrają przeciw Francji?

Oferta "nowego partnerstwa" daje realne atuty

Oferta "nowego partnerstwa" daje zatem realne atuty. Jednak znikną one, gdyby została z miejsca odrzucona. Podobnie się stanie, jeśli przyjmie się ją bezwarunkowo. Natomiast wszelkie stany pośrednie, a da się je opisać pięknym, niemieckim słowem „jein”, oferują możliwości manewru i balansowania między mocarstwami.

Niestety dla kraju o potencjale Polski jest to sztuka wymagająca rządu wiedzącego czego chce oraz wybitnego przywódcy. Takiego, co potrafi uwierzyć, iż może grać z większymi i potężniejszymi jak równy z równym. Niespotykane od dawna szanse zdają się więc otwierać przed Rzeczpospolitą, tylko kogoś zdolnego je pochwycić i utrzymać zupełnie nie widać.