ROBERT MAZUREK: Jak dziś wygląda Droga Krzyżowa, czyli Via Dolorosa?
RYSZARD MONTUSIEWICZ*: Przy stacji siódmej, czyli drugim upadku pod krzyżem, niemal zawsze sprzedają biustonosze (śmiech). Ale poza tym wygląda bardzo podobnie do tego, jak dwa tysiące lat temu. Układ ulic jest co prawda inny, ale to, co się na nich dzieje, wiernie oddaje czasy Jezusa.
Inny jest początek.
Nie ma już dawnej twierdzy Antonia, gdzie Jezus został skazany. Dziś jest tam arabska szkoła, która przylega do Placu Świątynnego ze słynną Ścianą Płaczu.
A sama uliczka?
Przechodzi się raz w górę, raz w dół, wije się między straganami. Dla ludzi, którzy przeżywają drogę krzyżową w kościele, gdzie jest cicho, schludnie i wszyscy są skupieni, to jest szok. Ale ten chaos, harmider i tłum jest podobny jak wtedy. Teraz też, a to chłopaki muzułmańskie się naśmiewają, hałasują, kopią puszki coca-coli i wtedy odganiają ich żołnierze izraelscy, niczym rzymska kohorta towarzysząca Jezusowi, a to ortodoksyjni Żydzi, chasidim albo haredim, śpieszą w piątek przed szabatem do Ściany Płaczu i odwracają głowy z niesmakiem albo wręcz plują z obrzydzeniem.
Stacje drogi krzyżowej są dość umowne.
Proszę pamiętać, że nabożeństwo narodziło się dopiero w średniowieczu, kiedy pielgrzymi nie mogli przyjechać do Ziemi Świętej będącej pod panowaniem muzułmańskim. Teraz przyjęło się, że stacji jest czternaście.
Na dróżkach w Kalwarii Zebrzydowskiej czy Pacławskiej jest więcej.
Liczba stacji się zmieniała. Zna pan stary dowcip opowiadany przez księży? Jeden z proboszczów musiał wyjechać do biskupa i poprosił organistę o poprowadzenie Drogi Krzyżowej. Wraca, ciemna noc, a w kościele ciągle tłum. Podchodzi i słyszy: "Stacja XXXVII - syn Szymona Cyrenejczyka wraca z wojska".
Pięć dni przed Paschą, czyli w dzień nazywany przez nas Niedzielą Palmową, Jezus wjeżdża do Jerozolimy. Rzeczywiście witały go tłumy?
Jest to bardzo prawdopodobne. Spójrzmy na kontekst historyczny - Palestyna była pod okupacją rzymską i panowało ogromne napięcie polityczne. Różne środowiska próbowały tę niewolę zrzucić. Zeloci walczyli zbrojnie, kumrańczycy szukali odnowy duchowej, a Jan Chrzciciel przepowiadał nadejście Mesjasza. Wszyscy oczekiwali na polityczne, narodowościowe wyzwolenie.
Taki sierpień 1980 roku.
Albo nawet bardziej. Kiedy Jezus wspominał o wyzwoleniu, to jego słowa odbierano jako zapowiedź oswobodzenia politycznego. Przecież kim był Barabasz?
Mordercą.
Owszem, zabił, ale jest prawdopodobne, że on był kimś w rodzaju rewolucjonisty, dziś powiedzielibyśmy - terrorysty, partyzanta, który walczy o swą ideę.
Wypisz wymaluj palestyński chłopak z intifady.
Właśnie tak! To był bojownik.
Na pokojowego Nobla by się załapał, jak Jasir Arafat.
Gdyby doprowadził do choćby krótkotrwałego pokoju, to kto wie? (śmiech). W każdym razie wszyscy wtedy czekali na Mesjasza, czytając nieustannie, co o nim mówią prorocy.
Wróćmy do Niedzieli Palmowej.
Jezus przebywał w Betfage pod Jerozolimą i powiedział uczniom, żeby poszli po osiołka, którego nikt wcześniej nie dosiadał, czyli nieskalanego, i powiedzieli, że potrzebny jest Panu. Dlaczego właściciele tak łatwo oddali osła? Bo sława Jezusa, który kilka dni wcześniej wskrzesił w Betanii Łazarza, rozeszła się po okolicy. I kiedy kilka dni przed Paschą wkracza do Jerozolimy wielu krzyczało: "Hosanna!”, bo liczyli, że on wyzwoli Żydów.
