Rada Gospodarcza, którą powołuje premier, ma uzyskać duży wpływ na decyzje rządu. Nieprzypadkowo jest powoływana do życia w momencie, gdy na projekty ustaw przekuwane są pomysły z planu rozwoju i konsolidacji finansów publicznych.

- Gdy premier zdecydował, że nie będzie kandydować w wyborach prezydenckich, tylko zostaje w rządzie, by realizować program gospodarczy, pojawiła się potrzeba powołania takiego ciała - mówi jeden z członków nowej rady prof. Dariusz Filar. Ale prace rady nie będą się sprowadzać do manifestowania poparcia dla reformatorskich działań rządu.

Przede wszystkim będzie mieć ona za zadanie recenzowanie planów rządu. Członkowie rady mają przygotowywać dla premiera opinie. W oparciu o nie Donald Tusk będzie podejmować decyzje w strategicznych sprawach.

Kto znajdzie się w radzie? Ekonomiści, analitycy, socjolog, menedżerowie. Jest była prezes ZUS Aleksandra Wiktorow i minister finansów w czasach AWS Bogusław Grabowski. Tylko jeden z jej członków Adam Jasser jako podsekretarz stanu w kancelarii premiera jest na rządowym etacie. Reszta jej członków, łącznie z przewodniczącym, będzie pracować społecznie. To ma gwarantować dystans do opiniowanych pomysłów. A rządowi da powód, by już na starcie prac rady chwalić się, że proponowane rozwiązania mają placet ekspertów o uznanych nazwiskach. Podobny efekt udało się już zresztą osiągnąć podczas narad premiera z konstytucjonalistami. Propozycje Platformy eksperci poddali krytyce, premier niektóre zmodyfikował i obie strony były z tego zadowolone.

Rola Rady Gospodarczej będzie jednak nieporównanie większa niż grupy konstytucjonalistów. Bo jej członkowie nie ograniczą się do recenzowania rządowych planów. Będą mieli możliwość proponowania konkretnych rozwiązań. To z kolei oznacza, że niemal na pewno wkroczą w bieżącą politykę rządu, którą dziś definiują minister Michał Boni, minister finansów Jacek Rostowski i w mniejszym stopniu wicepremier Waldemar Pawlak z minister pracy Jolantą Fedak. Definiują, ale przez to też wchodzą w trudne do rozstrzygnięcia spory. Tutaj stanowisko rady może okazać się decydujące.









Reklama



Pierwszym testem jej faktycznego znaczenia może okazać się kwestia przesunięcia części składki emerytalnej z OFE do ZUS. To decyzja, która rozstrzygnie, czy deficyt finansów publicznych zostanie zmniejszony nawet o kilkanaście miliardów złotych rocznie. Chce tego minister Fedak, która zgłosiła projekt ustawy. Wspiera ją minister Rostowski. Ale przeciwnikiem tego rozwiązania jest Michał Boni, który uważa, że to naruszenie struktury systemu emerytalnego. Minister pracy chce rozstrzygnąć tę sprawę do końca marca. Ostatnią instancją w tej sprawie może być właśnie powoływana rada. To ona podpowie premierowi, które rozwiązanie byłoby najlepsze. A w kolejce czekają następne pomysły z planu rozwoju i konsolidacji: likwidacja emerytur mundurowych, reforma KRUS czy inne ustawy mające naprawić finanse publiczne.

- Widać, że nawet Michał Boni wszystkiemu nie podoła - komentuje powołanie rady prezydencki minister Paweł Wypych. Nie widzi podstaw do tezy o konkurowaniu rady premiera z Narodową Radą Rozwoju przy prezydencie. Rzeczywiście, obie mają zupełnie inne cele i sposoby działania. Rada przy prezydencie to blisko pięćdziesięciu ekspertów i naukowców reprezentujących bardzo różne punkty widzenia i wypowiadających się na tematy jedynie związane z polityką rządu. Ta przy premierze ma konkretne zadania i będzie zabierać głos na temat pomysłów rządu na prośbę Donalda Tuska. Ma jednak jeden punkt wspólny: w obu gremiach zasiada ekonomista prof. Witold Orłowski. I obu stron to nie dziwi. - Wybitni ekonomiści są wykorzystywani w roli ekspertów - mówi Wypych.