Przez mijający tydzień Zjednoczona Prawicabroniła świętości Jana Pawła II. Tak cementując elektorat, a przy okazji motywując swych dawnych wyborców, którym się w ostatnich latach odechciało wybrać do urn, by jednak jesienią zechcieli. Spore pole do popisu oferuje także promocja książki JP II holenderskiego autora. Daje bowiem szansę, iż wnerwi grono starszych osób pamiętających, ile w latach 80. Jan Paweł II znaczył dla Polaków. Tymczasem w III RP ludzie najchętniej głosują przeciwko komuś. W tym wypadku otrzymują powody, żeby oddać głos przeciw nie tyle lewicy, co PO.

Reklama

Pech Tuska i Platformy

Pech Platformy polega na tym, że reportaż o zmiataniu pod dywan spraw księży pedofilii w archidiecezji krakowskiej przez kardynała Wojtyłę nadała telewizja jednoznacznie kojarzona ze wspieraniem tejże partii (ale nie lewicy). Także media należące do wydawcy książki Ekke Overbeek jedynie w momentach maksymalnego wysiłku potrafią skrywać swą sympatię do Donalda Tuska.

Reklama

Ów ma święte prawo rzec im teraz w podzięce: "Et tu Brute contra me". Ostatnie miesiące upłynęły bowiem liderowi PO na miotaniu się w poszukiwaniu fali, na której jego ugrupowanie mogłoby wznieść się znacząco w górę w sondażach. Właściwie przetestowano już wszystko od obrony sądów i polskiej obecności w Unii Europejskiej po powszechne prawo do mieszkań połączone ostatnio z "babciowym". Namacalnych tego efektów w sondażach właściwie nie widać.

Tu należy zauważyć jedną rzecz, którą lepiej naświetlają nie procenty lecz liczby. Oto w 2007 r. na Platformę zagłosowało w wyborach do Sejmu 6,7 miliona Polaków. To właśnie wówczas znajdowała się ona u szczytu społecznego powodzenia. Cztery lata później PO znów wygrała, ale pozyskując głosy już tylko 5,6 mln Polaków. Po czym w 2015 r. nadeszła miażdżąca klęska. Najlepiej oddaje ją liczba tylko 3,6 mln głosów. Czyli w ciągu ośmiu lat rządów Platformy, odwróciła się od tej partii prawie połowa ludzi, jacy wcześniej na nią głosowali.

Z tej perspektywy wybory w roku 2019 można obdarzyć mianem "nowej nadziei". Wcześniej zapobieżono rozpadowi ugrupowania, skonsumowano bezpośrednią konkurencję w postaci Nowoczesnej i przełamano regres. Sformowana pod patronatem PO Koalicja Obywatelska zebrała przyzwoitą liczbę 5 mln głosów.

Tylko, że okazała się ona zdecydowanie za skromna na odzyskanie władzy. Nadzwyczaj dużo Polaków, zmotywowanych odczuwalnym transferem socjalnym, poszło do urn podziękować dobroczyńcy. PiS, który zwykle zbierał ok. 5 mln głosów (w 2015 r. – 5,7 mln) w 2019 r., dostał ich aż 8 milionów.

Atrakcje ze strony Zjednoczonej Prawicy

Po tym triumfie Zjednoczonej Prawicy przeciętni Polacy, niespecjalnie zmartwieni losami wymiaru sprawiedliwości, doświadczyli rozlicznych atrakcji, które zafundował im obóz władzy. Wśród nich było wiele zdolnych doprowadzić do szewskiej pasji nawet najtwardszy elektorat PiS-u. Jakie miejsce powinny zajmować w rankingu najbardziej dolegliwych lub wkurzających jest kwestią indywidualnych odczuć osób nimi dotkniętych.

Lubiący świeże powietrze do dziś pamiętają durne zakazy z czasów pandemii, na czele z tym - zabraniającym pod surowymi karami odwiedzania parków i lasów. Przeciwnicy szaleństw mogą natomiast wspomnieć odjechaną próbę przeprowadzenia wyborów kopertowych. Zwolennicy porządku pewnie jeszcze rozpamiętują "Polski Ład". Płatnicy składek ZUS niczego nie muszą wspominać, mają je co miesiąc. Gorący euroentuzjaści i eurosceptycy na dźwięk imienia - premiera Morawieckiego reagują ostatnio zgoła identyczną złością. Uczuleni w kwestii poszanowania grosza publicznego krztuszą się widząc, jaki strumień pieniędzy podatników jest przepompowywany z budżetu państwa do instytucji i fundacji związanych z obozem władzy.

Inflacja, ceny energii…

Do rzeczy irytujących dorzućmy jeszcze odczuwalne, takie jak: inflacja, ceny energii oraz spadek płacy realnej o ponad 6 proc. Wedle wyliczeń ekspertów banku Credit Agricole w zeszły roku dochody statystycznych Polaków spadły najbardziej od 1999 r. Co przecież boli.

