Zatrzymania, aresztowania i kontrole finansowe wyglądają na metodę skuteczną. Rodzi się jednak pytanie, co dalej ze związkiem - czy reforma i walka z korupcją powinna ograniczyć się tylko do wymiany prezesa.

Reklama

Mirosław Drzewiecki w rozmowie z posłami Platformy nazwał swój nowy plan rozprawienia się z władzami PZPN "metodą salami”. To historyczne określenie w tym przypadku znaczy tyle, że skoro nie udało się przejąć władzy w związku za pomocą jednego ruchu, trzeba to zrobić kawałek po kawałku. Po upokarzającej dla rządu i PO przegranej próbie wprowadzenia do PZPN komisarza nikt z własnych szeregów nie będzie miał do Drzewieckiego pretensji o to, że to metoda długotrwała. Platforma nie chce drugi raz ryzykować zagrań brawurowych, ale bezskutecznych.

Pierwsze odkrawanie plasterków jest dość obiecujące. Zatrzymany trener Janusz Wójcik już podobno złożył interesujące zeznania. Zarzuty postawiono dotychczasowemu faworytowi w zaplanowanych wyborach na prezesa Związku, czyli Zdzisławowi Kręcinie. Teraz pretendent, określany już przez niektóre media jako Zdzisław K., ma kłopot. Zapowiedział wprawdzie, że nie wycofa się z wyborów, bo prawo mu na to zezwala. Ale czy zostanie wybrany? Raczej wątpliwe, bo delegaci będą bali się zagłosować na kogoś, kto dzień po wyborach może być aresztowany.

Tak samo skuteczną metodą nacisku będzie kontrola finansów PZPN przez urzędy skarbowe. W organizacjach społecznych, a szczególnie w związkach sportowych, finanse są niestarannie księgowane, a wiele spraw finansowych załatwia się na gębę. Uwzględniwszy dodatkowo uznaniowy charakter polskich przepisów skarbowych, można założyć, że inspektorzy znajdą sporo rzeczy, którymi da się zainteresować prokuraturę. Słychać też, że wojewodowie zamierzają przyłączyć się do akcji i także będą badać papiery wojewódzkich związków futbolowych. A to one wyłaniają delegatów na zjazd.

Reklama

Metoda wydaje się skuteczna, choć oczywiście rodzą się wątpliwości. Czy państwo może posuwać się aż tak daleko? Na razie odpowiedź na to pytanie nie może być jednoznaczna, bo dotyczy spraw umownych, takich jak standardy czy estetyka. Prawa jednak Drzewiecki jeszcze nie naruszył, a dotychczasowy opór związku wobec kolejnych ministrów sportu sprawia, że trudno zdobyć się na odrobinę współczucia czy sympatii.

Ważniejsze zatem jest pytanie o cel tych działań. Czy sama zmiana prezesa to wszystko? Przez wiele miesięcy obecny rząd tolerował dotychczasowe władze związku. Minister pokazywał się publicznie z prezesem Listkiewiczem - jeszcze dzień przed wprowadzeniem komisarza fotografował się z nim na budowie Stadionu Narodowego. Do ataku przystąpił dopiero po roku sprawowania władzy, więc od razu pojawiły się zarzuty, że w działaniach Drzewieckiego chodzi wyłącznie o wymianę jednej ekipy na drugą. Rząd zarzeka się, że zmiana będzie oznaczała koniec korupcji w piłce. Taka wola z pewnością jest, o czym świadczyć może to, że działania policji i prokuratury cały czas były tak samo intensywne.

Kłopot będzie, gdy minister poprzestanie na wymianie prezesa. Ulegnie pokusie, by nie robić nic więcej. Po co się szarpać, gdy jest już prezes - np. Zbigniew Boniek - z którym nie wstyd pokazać się na stadionie? Warto zauważyć, że Donald Tusk dawno nie pokazał się publicznie na jakimś ważnym meczu. Powód? Można przypuszczać, że to obawa, by ktoś nie sfotografował go z Michałem Listkiewiczem.

Działania rządu nie mogą ograniczyć się do wymiany prezesa i zarządu. Zmiany muszą sięgać fundamentów - by związek stał się organizacją autentycznie demokratyczną i przejrzystą, a nie prywatnym folwarkiem grupy działaczy. Wtedy będziemy mogli uwierzyć, że rządowi chodzi o coś więcej niż o zamianę działaczy nieposłusznych na tych, którzy bez szemrania wykonają każde polecenie platformerskich ministrów.