Bużański został zapytany przez PAP o język dyplomatyczny prezydenta Stanów Zjednoczonych w kontekście ostatnich spotkań z przywódcami Rosji, Ukrainy i państw UE.

Dyplomacja reality TV

Ekspert zauważył, że obserwujemy odejście od tradycyjnego wymiaru dyplomacji w wykonaniu prezydenta USA. Trump preferuje dyplomację – jak ja to określam – reality TV. To jakby połączenie aspektów tradycyjnych z pewnym słowotokiem prezydenta USA. Przy czym w dyplomacji liczy się właśnie każde wypowiedziane zdanie, a przywódcy zazwyczaj ważą słowa – podkreślił.

Reklama

Drugorzędne znaczenie słów

Jego zdaniem w przypadku Trumpa słowa mają już trochę drugorzędne znaczenie, bo mogą oznaczać bardzo wiele. To wszystko wpływa też – jak zaznaczył – na całą machinę dyplomatyczną stojącą za liderami, która musi się do tego dostosowywać.

Dolewanie oliwy do ognia

Reklama

Dyplomacja reality TV z punktu widzenia Trumpa ustawiona jest pod jego wizerunek i narrację, która ma mu "podnieść oglądalność" i utrzymać poparcie. Zauważmy, że on cały czas wymaga podbijania narracji, dolewania oliwy do ognia powiedział analityk.

Według niego tradycyjna dyplomacja zderza się w Ameryce z narracją znaną z fikcji, z telewizji, gdzie trudno zobaczyć, "co w końcu jest rzeczywistością, a co nakręcaną bańką narracyjną".

Teatr polityczny Trumpa z Putinem

Przykładem takiego teatru politycznego w wykonaniu Trumpa może być – wskazał ekspert – chociażby spotkanie z Władimirem Putinem na Alasce. W jego opinii z punktu widzenia protokołu dyplomatycznego nie było większych kontrowersji, ale mimo wszystko pozostał niesmak, np. po czerwonym dywanie i oklaskach dla przywódcy Rosji.

Można się zastanawiać, czy Trump jako gospodarz powinien witać się z liderem innego państwa już na lotnisku, czy nie lepiej byłoby przed wejściem do bazy wojskowej. Pamiętajmy, że w celu osiągnięcia pokoju negocjuje się nawet ze zbrodniarzami, ale już samo spotkanie – które dał od siebie Trump jako najważniejszy przywódca na świecie – by wystarczyło. Dołożenie tej pompy i honorów dla Putina było uderzające i niesmaczne – ocenił Bużański.

Ruch wizerunkowy z "Bestią"

Jego zdaniem zaproszenie Putina do limuzyny powszechnie zwanej "Bestią" miało dać efekt obrazka, w którym ci dwaj liderzy rozmawiają sam na sam. Spotkanie w cztery oczy zostało wcześniej odwołane i zamienione na spotkanie w trzyosobowe delegacje krajów, stąd zapewne ten ruch wizerunkowy – podkreślił Bużański.

Natomiast do odwołania lunchu po rozmowach na Alasce ekspert nie przywiązywałby większej wagi ze względu na to, że spotkanie było organizowane w ekspresowym tempie i w ostatniej chwili jakieś szczegóły mogły się zmienić.

Dla dużej części świata, nie mówiąc już oczywiście o Ukrainie, oglądanie tego fetowania przyjazdu Putina po tym wszystkim, co zrobił, było bardzo smutnym obrazkiem. Nawet jeżeli doprowadziłoby to do zawieszenia broni, to myślę, że w perspektywie lat będzie ono jednak oceniane mocno negatywnie – stwierdził analityk.

"Chemia" między Trumpem a Zełenskim

O wiele mniej kontrowersyjne – jego zdaniem – było poniedziałkowe spotkanie Trumpa z prezydentem Ukrainy i europejskimi liderami w Waszyngtonie. W jego ocenie było bardziej pozytywne i spokojniejsze niż spotkanie Trumpa z Zełenskim w lutym br.

W tej chwili między nimi była ewidentna "chemia" i dużo słów o wzajemnym szacunku. Padły ważne słowa o gwarancjach bezpieczeństwa. Myślę, że pomogła tu bardzo obecność przywódców europejskich. Oczywiście oglądaliśmy znowu słowotok Trumpa i mnóstwo niemalże sprzecznych stwierdzeń. Uderzające, że stawia siebie w roli rozjemcy, ale robi to dosyć nieudolnie, bo Rosjanie narzucają swoją narrację, którą on podchwytuje – zauważył Bużański.

Dlaczego w Waszyngtonie zabrakło Polski?

Odniósł się również do dyskusji wokół tego, dlaczego w poniedziałek w Waszyngtonie nie było żadnego przedstawiciela Polski. Zaznaczył, że ostateczne decyzje w sprawie gości podejmuje zawsze gospodarz, czyli tu USA i Trump. Niewykluczone, że w tym przypadku również Ukraińcy mogli wpływać na te decyzje. Nie zapomnijmy też, że spotkanie było organizowane bardzo szybko. Niemniej jednak źle, że nas tam nie było. Nie pierwszy raz w historii nasze wewnętrzne spory powodują, że jesteśmy osłabieni na arenie międzynarodowej – powiedział analityk.