Kiedy w lipcu 1976 r. spotkaliśmy się w warszawskim sądzie przy ul. Karola Świerczewskiego, nikt nie oczekiwał, że rodzi się coś nowego. Jednak mieliśmy poczucie ważności chwili. Nasze środowisko było spadkobiercą Marca 1968, byli w nim marcowi komandosi, młodzi działacze warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, dawni harcerze z reytanowskiej Czarnej Jedynki. Wszyscy mieliśmy wspomnienie Grudnia 1970, kiedy to słuchaliśmy wieści z Wybrzeża, nie będąc w stanie podjąć działania. Stoczyliśmy później wiele dyskusji, co należy zrobić, by to się nie powtórzyło. I ten moment właśnie nadszedł. Rozpoczynał się proces robotników z Ursusa oskarżonych o udział w zajściach czerwcowych, kiedy to strajkujący wyszli na tory i zatrzymali pociągi. O procesie dowiedzieliśmy się od zaprzyjaźnionych adwokatów. Na korytarz sądowy, gdzie toczył się proces, nie wpuszczono nas. Jednak pod okiem dyżurnych ubeków udało nam się nawiązać kontakty z rodzinami skazanych na wysokie wyroki robotników. Nie mieli środków do życia, zaufanych adwokatów, byli zagubieni.

Reklama

Potem spotkaliśmy się i odbyliśmy gwałtowną dyskusję. Antek Macierewicz z właściwą mu zapalczywością chciał natychmiast organizować akcję pomocy. Inni byli sceptyczni, uważając, że bez studentów akcja się nie powiedzie. Rychło przyszłość przyznała rację Macierewiczowi. Niestety oglądanie dziś tego człowieka, gdy pamięta się jego ówczesne zaangażowanie i zapał, sprawia nieopisaną przykrość.

Podobnie gwałtowna dyskusja odbyła się, gdy Jacek Kuroń zapowiedział napisanie listu do Berlinguera, ówczesnego szefa włoskiej partii komunistycznej. Argumentowano, że nie warto pisać do komunistów. Jacek jednak postawił na swoim. I też miał rację. Dramatyczny list ukazał się w wielu znaczących pismach europejskich. Sprawa polskich robotników została umiędzynarodowiona.

Kilka tygodni później powstał Komitet Obrony Robotników, pierwsza jawnie działająca w bloku komunistycznym niezależna, niekoncesjonowana organizacja.

KOR powstał, bowiem akcja pomocy rozszerzała się. Poza Ursusem objęła też Radom, gdzie represje były jeszcze dotkliwsze. Potrzebna była instytucja, która gwarantowałaby prawdziwość przekazywanych informacji - o torturowaniu zatrzymanych, o sfingowanych procesach, masowym usuwaniu z pracy.

Reklama

Historia KOR liczy raptem pięć lat. Były to jednak lata obfite w wydarzenia, które niemal bezpośrednio przyczyniły się do powstania wolnej Polski. Niewątpliwie cieniem na legendzie KOR kładą się dzisiejsze kłótnie i oskarżenia. Nie jest to sprawa nieznana w historii. Jakże często, po walce, niedawni współtowarzysze dzielą się i pojawiają w rozmaitych konstelacjach politycznych. Jednak rzadziej spory takie sprowadzają się do oskarżeń, które niszczą samą legendę walki. W tym przypadku ma to niestety miejsce do tego stopnia, że obchody 30. rocznicy powstania KOR odbyły się równolegle i na jednym z nich (na szczęście mniejszościowym) przedstawiano drugich jako tych, którym tytuł prawdziwej opozycji się nie należy. Przykre, bo miejsca starczy dla wszystkich. Przecież do czasów powstania „Solidarności” nie było nas bardzo dużo.

Ruch KOR-owski, niewątpliwie najsilniejszy i najskuteczniejszy ruch opozycyjny, choć oczywiście niejedyny, liczył kilka tysięcy uczestników. Samych członków KOR, przekształconego w roku 1977 na Komitet Samoobrony Społecznej „KOR” było trzydziestu kilku. Razem z nimi wydawcy pism i książek, drukarze, kolporterzy, właściciele mieszkań konspiracyjnych, działacze studenckich komitetów solidarności, wykładowcy i słuchacze niezależnych wykładów i seminariów.

Reklama

W swoim słynnym eseju „Siła bezsilnych”, zresztą zainspirowanym przez Adama Michnika, podczas wspólnego spotkania działaczy KOR i czechosłowackiej Karty 77 na granicy w roku 1978 Vaclav Havel, opisując niebywałe poczucie wspólnoty ludzi sprzeciwiających się systemowi, zastanawia się, czy owo poczucie jest spowodowane li tylko zewnętrzną opresją, czy też tworzy nowy typ stosunków między ludźmi. Przyszłość pokazała, że raczej to pierwsze. Jednak wówczas owo poczucie wspólnoty było tym, co dawało siłę do działania. Także, nie zawsze budujące, uczucie wyższości nad ubeckimi prześladowcami i kłamliwymi propagandzistami reżimu.

