Polacy do Ameryki podchodzą bardzo emocjonalnie. Dla niej jesteśmy gotowi zrobić wszystko. Gotowi jesteśmy pójść na każdą wojnę, nie pytając, czy ma ona sens i czy można ją wygrać. Gotowi jesteśmy jej oddać wielki kontrakt, mimo że gdzie indziej dostalibyśmy za niego dużo więcej. Sami zgłaszamy się, by chronić tarczą amerykańskie terytorium, nie zauważając, że w ten sposób ściągamy ryzyko na siebie.
Wykonując te wszystkie gesty, nie oczekujemy konkretnej zapłaty. Ale przyjaźni. Chcemy żeby znowu było tak jak w epoce Reagana - chcemy poczuć, że Polaków i Amerykanów ożywia wspólna sprawa. Chcemy też, aby Amerykanie byli nam za to wdzięczni. Żeby znowu często o nas mówili. Oddawali honory. Zapraszali do Kongresu. Znosili wizy.
Kłopot w tym, że nie ma już takiej sprawy, która by nas łączyła. Świat się zmienił. Na liście miejsc dla Ameryki ważnych Polska od dawna się już nie mieści. I bardzo dobrze zresztą, że tak jest, bo nikt chyba nie chciałby, żebyśmy tam wrócili, lokując się gdzieś obok Izraela, Iraku czy Pakistanu. Z perspektywy Waszyngtonu tam gdzie dawniej na globusie znajdowała się Polska, Czechy czy podzielone Niemcy, dziś znajduje się Unia Europejska.
Chłodno patrząc, także Ameryka straciła dla Polski na znaczeniu. Poza bezpieczeństwem nie ma istotnego dobra, którego by nam dostarczała. Cała nasza pozycja - polityczna, ekonomiczna i cywilizacyjna - budowana jest w oparciu o Unię. Tu są nasze interesy, tu są najważniejsi partnerzy, tu też znajduje się nasze jedyne realne wsparcie w razie konfliktów z Rosją.
Dziś zatem premier Tusk ma szansę naprawić ostatnią wielką słabość polskiej polityki zagranicznej: przywrócić jej rozum w relacjach z Ameryką. Głód emocji zastąpić rozsądkiem. Jako polityk ewidentnie proamerykański ma mandat, by jako pierwszy polski lider zacząć z Amerykanami negocjować.
Tarcza to dobra okazja. Jest to przedsięwzięcie ryzykowne, w sposób oczywisty narażające na szwank nasze bezpieczeństwo. Jako sojusznik Ameryki możemy pomóc w budowaniu tarczy, ale w zamian musimy dostać sprzęt i gwarancje neutralizujące nasze ryzyko.
Podobną operację polska polityka zagraniczna wykonała w ostatnich latach w odniesieniu do Unii i Rosji. Nauczyliśmy się jasno określać własne interesy i konsekwentnie ich bronić. Nie widać żadnego powodu, by z tej logiki były wyłączone nasze relacje z Ameryką.