Co robi Jezus od niedzieli do czwartku?
Najpierw wszedł do świątyni i wypędził z niej przekupniów handlujących walutą, dziś powiedzielibyśmy cinkciarzy, mówiąc, żeby nie robili z domu jego ojca targowiska.
Skąd w świątyni cinkciarze?
Na Paschę zjeżdżały do Jerozolimy do jedynej w świecie żydowskim świątyni tłumy pobożnych Izraelitów z całego basenu Morza Śródziemnego. Przyjeżdżali się modlić, złożyć ofiary, ale niektórzy przy okazji prowadzili interesy. Potem Jezus odszedł kilka kilometrów z miasta do Efraim, skąd wrócił na wieczerzę paschalną.
Jak ją spożywano?
W pięknie udekorowanych pokojach, wyściełanych dywanami, w pozycji półleżącej.
Nie przy stole, jak malował da Vinci.
Było coś w rodzaju stołu, na czym stawiano dania, ale nie był to taki stół, jakie mamy w domach. Pascha jest świętem przypominającym Żydom wyprowadzenie z Egiptu, stąd pojawiały się gorzkie zioła i słona woda, na wspomnienie niewoli z Egiptu. Był placek z daktyli, orzechów i innych owoców, zwany haroset. On miał kolor cegły i przypominał cegły wypalane przez Izraelitów w Egipcie. Pojawiał się wreszcie baranek paschalny, jagnięcina. No i oczywiście temu wszystkiemu towarzyszyła maca, czyli chleb niekwaszony, bo przygotowywany był w pośpiechu i ciasto nie zdążało się zakwasić. Przez siedem dni Paschy Żydzi jedli i jedzą tylko takie pieczywo. Do tego podawano słodkie, czerwone wino. Zostawiano też kielich i otwarte drzwi dla proroka Eliasza, gdyby zechciał przyjść. W czasie wieczerzy paschalnej dziecko obmywało biesiadnikom ręce.
A nie nogi?
To Jezus, chcąc pokazać, że się uniża przed uczniami, umył im nie ręce, ale nogi. Natomiast mycie rąk jest zakorzenione w tradycji bliskowschodniej, gdzie każdemu wędrowcowi, gościowi do dziś podaje się wodę do obmycia rąk.
Dlaczego Jezus jadł wieczerzę w czwartek, a nie w piątek, w szabat?
I to jest właśnie ciekawe. Otóż wtedy obowiązywały dwa kalendarze liturgiczne i Jezus posługiwał się kalendarzem mniejszości, którego używali również kumrańczycy. I Jezus kazał przygotować rytualną wieczerzę - taką samą jak sederowa. Były potrawy, błogosławieństwa, Jezus i dwunastu apostołów.
I po tej wieczerzy Judasz zdradził.
Wiemy o nim, że trzymał trzos, czyli kasę, co mogłoby wskazywać, że był najinteligentniejszy z apostołów. On pokładał w Jezusie ogromne nadzieje polityczne i zawiódł się na nim głęboko. Mówimy o Judaszu, ale przecież zdradził także Piotr, który zaparł się Jezusa.
Jaka więc była między nimi różnica?
Piotr gorzko zapłakał i wrócił do Jezusa, a Judasz zawiódł się na sobie i powiesił się, bo zabrakło mu pokory. Nie było powodu, by się wieszał.
Jak to nie, zrobił coś strasznego!
Mógł poszukać apostołów, wrócić do nich, ale on uniósł się honorem.
Bo Judasz był Polakiem, honorowy facet. I nie bał się samobójstwa. Pan Wołodyjowski też wolał twierdzę razem z sobą wysadzić, niż Turkom oddać.
No tak, Judasz był Polakiem, a wie pan, co Święta Rodzina robiła w Nazarecie? Józef robił konfesjonały, a Matka Boska szyła ornaty. Jędrzej Wowro, słynny przedwojenny rzeźbiarz ludowy i gawędziarz, wierzył, że cała Święta Rodzina i apostołowie pochodzili z jego wsi, z Gorzenia pod Wadowicami.
Kapitalnie opisywał Zwiastowanie Anielskie.
Opowiadał, że Maryi objawił się janioł i powiedział: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, na co Maryja odpowiedziała: "Ło Jezus, Maryja, a co to za ptok?!”.
