Określenie to pojawiło się natychmiast i natychmiast wiedziano, że popełniono wielkie przestępstwo. Co prawda rozmowy Zbigniewa Chlebowskiego z właścicielami hazardowego biznesu ujawniały tylko, że koledzy posła naciskali, by "załatwił", aby w przygotowywanej ustawie nie znalazł się przepis o wysokich dopłatach do automatów do gry, a poseł wił się i obiecywał, i mówił, że znikąd nie ma pomocy. Czyli "afera hazardowa" jak "afera Rywina"… Teraz czekamy, co zrobi pan premier i co się stanie z obrazem PO! Obraz był jednolity, sytuacja zdefiniowana tak jednoznacznie, wydany wyrok, co najmniej moralny, a publiczne wyrażenie wątpliwości wydawało się co najmniej niestosowne, wręcz niemoralne! Ba, nawet takie tuzy w definiowaniu sytuacji, jak Jadwiga Staniszkis w pełni "kupiły" ten obraz i tę definicję. W tej chwili zaś analogiczny osąd "obowiązuje" w kwestii kolejnej afery - tym razem "stoczniowej", o której wciąż tak mało jeszcze wiemy.

Reklama

Atak

Jak więc można spojrzeć na "aferę hazardową" dzisiaj? Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że mamy do czynienia ze starannie przygotowaną akcją polityczną, wymierzoną w rząd oraz osobiście premiera Tuska, a także w drażniący opozycję pozytywny obraz Platformy. Nawiązanie do afery Rywina, obecne nawet jeszcze przed publikacją tajnych (podobno) materiałów w "Rzeczpospolitej", od dawna jednoznacznie wyrażającej interesy PiS - już może o tym świadczyć. Porównanie z "aferą Rywina" było bardzo naciągane, ale nie słyszałem w żadnym programie telewizyjnym ani słowa wyjaśnienia, dlaczego ma być albo nie być podobna jedna afera do drugiej.

W przypadku tego, co media ochrzciły "aferą hazardową" właściwie nie mamy do czynienia z żadną aferą, bo projekt, jaki w końcu i tak przygotowano dopiero pod obrady Sejmu, na pewno wielomiesięczne- nie zawierał tego, czego w podsłuchanych rozmowach domagali się biznesmeni - kumple posła Chlebowskiego. Gdy "Rywin przyszedł do Michnika", to zażądał 17 mln złotych za to, że w niemal gotowej do uchwalenia ustawie znajdzie się przepis, pozwalający Agorze, spółce - właścicielce Gazety Wyborczej kupić stację telewizyjną. Komisja śledcza wykryła, że stosowny zapis był przechowywany przez wpływowe osoby z SLD i albo miał się pojawić, albo nie pojawić w ostatecznym tekście ustawy w zależności, jak można sądzić, od negocjacji Rywina z Michnikiem.

Reklama

Nijak się to ma do tego, co wyświetliło CBA w sprawie tak zwanej "afery hazardowej", którą zresztą określono od początku "aferą lobbingową", co dla połowy - jak sądzę Polaków - jest w ogóle niezrozumiałe. W dodatku "Rzeczpospolita" ujawniła materiały, które dziennikarze musieli po prostu dostać od pracowników CBA. Nijak się to ma do magnetofonu redaktora Michnika!... Od początku też bardzo głośno podaje się sumę 500 mln złotych, jaką stracić miał budżet państwa w wyniku nacisków "speców od hazardu". Tymczasem, 500 mln to wstępna, czysto szacunkowa suma, jaką ewentualnie miałyby przynieść dochody z dopłat …

Kontra premiera.

Działanie premiera było zaskakujące przez swą niezwykłą stanowczość. I błyskawiczne. Tusk postąpił tak, jak nigdy dotąd żaden polski polityk w podobnej sytuacji. A przecież afer było wiele, najwięcej za czasów osławionego pod tym względem rządu Leszka Millera. Działanie było bardzo surowe wobec najbliższych współpracowników, co więcej - zgodne z wypowiedzianymi i tylko mocno sugerowanymi oczekiwaniami. Bo komunikaty o "aferze" były niezwykle silnie nasycone i emocjami, i ocenami, wyrażanymi wprost, a jeszcze mocniej - nie wprost. Mówiąc szczerze, nie przypominam sobie takiej akcji medialnej, którą spokojnie można określić jako medialną nagonkę. Pamiętam jedyny taki przypadek, u samych początków naszej demokracji: akcję dyskredytacji "kandydata znikąd", Stana Tymińskiego w czasie kampanii II tury pierwszych wyborów prezydenckich.

Reklama

Żądania atakujących PO komentatorów, dziennikarzy i polityków, zmierzały w kierunku natychmiastowego "wyświetlenia" afery, chociaż można się domyślać, że wiele do wyjaśniania już nie ma. Gdyby Mariusz Kamiński dysponował materiałami bardziej obciążającymi polityków PO i rządu Tuska, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dawno wydrukowałaby je "Rzeczpospolita". Mimo to premier postanowił wobec tak bezprecedensowej medialnej napaści działać racjonalnie.

W piątkowym wystąpieniu w Sejmie ministra Boniego odtworzono z niezwykłą drobiazgowością, korzystając ze wszystkich dokumentów ministerialnych i sejmowych, w jaki sposób debatowano nad dopłatami i ich wysokością. Nic dziwnego, że ostrzący sobie zęby posłowie opozycji, na czele z PiS po prostu wyszli z sali sejmowej, bo o co mieli pytać premiera? Sądzę, że byli całkowicie zaskoczeni, a kilka godzin później zaczęli powtarzać od nowa te same zarzuty, podchwycone rzecz jasna przez wszystkie media.

