Jeśli to jednak prawda - pomyślałem - to może powstał w Polsce pierwszy blog prowadzony przez byłego funkcjonariusza SB? A może są i inne, tyle że ich autorzy nie przyznają się do przeszłości? A autor "Myśli byłego esbeka” ostentacyjnie ją ujawnia. Czyżby sądził, że to jego atut? Dziwne jest również to, jak podpisuje swoje wpisy: „Marzyciel”. Jakoś nie pasuje mi to do funkcjonariusza służb specjalnych. Zastanawiałem się też, ile jest prawdy w tym, co napisała w jego blogu w grudniu zeszłego roku internautka podpisująca się Chichotkowa: „Marzycielu, może i jesteś z ludzi myślących, ale z ciebie przede wszystkim jest lepszy cwaniak. Czytając twój blog to widać, słychać i czuć. Takich ludzi jak ty określam »śliski« i doradzam innym duży dystans”.

Reklama

Postanowiłem sprawdzić, kim jest.

Blog jak katharsis

Poprosiłem o kontakt. Odpowiedział błyskawicznie. We wtorek piliśmy kawę w małej przytulnej kafejce przy jednej ze stacji benzynowych na trasie Warszawa - Katowice, kilkadziesiąt kilometrów od stolicy. Przede mną siedział krzepki, pięćdziesięciokilkulatek, wysoki, ponad 180 cm, o szarych świdrujących oczach. Przychodzi tu, kiedy nie ma pracy, i spędza przy swoim laptopie kilka godzin dziennie. Tam, gdzie mieszka, w lesie na odludziu, nie ma dostępu do internetu. Potwierdza, że tytuł blogu nie jest żadną prowokacją. Rzeczywiście, w PRL pracował w Służbie Bezpieczeństwa w „III/2” (III to wydział do walki z inteligencją, a 2 - "czapa”, czyli ścisłe kierownictwo). Prosi o zachowanie jego nazwiska do wiadomości redakcji. Zgadza się, by na użytek tego tekstu nazwać go Piotr Bogacki.

Reklama

Zaczynam od podstawowego pytania: - Skąd pomysł blogu? Nieco egzaltowanie wyjaśnia, że całe życie walczył z przestępcami i nieprawościami. I w gruncie rzeczy temu ma służyć blog. Nieprawości przejawiają się często w postępowaniu ludzi władzy. I to w swoim blogu napiętnuje. Uruchomił go w lutym 2007 r. Po lekturze wpisów nietrudno zauważyć, że większość dotyczy dwóch spraw: krytyki Kościoła i PiS.

Według niego blog to jedyne miejsce, gdzie można otwarcie wyrazić swoją opinię i swobodnie porozmawiać. I to o najtrudniejszych sprawach. W blogu nie ma żadnych ograniczeń. Można tam o wszystkim pisać otwarcie. Nikt nikogo nie poprawia, nie cenzuruje, nie narzuca linii redakcji. Zdecydował się podpisywać "Marzyciel”, bo marzy mu się normalny kraj.

Jak to możliwe jednak, myślę, oficjalnie przyznawać się do pracy w SB i nie ponosić tego żadnych konsekwencji. Czy portal internetowy Onet pozwala takim ludziom zakładać blogi?

Reklama

"Użytkownicy portalu mają swobodę wypowiedzi i to oni odpowiadają za treść wpisów. Onet dostarcza im tylko narzędzi" - mówi rzeczniczka portalu Anna Szczygieł. "Nie mamy też pewności, czy ta osoba naprawdę jest byłym funkcjonariuszem. Jedno jest pewne: im bardziej prowokacyjny tytuł, tym więcej osób się takim blogiem interesuje. I być może o to chodziło".

No właśnie. Ile osób zainteresował "Marzyciel”? "Skala odwiedzalności tej strony jest średnia" - mówi Halina Worwa, pracownica sekcji blogów. "Odsłon „Myśli byłego esbeka” było ponad 51 tys. Dla porównania, budzący największe zainteresowanie blog polityczny odnotował milion odsłon. Nie mieliśmy też żadnych zastrzeżeń internautów do tej akurat strony. Póki nikt nie zgłosi zażalenia na wpisywane treści, nie interweniujemy".

Z lasu do SB

Piotr Bogacki trafił do Służby Bezpieczeństwa, bo zawsze marzył o pracy w wywiadzie lub kontrwywiadzie. Jego ojciec w czasie wojny był w partyzantce w oddziale "Ponurego”. W 1952 r. wylądował w Poznaniu na UB. Uratowali go koledzy, którzy przeszli na stronę komunistów. Wyszedł w 1956 z połamaną szczęką. Z wykształcenia jest inżynierem budowy dróg i mostów, ale żył z myślistwa, które było jego pasją. W 1960 r. skończył technikum leśne i został naczelnym leśnikiem Dolnośląskiego Okręgu Wojskowego.