Notowania Zjednoczonej Prawicy są więc o nawet 10 proc. niższe niż cztery lata temu, acz i tak zaskakująco wysokie. Jednak bardziej frapuje to, iż na wszystkim co wyliczono powyżej zgoła nic nie zyskuje największa z partii opozycyjnych, jednocześnie przecież najmocniej podkreślająca swą śmiertelną wrogość wobec PiS-u.

Niezależnie ile Donald Tusk miesięcznie złoży obietnic co do rozliczania polityków prawicy, korzyść z tego wyglądają na bliskie zeru. Nawet pojawiające się w obiegu zapowiedzi delegalizacji wzbudzają znikomy oddźwięk. Wyborców pragnących zemsty oferowanej przez PO nie przybywa.

Perfekcyjne zacementowanie sceny politycznej

W pewnej mierze tłumaczy to prawie już perfekcyjne zacementowanie sceny politycznej. Zaczęło się od budowania wzajemnej wrogości dwóch postsolidarnościowych partii, a potem całych obozów - mających było nie było wspólne korzenie w latach 80. Wreszcie wysiłkiem Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska dopracowaliśmy się w III RP wzorcowej polaryzacji

Wielką rolę odegrało w tym domykanie się baniek komunikacyjnych w mediach społecznościowych oraz przekształcenie przez PiS telewizji publicznej w stricte rządową. To ostatnie przyśpieszyło formowanie się baniek komunikacyjnych w mediach tradycyjnych. Dzięki temu dwie największe partie mogą inwestować mniej wysiłku w utwardzanie i tak już bardzo twardych elektoratów. Bańki komunikacyjne gwarantują, iż odbiorcy stykają się z jedynie słusznymi opiniami, po czym współuczestniczą w ich powielaniu na internetowych forach.

Jeśli jeszcze dodamy do tego subwencje budżetowe dla istniejących dotychczas partii, które otrzymały co najmniej 3 proc. głosów w wyborach, to dostajemy znakomicie stabilny układ polityczny. Gwarantuje on, że w grze pozostaną niezmiennie te same ugrupowania, a co za tym idzie ci sami ludzie. Pojawienie się nowego stronnictwa owszem jest wciąż możliwe (vide Polska 2050), lecz aby dłużej istniało musiałby nastąpić duży i przede wszystkim trwały przepływ elektoratu. Ale jego utrzymanie jest o wiele trudniejsze niż początkowe pozyskanie.

Tymczasem do trzech już wymienionych czynników należy dodać jeszcze jeden, a mianowicie demografię. Polskie społeczeństwo szybko się starzeje. Zaś im wyborca starszy, tym mniej chętnie zmienia swe przekonania i przyzwyczajenia.

Jak zatem widać, gdy się już zostało opozycją, to odzyskiwanie potem władzy okazuje się coraz trudniejsze.

Festiwal obietnic socjalnych imienia Donalda Tuska

Acz przecież jest jeszcze jedna liczba. Na Lewicę i PSL w ostatnich wyborach głosowało prawie 4 mln ludzi. Wydawać by się mogło, że z tej puli PO mogłoby coś uszczknąć dla siebie. Choćby marny milion, dający w obecnej sytuacji realne szanse na zwycięstwo. Festiwal obietnic socjalnych imienia Donalda Tuska oraz próba wmuszenia szantażem moralnym wspólnej listy, są tego próbami. Jak do dziś zupełnie bezskutecznymi.

Powoli da się postawić tezę, że Platforma może obecnie zarówno obiecać wyborcom co tylko by zechcieli, jak i zupełnie przestać to robić, a i tak nie wywrze to wpływu na jej notowania. Problem musi bowiem tkwić głębiej. Nasz pacjent najwyraźniej odstrasza lub zniechęca ponad jedną trzecią wyborców, którym nigdy by przez myśl nie przeszło zagłosowanie na prawicę. Co więcej wielu z nich kiedyś głosowało na PO, lecz teraz takiej opcji nawet nie biorą pod uwagę.

Dlaczego PO nie potrafi wyjść z patowej sytuacji

Diagnoz czemu Platforma nie potrafi wyjść z tej patowej sytuacji jest mnóstwo. Zwykle skupiają się one na szczegółach w stylu: brak porywającej opowieści dla Polaków, wyjałowienie intelektualne partii, zbytnia proniemieckość, czy prounijność, nieufność wzbudzana przez lidera, notoryczne okazywanie wyższości przez jej zwolenników rodakom. Jednak są to szczegóły nie tłumaczące całości zjawiska. Być może diagnoza sedna sprawy jest banalnie prosta. PO to wciąż ci sami ludzie z tym samym de facto od dwóch dekad wodzem. Wprawdzie za jego sprawą ugrupowanie diametralnie zmieniło swój program, lecz od deklaracji ważniejsze są przecież symbole. Tymczasem Platforma chcąc nie chcąc jest symbolem Polski takiej, jaka była przed 2015 r.

Zatem okazuje się, że powrotu do niej chciałoby dziś tak ze 30 proc. wyborców. Cała reszta chce całej gamy innych rozwiązań, ale za żadne skarby akurat tego.