Witrynę zaatakowano w nocy 26 grudnia. Dwa dni później podobny los spotkał stronę należącą do Państwowej Służby Hydrogeologicznej. "Polskie strony wybieram losowo" - ostrzegł nieznany haker i zapowiedział kolejne ataki.
To żart złośliwego internauty czy poważne zagrożenie? Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nadzorująca Rządowy Zespół Reagowania na Incydenty Komputerowe, którego zadaniem jest ochrona witryn administracji publicznej, milczy. Podobnie jak policja. "Żadnego zgłoszenia w tej sprawie nie było" - mówi Agnieszka Hamelusz z Komendy Głównej Policji.
Problem w tym, że nie był to pierwszy atak hakerów na strony administracji publicznej. Większość incydentów - jak podkreślali hakerzy - miała zwrócić uwagę na to, że witryny te nie są odpowiednio zabezpieczone. "Właścicielom stron nie chce się zadbać o ich bezpieczeństwo. Może nagłośnienie tej sprawy sprawi, że ich administratorzy w końcu wezmą się do roboty, zamiast brać pieniądze za coś, czego tak naprawdę nie ma" - napisał do redakcji Dziennika Internautów haker, który ponad miesiąc temu zaatakował strony urzędów miejskich w Tarnowskich Górach i Szczecinku. Paniki nie wywołał. "Sprawa jest w toku, a atak był zupełnie niegroźny, żaden wyciek danych nie nastąpił" - twierdzi Joanna Gawrych, informatyk zatrudniona przez ratusz w Szczecinku.
W zeszłym roku w podobny sposób zablokowane zostały m.in. witryna Ministerstwa Pracy oraz strona samego premiera. "Administracji nie stać na utrzymywanie wysokiej klasy specjalistów. Poziom zabezpieczenia tych stron pozostawia wiele do życzenia" - podsumowuje Przemysław Krejza z laboratorium informatyki śledczej Mediarecovery. Eksperci jednak uspokajają: "Ostatnie ataki są raczej przykładem sieciowego wandalizmu. Można je porównać do napisu na murze zrobionego przez grafficiarza".
Strony, na które miały miejsce włamania, najczęściej nie zawierają żadnych wartościowych danych. Te są przechowywane na odrębnych, zabezpieczonych serwerach - mówi Tomasz Bukowski z CERT Polska, który zajmuje się bezpieczeństwem w sieci.