1 października 2007 r., godz. 19.20 - Beata Sawicka wyraźnie zadowolona wychodzi z pokoju w gdańskim hotelu Marina. Gdy zamknęła drzwi, zatrzymało ją dwóch funkcjonariuszy CBA, m.in. rzecznik prasowy biura Temistokles Brodowski. On - jak sam podkreśla - nie brał udziału w zatrzymaniu, ale "zabezpieczał je pod kątem medialnym". Chwilę wcześniej dwóch reprezentujących firmę Avantis biznesmenów wręczyło posłance torbę - jak opowiadała potem sama Sawicka - z "prezentem". W środku było 50 tys. zł, wszystkie w znaczonych banknotach, których numery wcześniej spisali urzędnicy CBA.

Reklama

Godzinę wcześniej kilkanaście kilometrów dalej CBA zatrzymało Mirosława Wądołowskiego. To burmistrz Helu, który wtedy z wypchaną torbą pod pachą wychodził z jednej z gdyńskich restauracji. Śledczy znaleźli przy nim około 150 tys. zł. "Mąż jest przypadkową ofiarą akcji wymierzonej być może przeciwko posłance. Ona go nie znała i o ile mi wiadomo, tylko raz zadzwoniła, że chce się z nim spotkać" - wyjaśnia Olga Wądołowska, żona burmistrza.
Według jej relacji Mirosław Wądołowski załatwiał w Gdyni rodzinne sprawy, m.in. przelew bankowy dla córki. "Martwiłam się, bo długo nie wracał, aż wreszcie około 22 przyjechał w towarzystwie ludzi z CBA" - mówi Wądołowska. Dodaje, że po rewizji, podczas której niczego nie znaleziono, funkcjonariusze CBA zabrali jej męża i wyszli. "Mąż był po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie" - tłumaczy Wądołowska.

Sawicka odmówiła wyjaśnień
Dyrektor gabinetu szefa CBA Tomasz Frątczak już po zatrzymaniach wyjaśnił, że Beata Sawicka poszukiwała w pierwszej połowie tego roku przedsiębiorców zainteresowanych inwestycją na Helu. Dopiero wówczas sprawą zajęło się CBA. Jak wyjaśnił, zatrzymanie posłanki przebiegało spokojnie. Przeszukano dokładnie jej pokój hotelowy. Szukano dokumentów z gminy. Według naszych informacji - bezskutecznie. Sama posłanka odmówiła składania jakichkolwiek wyjaśnień. Nie chciała też podpisać protokołu przesłuchania.



O zatrzymaniu posłanki poinformowany został marszałek Sejmu. "Wyraził zgodę na przeprowadzenie czynności w niezbędnym zakresie z zastrzeżeniem, że po ich zakończeniu posłanka ma zostać zwolniona, a on o tym fakcie - poinformowany" - mówi Frątczak. Sawicką na jej własną prośbę funkcjonariusze CBA odwieźli do Warszawy. Od około 6 rano była już w hotelu poselskim na Wiejskiej.

Po południu CBA w oficjalnym komunikacie poinformowało, że posłanka żądała 100 tys. łapówki w zamian za pomoc w ustawieniu przetargu pod konkretną firmę. Pierwszą ratę łapówki - 50 tys. zł - miała otrzymać dzień po decyzji parlamentu o skróceniu kadencji w parku w pobliżu Sejmu. O tym, kim byli dwaj biznesmeni, od których Sawicka przyjęła pieniądze - nie padło ani słowo. Gdy zapytaliśmy, czy byli to funkcjonariusze CBA, Frątczak powiedział tylko, że nie wie. Czy zostali zatrzymani? "Nie mam żadnej wiedzy ponad to, co napisaliśmy w komunikacie" - mówił Frątczak.

Kiedy zaczęła się akcja?

DZIENNIK zrekonstruował prawdopodobny przebieg zdarzeń, które doprowadziły do zatrzymania posłanki. Wiosną tego roku - w marcu lub kwietniu - do Sawickiej zgłosił się mężczyzna przedstawiający się jako Tomasz Piotrowski, który poprosił o pomoc - szukał kontaktu z władzami lokalnymi na Pomorzu. Chciał zainwestować na Wybrzeżu poważne sumy. Sawicka twierdziła wczoraj w rozmowach ze swoimi najbliższymi, że nie widziała w tym nic niezgodnego z prawem. Firma zdawała się wiarygodna, posłanka znała też biznesmena, który chciał inwestować. Poznała go w styczniu podczas szkolenia dla członków rad nadzorczych. Wtedy, według zapewnień CBA, akcja jeszcze nie trwała. Frątczak tłumaczy, że rozpoczęła się w pierwszej połowie roku, ale nie w styczniu. W kursie brało udział także czterech innych posłów PO. Widziałam, jak spotykali się na kawie, ale mnie to nie interesowało - dodaje posłanka Platformy Beata Bukiewicz.


Reklama

Piotrowski poprosił Sawicką, aby pomogła mu dotrzeć do władz lokalnych na Helu. W nawiązaniu kontaktów pomógł posłance jej kolega partyjny Marek Biernacki. W rozmowie z DZIENNIKIEM Biernacki mówi, że nic nie wie o sprawie korupcji. "Przekazałem jej jedynie numer do mojego kolegi, burmistrza Helu" - wyjaśnia. Mówi również, że nie zna Piotrowskiego ani firmy Avantis i jest zaskoczony całą sprawą. "Nie przypominam sobie, aby Sawicka bywała u mnie wcześniej" - mówi.

Przystojni mężczyźni już zlikwidowali firmę
Sawicka szybko poznała też wspólnika Piotrowskiego. Obaj twierdzili, że są z firmy budującej hotele na całym świecie. Miało im zależeć na szybkiej budowie na Helu kompleksu rekreacyjno-hotelowo-wypoczynkowego. Biznesmeni reprezentowali firmę Avantis, a swoje biura - do których przyjechała kiedyś posłanka - mieli w centrum Warszawy, tuż obok Mennicy Polskiej.


Gdy DZIENNIK sprawdził, czy wciąż tam urzędują, okazało się, że są nieobecni. Prosił sekretarkę o to, by pomogła się z nimi skontaktować, ale okazało się, że ich telefony nie odpowiadają. "Byli dziś rano i wynosili jakieś pudła" - poinformowała jedna z recepcjonistek. To od niej DZIENNIK dowiedział się, że firma wynajęła biuro prawie miesiąc temu. Według jej opisu, byli przystojnymi mężczyznami, niewyróżniającymi się niczym szczególnym. Nie zostawili swoich wizytówek, nie mieli też papieru firmowego, ale co jakiś czas przychodziły do nich różne przesyłki. "Nie bywali tutaj za często, nawet sekretarka nie przychodziła codziennie" - mówili inni pracownicy z firm urzędujących na tym samym korytarzu.