Zwycięzcy już tacy są. Na początku wykazują wiele dobrych chęci, a potem nie opierają się pokusie i zmieniają telewizję w tubę propagandową swojej partii.

Dla mnie wyrazem owych dobrych chęci PiS było powołanie na szefa TVP Bronisława Wildsteina. "Jego” telewizja mogła się podobać lub nie (mnie się nie podobała), ale Wildstein dawał gwarancję, że politycy nie będą mu ustawiali programu - za co zresztą zapłacił stanowiskiem. Potem przyszedł czas Andrzeja Urbańskiego. Jeszcze przed jego powołaniem Jarosław Kaczyński był pytany, czy to aby dobra kandydatura. Słusznie, bo to chyba nienormalne, by prezesem publicznej TV został niedawny szef Kancelarii Prezydenta. Ale ówczesny premier uznał, że wszystko jest ok: "Czy pan Kwiatkowski, Miazek nie byli ludźmi ze świata polityki?" - odparował.

Reklama

Prosta logika. Skoro PSL mógł zrobić prezesem partyjnego aparatczyka, skoro lewica mogła postawić na wypróbowanego towarzysza? Czy my mamy być gorsi? I to w sytuacji, gdy wybory za pasem?

Ta cyniczna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego wywołała zgrzytanie zębów nawet wśród jego zdeklarowanych zwolenników, którzy liczyli, że PiS oczyści telewizyjne bagno z partyjnych wpływów. Zawiedli się srodze - jako stały widz programów informacyjnych TVP mogę powiedzieć, że Andrzej Urbański robił co mógł, żeby telewizja była przyjazna władzy. Gdyby skandale z ginącymi taśmami i ręcznym sterowaniem wiadomościami nie wylewały się na zewnątrz, mógłby śmiało zameldować szefowi PiS: "Zadanie wykonałem!”. Skoro dziś Urbański uważa, że za jego czasów telewizja publiczna była obiektywna, to tylko mu pogratulować samopoczucia. Teraz prezes walczy wszelkimi sposobami by utrzymać się na stanowisku. Na darmo. Ze słów Donalda Tuska wynika, że co by nie zrobił, jego dni są i tak policzone.

Reklama

Tu pojawia się kolejny, znacznie poważniejszy problem. Co z "publiczną” zrobi Platforma Obywatelska? Czy przepychana w pilnym trybie ustawa o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji ma służyć zreformowaniu TVP? Czy chodzi tylko o to, by urwać głowę prezesowi i zastąpić go kimś wygodniejszym dla obozu zwycięzców? Czy są już przychylni kandydaci? Czy antyszambrują, oczekując na propozycję od nowej władzy? Gdyby tak się stało, układanka może być skomplikowana. Wszak mamy koalicyjny rząd. Ryszard Miazek, który niedawno próbował sił jako dyrektor Centralnej Biblioteki Rolniczej, pewnie z radością wróciłby do wygodnego gabinetu wiceprezesa przy Woronicza. Na początek Miazek może oczyścić "Magazyn rolniczy” ze złogów "Samoobrony”. Lojalny wobec Platformy prezes chętnie zadba, by w programach informacyjnych "przywrócić równowagę”. Jeśli tak się stanie, to nawet zdeklarowani zwolennicy Donalda Tuska będą mieli powody, by zazgrzytać zębami.