Mieszkali w małej miejscowości Moja Wola koło Ostrowa, w przepięknym pałacyku otoczonym ogrodem i drzewami. W domu były pokoje gościnne dla wysokich oficerów. Przez cały rok na posesji stało kilka namiotów, w których mieszkali żołnierze. To oni zajmowali się gospodarstwem. W czasie większych uroczystości przyjeżdżały kuchnie polowe, kucharze, kelnerzy i zaczynały się kilkudniowe biesiady z ogniskami, kuligami albo przejażdżkami dorożkami po lesie. No, i zawsze gwóźdź programu - polowania.

Skończył podobnie jak ojciec technikum leśne, ale wbrew otoczeniu poszedł do MSW, do kontrwywiadu. Po dwóch latach szkolenia wykorzystano jego wykształcenie: pod przykrywką munduru leśnika ochraniał lotniska radzieckie na tzw. Ziemiach Odzyskanych.

Czym się zajmował w stanie wojennym? Odmawia zdradzenia jakichkolwiek szczegółów swojej pracy, bo nadal czuje się związany przyrzeczeniem o zachowaniu tajemnicy służbowej. Jednak w trakcie rozmowy rozwiązuje mu się nieco język.

Nie żałuje pracy w organach bezpieczeństwa, nawet próbuje dostrzec w niej wyższe racje. Ma natomiast żal do kolegów, którzy próbując zaskarbić sobie sympatię nowej władzy albo poddając się panującej atmosferze, rzucają kalumnie na Służbę Bezpieczeństwa. "Nie można na wszystko pluć. Znam też takich, którzy przed 1989 rokiem byli prawdziwymi łajdakami, a po przełomie przywdziali owczą skórę i wylądowali w Komendzie Głównej Policji. A inni uwili sobie gniazdko w Urzędzie Ochrony Państwa".

Pomnik dla Jaruzelskiego

Jego zdaniem teraz dokonuje się fałszowanie historii na szeroką skalę. I opowiada taką historię: "To już był pewnie rok 1986 albo 1987. Mam służbę oficerską w SB na Rakowieckiej. Jest prawie północ. Dyżurny dzwoni, że jest jakiś człowiek na wartowni i chce rozmawiać tylko z oficerem SB. Zobaczyłem mocno podchmielonego mężczyznę. Zaczyna, że szlag go trafia, bo on pisze do podziemnych wydawnictw duże teksty. Zarabiają drukarze, kolporterzy, a on nic z tego nie ma. I zaczyna podawać adresy drukarni, magazynów, nazwiska drukarzy i kolporterów. Później, po wielu latach, widziałem go w telewizji kręcącego się przy ludziach władzy".

Bogacki nie daje sobie wytłumaczyć, że to, co mówi, nie jest prawdopodobne. Bo żelazną zasadą w czasach konspiracji było, że piszący nie mogli znać adresów ludzi zajmujących się wydawaniem i rozpowszechnianiem. Wie swoje. Mało tego. Do dziś broni generała Jaruzelskiego i jego decyzji wprowadzenia stanu wojennego. Jego zdaniem był konieczny i wcale nie tak tragiczny dla narodu. No bo ile trwał? 17 miesięcy. A ile przyniósł trupów? Niewiele ponad 150. "Zobaczy pan, historia wystawi Jaruzelskiemu pomnik" - mówi.

Ze Służby Bezpieczeństwa odszedł z dnia na dzień w październiku 1988 roku. Wyszło bowiem na jaw, że kilka miesięcy wcześniej jego brat uciekł do Kanady. Założył firmę ochroniarską i detektywistyczną, w której jego niedawny przełożony był szarym pracownikiem. W kilka lat stał się bogaty. W połowie lat 90. zatrudniał ponad 150 osób. Ale dziś to już przeszłość. "Nie mam firmy" - mówi z żalem. "Odeszły żona z córką. Wszystko dlatego, że chciałem walczyć z przestępcami".

Opowiada, że w porozumieniu z UOP i policyjnym Biurem do Walki z Przestępczością Zorganizowaną pełnił funkcję wtyczki w jednym z wrocławskich gangów. Do dziś nie może zrozumieć, jak to się stało, że sam wylądował na ławie oskarżonych. Aresztowany w 1996 r. przesiedział w więzieniu siedem miesięcy. Proces, który trwał blisko 10 lat, zakończył się w połowie 2006 r. Dostał dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat. Zapowiada, że latem złoży na Polskę skargę do Strasburga. Dlaczego dopiero wtedy? Poradzono mu, żeby się wstrzymał do czerwca. Kto? "Służby" - twierdzi. "Czyżby za rozpracowywanym przez pana gangiem stały służby?" - pytam. Nic nie mówi, ale kiwa głową, że tak.

Dziś żyje z tego, co mu dadzą ludzie, którym doradza. Głównie w sprawach naruszania prawa. Nie zdradza jednak żadnych konkretów.