"Media już nas lubią, a średnia naszych sondaży jest dziś najlepsza od wyborów z 2007 roku" - przekonywał we wczorajszym DZIENNIKU rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Adam Bielan, pytany przez Annę Wojciechowską o ocenę trzymiesięcznej kampanii wizerunkowej tej partii.

Reklama

Hm... Nie wiem, jak w PiS liczą, ale mi wychodzi trochę inaczej. Moim zdaniem słupki sondaży raczej stoją w miejscu, a ofensywa PiS jest jak na razie nieskuteczna. I nie dlatego, że jest do niczego, choć szczerze mówiąc, nie rzuca na kolana. Ale przyjmuję argument, że jej cel jest długofalowy. Problem PiS tkwi gdzie indziej - w tym, że dużo mocniejszą i sprawniejszą ofensywę prowadzi ekipa Donalda Tuska.

I wcale nie chodzi o słynne "Przekazy dnia" czy prostą strategię, że premier przekazuje tylko dobre wiadomości. Wielki szum wokół tych zabiegów jest przesadny - ujednolicanie przekazu partii i budowanie wizerunku lidera to przecież normalne, dozwolone zabiegi w politycznej grze. I nawet nie pewna (choć przesadzana w pisowskich opisach) przychylność niektórych mediów wobec PO jest tu kluczem.

Najważniejsze jest funkcjonowanie tego, co nazywam radarem Tuska. To umiejętność wykrywania zagrożeń, zanim staną się aferami, to zdolność wyczuwania potencjalnego pożaru, gdy ogień jest jeszcze niewielki, to wreszcie talent do wyszukiwania nisz, w które można jeszcze wejść, miejsc, gdzie można zdobyć zwolenników. Oto wydarzenia ostatnich tygodni: Zbigniew Ćwiąkalski stracił stanowisko natychmiast, gdy Tusk i jego sztabowcy wyczuli, że za chwilę temat walki z przestępczością może dać wiatr w żagle PiS. Senator Misiak poleciał, a wicepremier Pawlak dostał po łapach, gdy stało się jasne, że obie afery po kościach się nie rozejdą i że stoją za nimi solidne ustalenia dziennikarzy. Gdy zaś okazało się, że w czasie głosowań w Sejmie premier grał w piłkę z kolegami, to prostu przeprosił i zgasił temat. To przykłady działań reaktywnych.

Ale są i ofensywne. Włodzimierz Cimoszewicz dostał od PO i przyjął ofertę kandydowania na szefa Rady Europy. Danuta Huebner do Parlamentu Europejskiego, podobnie teraz - choć to wciąż informacje nieoficjalne - Marian Krzaklewski. Pozornie to chaotyczne szukanie mocnych nazwisk. W rzeczywistości - świadome i dobrze przemyślane uderzenia w celu znalezienia nowych wyborców na obu patformerskich skrzydłach - tym lewicowym i tym prawicowym. Każda z tych grup dostaje wyraźny sygnał, że to nadal jest ich partia. To działania z punktu widzenia PO sensowne i bezpieczne.

Ale rzecz nie tylko w tym, że radar wyłapał te zagrożenia i te szanse. Ważne, że wyciągnięte z analiz wnioski zostały wdrożone w życie. Nie ma wątpliwości - choć Platforma jest dziś na szczycie sondaży, ktoś tam na górze siedzi i kombinuje, co zrobić, żeby było jeszcze lepiej, a przynajmniej nie gorzej. Kogo jeszcze można przyciągnąć? Kto jeszcze zmieści się w szerokiej PO? Po Huebner i Krzaklewskim widać, że dla PO nikt nie jest trędowaty. Nikt dochodzący nie szkodzi, nikogo nie odpycha - ale przyciąga.

Jak to możliwe? Odpowiedzią jest chyba model budowy partii, jaki przyjął Donald Tusk po pozbyciu się samodzielnych konkurentów - Rokity czy Płażyńskiego. Jego istotą jest struktura pajęczyny - to znaczy każdy element, choćby i najdziwniejszy, może funkcjonować tylko w powiązaniu z liderem. Nie ma wewnętrznych sojuszy, nie ma silnych środowisk - każdy znaczy tylko tyle, ile wpływów zechce mu udzielić Tusk. Bo każdy nowo dochodzący wszystko jemu właśnie zawdzięcza i wystarczy pstryknięcie palcami, by zniknął. I każdy to wie - od Sikorskiego po Gowina przez Piterę. I to też nie jest zarzut - wizja silnej partii spajającej różne odcienie liberalizmu i konserwatyzmu, których przedstawiciele ze sobą rywalizują, brzmi sensownie.

Zresztą, sądzę, że tak naprawdę o podobnej formule marzy Jarosław Kaczyński. I o podobne skutecznym radarze. Na razie przegrywa. Ale nie dlatego, że gardzi metodami stosowanymi przez Tuska. Nie. Na razie jest po prostu w ich stosowaniu słabszy.