Kryzys - którego pierwsza rocznica właśnie mija - przydał się do tej pory w Polsce głównie politykom. Dzięki niemu bowiem nauczyli się kilku podstawowych prawd z dziedziny gospodarki. Przeszli coś na kształt przyspieszonego kursu ekonomii. Efekty już widać. Przez ich gardła nie przechodzą tak łatwo sformułowania typu: "jesteśmy tygrysem Europy", "mamy wspaniały rozwój", "jesteśmy bezpieczni". Albo że kryzys to wyłącznie wina tej lub innej partii.

Reklama

Opozycja za to przestała rwać się do okołokryzysowych tematów. Bo to rządzący mają argumenty w rękach. A brzmią one tak, że jeśli chodzi o PKB jesteśmy w europejskiej czołówce. Europa (Eurostat) zauważyła nasze wyniki, pozycja Polski w Unii wzmocniła się, jesteśmy bardziej wiarygodni. Także dla zagranicznych inwestorów. I pewnie dlatego minister Rostowski nie bał się specjalnie ogłaszać, że dziura będzie o wiele większa, niż wcześniej zbyt optymistycznie zakładał.

Fakt, informacja o 52 mld deficytu była wstrząsem. Ale nie sądzę, by akurat ona mogła mieć dramatyczny wpływ na kondycję złotówki czy giełdy. Kilka dni temu, gdy informowały o tym media, nie było żadnych wyraźnych spadków kursów czy notowań.

Mam wrażenie, że do polityków dociera powoli, że złotówka i giełda są ciągle bardzo zależne od tego, co dzieje się gdzieś w świecie. I nie wiadomo na dobrą sprawę, dlaczego jednego dnia robi się czerwono od wskaźników, innym razem zielono. Nawet gdy słucham analityków, to mam nieodparte wrażenie, że oni również nie mają na to dobrego wytłumaczenia.

Reklama

Jednak rzeczywiście niepokojące jest to, że ostatnie miesiące "przejechaliśmy na gapę". Bo dotąd to Niemcy w ramach walki z kryzysem dopłacali choćby do złomowania aut. A nowe kupowane przez nich samochody były produkowane w dużej mierze w Polsce. Myśmy nie się zdecydowali na takie i inne rozwiązania. Teraz zaś, gdy naszym sąsiadom kończą się pieniądze, odczują to nasze fabryki.

Po roku od upadku banku Lehman Brothers jesteśmy w przedziwnej sytuacji. Politycy przestali traktować kryzys jako temat zastępczy i nie wytykają sobie błędów. Ale niebezpiecznie długo trwają wspólnie pod wrażeniem dobrej oceny, jaką niedawno wystawił nam Eurostat. Wydaje im się, że jesteśmy zieloną wysepką na tle czerwonej - czyli spadkowej - Europy. Kryzys pokazał, że nic nie jest dane raz na zawsze.