Wróćmy do Wielkiego Czwartku. Judasz wydał Jezusa na Górze Oliwnej. Gdzie to jest?
Tuż koło świątyni, po drugiej stronie potoku Cedron, dziś puszczonego kanalizacją. Jezus chodził tam wielokrotnie - nie na samą górę, tylko na zbocze, gdzie były ogrody, pieczary, miejsca, gdzie przechowywano oliwki. Zapewne jedna z takich grot należała do rodziny, któregoś z uczniów i mogli się tam zatrzymywać.
Jezus zatrzymywał się także w Betanii.
W domu Łazarza, Marii i Marty. Betania leżała bliziutko, po drugiej, wschodniej stronie Góry Oliwnej. Dziś jest to po arabskiej stronie, za murem, który przeciął Górę Oliwną w poprzek.
Wróćmy do czwartku.
Wyszli poza mury na noc. W nocy przyszła do nich straż żydowska oraz rzymska kohorta, dwudziestu, trzydziestu żołnierzy. Uczniowie próbowali jeszcze się bronić. Piotr uciął mieczem ucho Malchosowi, ale - jak wiemy - Jezusa aresztowano, Judasz wziął srebrniki i się powiesił, uczniowie uciekli. Noc z czwartku na piątek Jezus spędza w areszcie u arcykapłana Kajfasza. W piątek bardzo się śpieszono, bo trzeba było zdążyć przed szabatem. Sanhedryn, żydowski sąd, któremu przewodził Kajfasz, skazał Jezusa na śmierć za bluźnierstwo, ale karę musiał zatwierdzić Piłat, rzymski namiestnik, który na Paschę przyjechał do Jerozolimy.
Piłat nie miał specjalnie ochoty na skazanie Jezusa.
Zmieniono też oskarżenie, bo do Piłata zupełnie nie trafiał argument bluźnierstwa, więc stwierdzono, że Jezus występował przeciw cesarzowi i chciał dokonać przewrotu. Mówiąc dzisiejszym językiem, zrobiono mu czarny PR.
Piątek, 7 kwietnia 30 r., około południa. Jezus, być może nie 33-letni, ale jakieś cztery lata starszy, rozpoczyna drogę krzyżową.
Zostaje wyprowadzony poza stare mury miasta na śmietnisko, miejsce dla straceńców, na skałę Golgoty.
To duża góra?
Cała Jerozolima jest położona na wielu wzgórzach, ale Golgota to raczej kilkumetrowe wapienne wzniesienie niż góra.
Nie szedł tam z krzyżem.
Najprawdopodobniej szedł z jedną belką, tą poziomą, skądinąd samą w sobie też ciężką. Belka pionowa już była zatknięta na Golgocie i obie związano razem - raczej ich nie zbijano ze sobą.
Szedł sam?
Apostołowie i uczniowie uciekli przestraszeni, być może patrzyli na niego z ukrycia, z dystansu. Jezusa konwojowało kilku, może kilkunastu żołnierzy z X legionu stacjonującego kilkanaście kilometrów od Jerozolimy w Kiriat Jearim. Natomiast Jerozolima tamtego dnia była miastem ludzi zabieganych, za chwilę zaczynało się święto Paschy. Trzeba było zrobić ostatnie zakupy i przygotowania przed wieczerzą sederową, czym zajmowały się kobiety. Mężczyźni śpieszyli się do świątyni, by tam rozpocząć święto, ofiarować pierwsze plony, przecież Pesach to także święto wiosny, pierwszych plonów.
W kwietniu?
Jęczmień i pszenica już zostały skoszone, pierwsze żniwa za nimi. Mężczyźni szli więc ze snopami do świątyni, złożyć je w ofierze. I w przeciwnym kierunku, bo od strony świątyni, idzie na ukrzyżowanie Jezus.
Wcześniej wychłostany szybko traci siły.
Wtedy żołnierze zmuszają do pomocy Szymona z Cyreny, miasta w Libii, gdzie mieszkała pokaźna kolonia żydowska. Cyrenejczycy mieli w Jerozolimie swoje synagogi i przyjeżdżali tam na największe święta. Szymon prawdopodobnie wcale nie palił się do pomocy, ale został przez żołnierzy do tego zmuszony. Według tradycji jego dwóch synów - Rufus i Aleksander - zostało później misjonarzami.