Pierwszą zasadą działania KOR było zapewnienie maksymalnego bezpieczeństwa jego uczestnikom. To stworzył Jacek Kuroń, lider ruchu, którego telefon, znany wszystkim, był czynny bez przerwy. W ten sposób każdy zatrzymany przez SB mógł mieć pewność, że gdy tylko ktoś zawiadomi o jego zatrzymaniu, natychmiast informację o tym poda Radio Wolna Europa. Dawało to poczucie wyjścia z anonimowości, więzi z tymi, którzy pozostawali na wolności. Zasada bezpieczeństwa nakazywała także akcje w obronie aresztowanych organizowane najczęściej przez KOR-owskie Biuro Interwencyjne prowadzone przez Zosię i Zbyszka Romaszewskich wspólnie z redakcją „Robotnika”.

Ważnym elementem ruchu było poczucie ciągłości. Członek KOR prof. Edward Lipiński brał jeszcze udział w strajkach szkolnych 1905 roku. Obok niego kapelan wojny z bolszewikami 1920 r. i kapelan Szarych Szeregów ks. Jan Zieja, skazany w procesie szesnastu PPS-owiec Antoni Pajdak, skazany w 1947 r. działacz socjalistycznej WRN Ludwik Cohn, Józef Rybicki, dowódca warszawskiego Kedywu, współzałożyciel podziemnego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, wieloletni więzień w PRL, Aniela Steinsbergowa, niestrudzony obrońca więźniów politycznych, której karierę adwokacką w PRL znaczyły wielokrotne zawieszenia w wykonywaniu zawodu.

Pokolenie nieco młodsze reprezentowali Halina Mikołajska, znakomita aktorka, która wstępując do KOR, narażała się na ohydne szykany i praktyczną rezygnację z zawodu, oraz Jan Józef Lipski, żołnierz AK, który inspirował i brał udział we wszystkich nieomal działaniach opozycyjnych, człowiek instytucja, bez którego trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie KOR. Dla mnie Jan Józef był tym, który uczył myślenia antydoktrynalnego i poszukiwania porozumienia.

I to też jest ważna lekcja KOR-owskiego sposobu działania. Z jednym bodajże wyjątkiem decyzje KOR były podejmowane w drodze konsensusu, niekiedy po wyczerpujących dyskusjach. I chyba dlatego oglądanie dzisiejszego życia politycznego może sprawiać przykrość. Kiedy nie chodzi o poszukiwanie punktów wspólnych, lecz o to, by dołożyć przeciwnikowi. Poszukiwaniu metody działania służyły teksty Jacka Kuronia, Adama Michnika, Leszka Kołakowskiego. Można też zauważyć, że polityczna myśl KOR wypływała z myślenia paryskiej „Kultury”: Jerzego Giedroycia, Juliusza Mieroszewskiego, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. KOR jednak to nie tylko działania polityczne. Pierwsze niezależne wydawnictwo, założona przez Mirka Chojeckiego Nowa, wydawało Miłosza, Gombrowicza, a także kwartalnik literacki „Zapis” redagowany przez Jacka Bocheńskiego i Wiktora Woroszylskiego z udziałem Staszka Barańczaka (poety, tłumacza, badacza literatury).

Metoda działań KOR okazała się wzorcowa. Czechosłowacka Karta 77 wzorowała się, w o wiele jednak trudniejszych warunkach, na KOR. Utrzymywaliśmy z nimi kontakt, spotykaliśmy się na granicy i wydawaliśmy wspólne oświadczenia, z których najważniejsze było to w 10. rocznicę agresji państw bloku sowieckiego na Czechosłowację.

Siłą KOR była też umiejętność nawiązywania kontaktów z krajami wolnymi, wpływanie na zachodnią opinię publiczną, organizowanie akcji w obronie prześladowanych. KOR był organizacją, która zmieniała stosunek do bloku sowieckiego zarówno po lewej, jak i prawej stronie zachodniego spektrum politycznego.

Niewątpliwie Sierpień 1980 miałby inny przebieg, gdyby nie działalność KOR. Strajk w Stoczni Gdańskiej organizowali uczestnicy tego ruchu, członkowie Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża z Bogdanem Borusewiczem, Lechem Wałęsą, Anną Walentynowicz, Alina Pieńkowską. W trakcie strajku wspomagali ich umiejętnościami wydawniczymi i redaktorskimi Konrad Bieliński, Ewa Milewicz.

Ważną rolę odegrało pismo „Robotnik” z Henrykiem Wujcem, Ludwiką Wujec, Heleną Łuczywo, Witkiem Łuczywo, Irena Wóycicką, Darkiem Kupieckim, nieodżałowanym Teosiem Klincewiczem. Podczas „gorącego lata” 1980 „Robotnik” umiał dotrzeć do każdego strajku i przekazać informacje o nim opinii publicznej, głównie przez Radio Wolna Europa.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że KOR trafił w swój czas. Pogrudniowa polityka Gierka była pełna niekonsekwencji, stwarzała mnóstwo szczelin, represje były ograniczone. I to właśnie wykorzystał Komitet i ruch z nim związany. Jednak nie sposób zapomnieć o przełomie, jakiego dokonał Jan Paweł II, który w 1979 na krakowskich błoniach symbolicznie bierzmował polskie społeczeństwo. W 1980 okazało się, że to bierzmowanie było rzeczywistym powołaniem do dojrzałości.

Po KOR została legenda, niekiedy opluwana przez jego przeciwników metodami podobnymi do tych, które w walce z opozycją stosowała SB. Legenda, i to boli najbardziej, jest też podgryzana przez niektórych uczestników ruchu. Jednak warto pamiętać o jego lekcji skutecznego działania i zapominania o podziałach w imię rzeczy najistotniejszych.