Najciekawsze, że w telewizyjnych komentarzach i podgrzewaniu atmosfery - niewiele się zmieniło, chociaż informacje ministra Boniego w nowym świetle stawiają rewelacje CBA. Tym śmielej można twierdzić, że Mariusz Kamiński działał nie tyle z pobudek antykorupcyjnych, ile czysto politycznych: chciał zadać cios wrogowi PiS, czyli PO i osobiście Donaldowi Tuskowi.

Co z tego wynika?

Piszę jako badacz - socjolog i jako obywatel, bo mnie jako obywatela bardzo zaniepokoiła cała sprawa. W istocie, w słusznej sprawie toczy(ła) się medialna nagonka na posłów i ministrów rządu. Przecież wszyscy chcielibyśmy, aby normy działania były przestrzegane, a każdy, kto ma sprawę do posła czy ministra, powinien jawnie i publicznie móc mówić, o co mu chodzi. Jednak mam wrażenie, że ten wątek, widoczny też w działaniu premiera, w ogóle nie interesuje dziennikarzy i komentatorów. A przecież premier pokazał, że dłużej nie można tak postępować w polityce: ani tak lobować, ani tak ulegać naciskom.

Wciąż mamy natomiast przed oczami obraz wielkiej afery, który przez przeciętnego Polaka odczytywany jest jako kolejne potwierdzenie złego stereotypu polityki: wiadomo, zawsze ci politycy chcą okraść państwo, czyli nas, i widać, że wszystko jedno, czy tacy, czy owacy, wszyscy tacy sami, czyli źli! Wydawało się, że ci z PO trochę lepsi, ale wychodzi na to, że tacy sami!

Jestem przekonany, że medialna afera hazardowa ma, być może, swoją dobrą stronę, o której wspomniałem. Ma też jednak swoją stronę negatywną, żeby nie powiedzieć: destrukcyjną dla sfery społeczno-politycznej. Wszystkie znane wyniki badań pokazują od dłuższego czasu katastrofalny brak zaufania w życiu społecznym, który jest odpowiedzialny za słabość wszelkiej kooperacji w Polsce. Obraz tak zwanej afery hazardowej, który wykreowały media, najwyraźniej pod dyktando służb specjalnych z CBA, zdecydowanie wzmacnia negatywne nastawienia do polityki i społecznego współdziałania. Służy brakowi zaufania bardziej, niż pracuje na rzecz jego odzyskania przez zwykłych Polaków.

Bez względu na ewentualne pożytki społeczne, warto pamiętać o prawach obywatela i pilnować wszelkich służb. Zwłaszcza zaś wtedy, kiedy występują one jednoznacznie jako aktorzy polityczni. I to jest następny, destrukcyjny element afery: w imię politycznego interesu opozycji, polegającego na chęci skompromitowania rządzącej partii, poświęca się potencjał polityczny i dobre imię państwowych urzędów. Doprawdy, trudno teraz będzie wierzyć zwykłemu obywatelowi, że anty-korupcyjne akcje nie są głównie bronią w walce politycznej, walce o władzę

CBA, media i walka o władzę

Dla obywatela jak i dla badacza płynie z tej wielkiej akcji medialno-politycznej jeszcze jeden rodzaj wniosków. Wiążą się one z zaskakującą siłą ataku, z jaką lobbystyczno-korupcyjną definicję sytuacji prezentują, w zasadzie, wszystkie media, zwłaszcza telewizje. W ciągu kilku dni stworzono tak silną, moralnie nasyconą aurę, że trudno powiedzieć coś, co odbiega od treści i tonu przekazu zwłaszcza telewizyjnych dziennikarzy.

Wygląda to na nową jakość naszych mediów, bo - poza wspomnianym przypadkiem akcji przeciw Tymińskiemu - takiej jednolitości i takiej "szczelności" obrazu świata dotąd nie było. Albo był, ale w sprawach naprawdę ewidentnych (typu ktoś kogoś zabił). Brak elementu zawieszenia sądu, przynajmniej dopóty, dopóki się nie rozważy racjonalnie wszystkiego, co wiemy o sytuacji, daje obraz niepokojący. Generalnie można się zgodzić, że medialna akcja była w słusznej sprawie, choć rażąco niewspółmierna do tego, co naprawdę się wydarzyło. Ale przecież można sobie łatwo wyobrazić, że podobną siłą rażenia może mieć prezentacja obrazu świata, dotycząca znacznie mniej jednoznacznych spraw. Jednostronny, niezwykle nasycony moralnymi ocenami obraz świata może służyć populistycznym i nieracjonalnym celom.

Mówiąc szczerze, przeraziła mnie medialna akcja w sprawie, nazwanej "aferą hazardową". Mija dwadzieścia lat wolnej, demokratycznej Polski. Przez lata PRL marzyliśmy o wolnych, niezależnych mediach, których podstawową zaletą miała być taka informacja i taka debata, która służy racjonalności społecznych i politycznych działań. Ostatni tydzień zachwiał moją wiarą w taką, racjonalizującą politykę społeczną funkcję mediów.

Być może, kryją się też za tym określone interesy i jawny komunikat wobec aktorów sceny politycznej, który określeniu "czwarta władza", przypisywanemu wolnej prasie, radiu i telewizji nadaje całkiem nowy sens. Tak, jakby "czwarta" stawała się "pierwszą" i może to być przestroga zarówno dla rządzących, jak i dla tych, których aktualny interes zdaje się promować ten medialny rejwach.