Czym więc był? Siłą rzeczy stanowił prezentację zamiarów legislacyjnych obecnych władz. Był również szansą na to, by ludzie ze środowiska kultury wypowiedzieli się w najpilniejszych sprawach. Myślę jednak, że najbardziej pozytywnym efektem tych spotkań jest wyraźne przyzwolenie rządzących aktualnie polityków na to, by w dalsze zabiegi uzdrawiania mediów publicznych włączyć środowiska twórców. I to od nich ma wyjść inicjatywa legislacyjna mająca na celu ratowanie TVP i publicznego radia. Bo choć kultura w Polsce nie jest tak upolityczniona jak w innych krajach, to jednak dramatycznie upolitycznione są nasze media, a one są dziś w kulturze bardzo ważnym graczem.

Stare lepsze małżeństwo

Władza i kultura. To małżeństwo stare jak świat. Dawniej był król, cesarz, a dziś jest minister. Czyli pośrednik w przepływie pieniędzy publicznych na kulturę. Tych środków w Polsce jest niesłychanie mało. Zdecydowanie mniej niż w innych europejskich krajach. I jest rodzajem anomalii to, że Polska szczyci się swoją kulturą, choć bardzo niewiele chce na nią wydawać. To całkowicie odmienne od tego, co się dzieje w krajach ościennych. Warto więc zastanowić się nad dwiema rzeczami. Po pierwsze, dlaczego inne kraje dużo większy procent swojego budżetu narodowego przeznaczają na kulturę? A po drugie: na ile nasza klasa polityczna jest świadoma tego, że kultura potrafi generować pieniądze? Nie mówiąc o tym, że generuje kulturę. Bo kultura artystyczna przenosi się również na inne dziedziny życia. Na kulturę pracy na przykład, stosunki międzyludzkie, również kulturę polityczną. Kultura jest dziedziną rentowną i przekazane na nią pieniądze nie są stracone. Czy istnieje idealne rozwiązanie dotyczące jej finansowania? Nie istnieje. A gdyby ktoś je znał, byłby niezwykle niebezpiecznym człowiekiem.

Decentralizacja?

Jak dotąd ekonomiści wskazują wyraźnie, że pieniądze włożone w kulturę wracają najczęściej z nawiązką do budżetu. Dlatego nadmierna ostrożność państwa we wspieraniu inicjatyw kulturalnych ze środków publicznych jest, najdelikatniej rzecz ujmując, nierozsądna. Również utrudnienia prawne nie skłaniają naszego młodego kapitalizmu, młodych przedsiębiorców, biznesmenów do tego, by tę kulturę wspierali. Tymczasem taka forma jej finansowania jest ważna i powinna być rozwijana.

Na razie ministerstwo przedstawiło swoje zamiary. Są zachęcające, dają szanse na to, że łatwiej będzie wspierać kulturę także prywatnym instytucjom. Resort kultury zapowiedział, że części swojej roli się zrzeknie. Na wzór tego, co już się stało w kinematografii, gdzie Polski Instytut Sztuki Filmowej nie podlega bezpośrednio ministerstwu. Również w innych dziedzinach: muzyce, teatrze, także plastyce, nastąpi docelowo likwidacja i przebudowa centralnego systemu zarządzania na rzecz instytucji, które będą bardziej bezstronne, nieupolitycznione. Choć, czy to rzeczywiście uda się zrealizować, okaże się w przyszłości.

Jak Legutko z Pomianem

To nieprawda, że Kongres stał się miejscem bezbarwnych dyskusji. Odbyło się przynajmniej kilka interesujących debat między znanymi przeciwnikami. Zarówno na poziomie ideologicznym: starcie prof. Ryszarda Legutki z prof. Krzysztofem Pomianem, jak i ekonomicznym: prof. Leszka Balcerowicza z prof. Andrzejem Mencwelem. Były nie tylko interesujące, ale i potrzebne w dzisiejszym życiu kulturalnym. Bo jest w nim dużo zamętu.













Reklama

Przy okazji Kongresu nie obyło się jednak bez pewnych dziwnych deklaracji. Czytałem kuriozalne wyznania młodych kulturoznawców, którzy prezentują szalenie dziś staromodne poglądy, z ducha postmodernizmu, zrównujące wszystkie objawy kultury. I sprowadzają je wszystkie do tego samego poziomu. To oczywiście świadczy o tym, że pewne stepowienie w naszym społeczeństwie występuje. I niektórzy nie rozumieją istoty hierarchiczności kultury oraz tego, że istnieje ona zarówno w wydaniu wysokim, jak i niskim. I że to się nigdy nie zmieni.

To nie była rada starszych

Kongres nie był z pewnością radą konserwatywnych starców. Przeciwnie, był szalenie młodzieżowy, na sali obecni byli głównie młodzi ludzie. Nie przeszkodziło to części kulturoznawców, która nie uczestniczyła nawet w Kongresie, a bardzo chciała na siebie zwrócić uwagę, raczyć nas skandalizującymi enuncjacjami w prasie. Jak chociażby te pod tytułem: kultura wysoka jest nudna. Jeśli ktoś tak pisze, daje tym samym dowód swojego prostactwa. I może lepiej, by zajął się sprawami kartofli, bo pewnie będzie w tym temacie bardziej kompetentny. To zupełnie jak z teologią. Jeśli ktoś się zajmuje tą tematyką, to lepiej, żeby był wierzący.



Niedostatkiem Kongresu było być może to, że za mało było w nim tzw. kultury niezależnej. Ale też pytanie: co to dziś znaczy niezależna kultura? Od kogo niezależna? A może: zależna inaczej?