Ewangelia mówi, że Jezus spotkał matkę i kobiety jerozolimskie.
Bo one zawsze były odważniejsze od mężczyzn, jak Weronika, która otarła mu pot. W końcu Jezus dociera na Kalwarię, czyli Golgotę, gdzie są już ukrzyżowani dwaj złoczyńcy. Jednemu z nich, Dobremu Łotrowi, obiecuje, że znajdzie się w niebie.
Śmierci Jezusa mają towarzyszyć nadzwyczajne wydarzenia.
Zarówno trzęsienie ziemi, jak i zaćmienie słońca to znaki naturalne, którymi - jak wierzą chrześcijanie - posługuje się Bóg. Naprawdę niezwykłe było to, że zasłona przybytku w świątyni rozdarła się na dwie części. To symbolizuje żałobę - do dziś na pogrzebie żydowskim rozrywa się szaty na znak żałoby po zmarłym.
Jezusa złożono do grobu jeszcze tego samego dnia.
Bo Maryja była pobożną Żydówką, a tradycja nakazywała pochowanie ciała jeszcze przed zachodem słońca. Tam do dziś pogrzeb odbywa się bardzo szybko, a dopiero potem trwa siedmiodniowa żałoba, tak zwana sziwa, od słowa "szewa”, czyli "siedem”. Wtedy mężczyźni się nie golą, nie chodzi się do pracy, należy powstrzymywać się od wyjścia z domu. Tu dodatkowo trzeba się było śpieszyć ze względu na Paschę. Zawinięto więc ciało w płótno, złożono w pieczarze, zatoczono kamień i wszyscy poszli na wieczerzę.
Dlaczego kobiety po dwóch dniach przyszły do grobu?
Bo nie zdążyły namaścić ciała olejkiem, zabalsamować go. Przyniosły więc cenne olejki, wonności i zobaczyły, że ciała nie ma. Jezus zmartwychwstał.
Nie tylko przechodził przez zamknięte drzwi, ale też wyglądał inaczej, uczniowie go nie poznawali. A z drugiej strony Tomasz mógł włożyć ręce w jego bok.
Jezus zmartwychwstał, co nie znaczy, że ożył jak Łazarz. Nie żył na ziemi, jakby nic się nie stało, ale nie był też duchem, dlatego pozwolił Tomaszowi włożyć palce do swoich ran, by pokazać im, że nie jest zbiorową halucynacją.
Ale uczniowie byli sceptyczni. Relację Marii Magdaleny i kobiet o zmartwychwstaniu nazwali "czczą gadaniną”.
Po szabacie część z nich wracała z Jerozolimy do domów, do Galilei. Mieli do przejścia jakieś 150 km. Byli rozżaleni i rozczarowani, że wszystko się tak skończyło. Inni wracali do Emaus. I wtedy on im się ukazał.
Gdzie było Emaus?
Sześćdziesiąt stadiów, czyli jakieś 11 km od Jerozolimy. Jezus przyłączył się do uczniów, ale oni rozpoznali go dopiero, gdy łamał z nimi chleb. Wówczas zniknął. Uczniowie wrócili do Galilei, co ma ogromne znaczenie teologiczne, pokazuje, że Jezusa spotyka się w codzienności, zwykłym "galilejskim” życiu. Później pojawiają się w Jerozolimie, gdzie w dzień Pięćdziesiątnicy zstępuje na nich Duch Święty.
Ziemia Święta czasów Jezusa to dziś nie tylko Izrael, ale i terytoria palestyńskie, Liban, Egipt, Jordania i wzgórza Golan - sporne z Syrią. Sześć państw, choć przecież to wszystko to jakieś trzysta kilometrów - jak z Warszawy do Gdańska!
Oprócz nowych ośrodków wypoczynkowych w Tyberiadzie nad Jeziorem Galilejskim niewiele się zmieniło. Zdecydowanie inaczej wygląda dziś za to Nazaret, który jest miastem arabskim. Tak samo Betlejem. Teraz zresztą podziałów w Ziemi Świętej jest jeszcze więcej, bo między terytoriami palestyńskimi a Izraelem powstał ośmiometrowy mur. On przedzielił Jerozolimę i oddzielił ją od Betlejem niczym mur berliński. Tam, gdzie nie ma muru, są zasieki i jednocześnie to wszystko jakoś funkcjonuje.
Jak?
