Czego właściwie chcą Czesi? Problem w tym, że sami nie wiedzą. Oficjalnie chodzi im o zablokowanie potencjalnych roszczeń Niemców sudeckich wysiedlonych po wojnie. Prezydent Vaclav Klaus woli, by stosowny punkt znalazł się w traktacie, rząd akceptuje ewentualnie towarzyszącą mu deklarację. Pierwsze oznacza rozpoczęcie całej procedury przyjmowania Lizbony od nowa, drugie nie ma znaczenia prawnego. Deklaracja jest jedynie wyrazem intencji, niczym więcej. W dodatku prawo unijne – zarówno obecne, jak i przyszłe, potraktatowe – nie zawiera mechanizmu, który zmuszałby władze czeskie do respektowania potencjalnych roszczeń.

Reklama

Prezydent Klaus zagrał kartą niemiecką wyłącznie na potrzeby wewnętrznej opinii publicznej. W Czechach, tak jak w Polsce, straszenie Niemcem ciągle ma wzięcie. Rząd nie może w takiej sytuacji iść pod prąd nastrojom i bezwarunkowo popierać Lizbony. Tak oto Niemcy sudeccy, jak w 1938, stali się przyczyną paneuropejskiej awantury. A chodziło przecież tylko o zreformowanie Unii, nie o rozstrzyganie sporów historycznych. Czechom nie można odmówić poczucia humoru, inna sprawa, że nie wszystkich śmieszy ten typ dowcipu.