1. Rosja chce, żebyśmy się bali, ale nie ma pomysłu, czym nas jeszcze straszyć
Głównym celem Moskwy jest sianie strachu. Mamy się bać „drugiej armii świata”, która od trzech kwartałów nie może wziąć prowincjonalnego Bachmutu. Mamy się bać – szerzej – szczepionek, gejów, Ukropolinu, uchodźców, muzułmanów i wszystkiego, w czym tylko rosyjscy propagandyści dostrzegą jakiś potencjał do bycia internetowym viralem. Mamy się bać pomagania Ukrainie, choć od roku Rosja nie zrobiła niczego, co można by uznać za zemstę za dostawy broni, a przecież nad Dniepr zaraz trafią pierwsze samoloty. Mamy się wreszcie bać końca świata, a od 1945 r. na naszą wyobraźnię najlepiej działa bomba atomowa. Tyle że i straszenie atomem, obecne w rosyjskiej propagandzie niemal od początku inwazji, dewaluuje się z każdym miesiącem. Rozmieszczenie głowic na Białorusi nie jest dla nas dobrą wiadomością, ale warto pamiętać o skali. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski nie ma pryncypialnej różnicy, czy wyrzutnie Iskander z pociskami atomowymi stoją pod Mińskiem, czy pod Kaliningradem.
2. Łukaszenka na coraz krótszej smyczy
Z polskiego punktu widzenia gorszy jest kontekst polityczny. Rozmieszczenie rosyjskiej broni „A” na Białorusi oznacza, że tylnymi drzwiami w tym kraju powstanie pełnowartościowa baza wojskowa. Kreml zabiegał o zgodę na jej utworzenie od 10 lat i właśnie mu się to udało. Nie ma możliwości, by skład z głowicami jądrowymi obsadziły białoruskie wojska. Cezurą był 2020 r. Po stłumieniu protestów, które doprowadziło do zerwania relacji z Zachodem, Łukaszenka musi spłacić dług za wsparcie, którego udzieliła mu Moskwie. O formalnej budowie stałej bazy wciąż nie ma mowy, ale stała obecność rosyjskich wojsk jest już faktem. Najpierw były to eufemistycznie nazwane centra szkoleniowe z obecnością – umownie mówiąc – rotacyjną. A gdy zapadła decyzja o inwazji, rosyjskie wojska traktują Białoruś jak własny okręg wojskowy. Z jej terytorium wyprowadzono uderzenie na Kijów i Łukaszenka nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia. Stopniowe formalizowanie obecności wojskowej w postaci rozmieszczenia broni nuklearnej jeszcze bardziej ograniczy jego pole manewru.
3. Marionetka ma znać swoje miejsce
Choć Łukaszenka od miesięcy relacjonował swoje starania o przysłanie na Białoruś broni jądrowej, w białoruskiej propagandzie próżno szukać radości ze słów Putina. Być może to przedwczesny wniosek, ale wygląda na to, że białoruski reżim liczył, że będzie miał więcej do powiedzenia w tej sprawie. Albo na to, że decyzja zostanie ogłoszona w obecności Łukaszenki, co pozwoli mu ją jakoś zdyskontować na użytek wewnętrzny, a nie w programie propagandowym na antenie rosyjskiej telewizji. O ile formę ogłoszenia tego kroku można uznać za świadome obniżenie rangi białoruskiego przywódcy w całym procesie, o tyle jej data jest policzkiem dla jego przeciwników. 25 marca antyłukaszenkowska część społeczeństwa obchodzi Dzień Wolności, najważniejsze święto w patriotycznym kalendarzu. Być może to zbieg okoliczności, choć z drugiej strony Kreml lubi takie zbiegi okoliczności, o czym przypomina zamordowanie dziennikarki Anny Politkowskiej w dzień urodzin Putina, a opozycjonisty Borisa Niemcowa – w święto sił operacji specjalnych.
4. Rosja walczy z wizerunkiem chińskiego wasala
Chiny po 24 lutego 2022 r. zachowują się lojalnie wobec Rosji, nie potępiając jej za atak na Ukrainę. Jest jednak jedna sprawa, którą Pekin stawia dość jasno: Moskwa powinna zapomnieć o szantażowaniu świata atomem. Rozmieszczenie na Białorusi broni jądrowej nie oznacza jej proliferacji, bo Białorusini nie będą mieli wpływu na decyzję o jej użyciu, ale każdy krok naprzód w tej kwestii z punktu widzenia Chin zwiększa ryzyko, że świat wpadnie w nowy wyścig zbrojeń atomowych. A najpoważniejsi rywale Pekinu w regionie – Japonia, Korea Południowa, a nawet Tajwan – dysponują wystarczającymi technologiami, by w miarę szybko taką broń wyprodukować. Zachowanie atomowego status quo leży w chińskim interesie. Tymczasem Putin ogłosił decyzję, o której – jeśli uważnie śledzić wypowiedzi Łukaszenki – dyskutowano od co najmniej dwóch lat, tuż po wizycie Xi Jinpinga w Moskwie. Chiński prezydent dał do zrozumienia, że izolowana przez Zachód i odcinana od nowoczesnych technologii Rosja staje się jego wasalem. Pekin dość demonstracyjnie jak na swoje zwyczaje odmówił, przynajmniej czasowo, podpisania kontraktu na budowę drugiej nitki gazociągu Siła Sibiri. Xi życzył Putinowi powodzenia w staraniach o kolejną kadencję w 2024 r., choć rosyjski prezydent nie ogłosił jeszcze zamiaru startu. Rosjanie skojarzyli to z wręczeniem jarłyku, zgody mongolskich panów średniowiecznej Rusi na objęcie tronu kniaziowskiego. A tuż po zakończeniu wizyty Pekin zapowiedział na dokładkę organizację pierwszego szczytu Chiny–Azja Centralna. Specjalizujący się w relacjach chińsko-rosyjskich Michał Lubina mówił DGP, że region ten z kondominium rosyjsko-chińskiego staje się kondominium chińsko-rosyjskim. I Rosja nie może z tym nic zrobić. Kontynuacja szantażu atomowego ma też znaczenie w relacjach z ChRL: szanowni sąsiedzi, wasalizujcie nas bez upokarzania.