Sam Izrael jest krajem skrajności i przeciwieństw. Są Żydzi ultraortodoksyjni, którzy nie uznają Państwa Izrael, bo takie stworzy dopiero Mesjasz i oni nie płacą podatków, nie posyłają dzieci do szkół, a obok są Żydzi liberalni, zeświecczeni. Są Żydzi aszkenazyjscy, czyli pochodzący z Europy, i cała reszta, Żydzi religijni i syjoniści czy kibucnicy. W jednej dzielnicy Jerozolimy są otwarte lokale gejowskie, a do innej nie można w szabat wjechać samochodem, bo jest postawiony szlaban.
Nie da się żyć razem?
Ależ oczywiście, że się da! W moim domu mieszkali Arabowie muzułmanie, Żydówka z Persji, rodzina emigrantów z Rosji, u góry emigranci z Francji.
Jak pana przyjęli?
Kiedy szukałem mieszkania i powiedziałem, że dla dziesięciu osób, to Żyd z agencji nieruchomości spytał: "Czy wy jesteście Rumuni? Zaraz was tu będzie czterdziestu, tak?!”. Musiałem mu pokazać polski paszport, wytłumaczyć, że mam ósemkę dzieci, teraz zresztą dziewiątkę, co go usposobiło bardzo przyjaźnie, bo sam się wychował w dużej rodzinie. Nasze pierwsze mieszkanie było w ortodoksyjnej dzielnicy żydowskiej i proszono nas, żebyśmy nie palili ognia w szabat, bo to zabronione. Pod okna przychodzili za to chłopcy palestyńscy podpalać w szabat śmietniki. Tak specjalnie, złośliwie. Kiedy przyjechaliśmy do Polski i mój synek zobaczył, że w Lublinie śmietnik się pali, zawołał: "Tato, patrz, Arabowie znów palą śmietniki!”.
Długo pan tam mieszkał?
Jedenaście lat.
Można oszaleć.
Raczej doświadczyć fascynujących rzeczy. Znajomy emigrant z Rosji mówił, że on "u siebia” brał "kamandirowku” i jechał tydzień w jedną stronę. A tu po godzinie wylądowałby w Libanie, nie mówiąc o tym, że po kwadransie - w Palestynie. To jest klaustrofobiczne. Tam każdy maleńki skwerek od razu nazywa się parkiem.
To nie jedyne osobliwe miejsce, w którym pan mieszkał. Zgadaliśmy się, że obaj lubimy Bobrujsk.
Pojechałem na Białoruś w 1990 r. na trzy lata uczyć tam polskiego, a żona była psychologiem w domu dla dzieci upośledzonych. Do dziś mam talon na sandały, na jakąś żywność i oczywiście na wódkę, bo był to teren podwyższonej radiacji po Czarnobylu, którą władze sowieckiej Białorusi leczyły wódką.
Białoruś Białorusią, ale wyczuwam u pana fascynację Izraelem.
To nieprawdopodobnie żywotni ludzie! Gdyby w ich życie nie wkroczyła wielka polityka, to ten gigantyczny potencjał eksplodowałby.
Na razie eksplodują bomby.
Przeżyłem intifadę, więc wiem, o czym pan mówi. Oczywiście to nie tylko palestyńskie wyrostki prowokują konflikty. Co chwila przyjeżdżają Żydzi z Ameryki, którzy wyglądają jak kowboje, kupują dżipy, ładują generatory i pompy, i jadą mieszkać na pustyni, bo tam zginął jakiś żolnierz izraelski. Po jakimś czasie władze uznają, że to samowola budowlana, więc posyłają tam spychacze. Wtedy już tych ludzi broni kilka tysięcy wściekłych ortodoksów.
Tam nie ma ciągłego strachu?
Ludzie uczą się żyć według reguł bezpieczeństwa. W każdym nowym mieszkaniu izraelskim musi być pokój - schron z zapasem żywności i wody. My mieliśmy tam kilka zgrzewek mineralnej i czekoladę, więc syn mnie kiedyś spytał: "Tato, a kiedy będzie ta chemiczność?”. "Jasiu, jaka chemiczność?”. "No, chemiczność. Bo jak ona będzie, to będziemy mogli zjeść te czekolady”.
*Ryszard Montusiewicz jest dziennikarzem, historykiem literatury, redaktorem naczelnym Radia Lublin. Przez jedenaście lat był korespondentem w Izraelu.