Beata Sawicka, która siedzi na ławie oskarżonych razem z byłym burmistrzem Helu Mieczysławem W., przyznała, że niektóre fakty opisane w kacie oskarżenia wydarzyły się naprawdę, jednak nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że to agenci CBA kierowali nią w taki sposób, by wepchnąć ją w aferę korupcyjną.

Reklama

Była posłanka Platformy Obywatelskiej opowiadała w sądzie, jak w styczniu 2001 roku razem z innymi posłami zapisała się na kurs dla członków rad nadzorczych spółek skarbu państwa. Na kursie pojawił się także - przedstawiający się jako przedsiębiorca budowlany - Tomasz Piotrowski.

"Pewnego razu usłyszałam na korytarzu, że ktoś skrada się do naszej grupy. Wtedy przyszedł do nas, przedstawił się i poprosił o papierosa" - tak mieli się poznać. Później znajomość się pogłębiała: wspólne obiady, kolacje.

Sawicka zaprosiła go nawet na zwiedzanie Sejmu. "Gdy przyszedł, poprosił mnie, bym pokazała jak mieszkam. W moim pokoju w domu poselskim piliśmy wino i rozmawialiśmy. Na koniec dałam mu upominek: książkę <Warto być przyzwoitym> profesora Bartoszewskiego" - opowiadała.

Według Sawickiej, były też spotkania w różnych lokalach, gdzie tańczyli. "Tomasz opowiadał, że właśnie ukończył kurs salsy. Na jednym z takich spotkań, w tańcu, Tomasz przekroczył granicę intymności. Prawił komplementy, obsypywał pocałunkami. Prosiłam, by tego nie robił - jestem mężatką i mam dorosłe dziecko" - wyznała.

"Lubię młodych ludzi, lubiłam Tomasza, imponował mi. Ale nie chciałam przekroczyć pewnej granicy i prosiłam, by także on jej nie przekraczał" - dodała Beata Sawicka. Agent miał jej odpowiedzieć, że "nie interesują go młode kobiety, tylko doświadczenie i dojście do sukcesu" oraz że jako mężczyzna nie potrafi być wobec niej obojętny.

Była posłanka jest oskarżona o podżeganie i nakłanianie do korupcji oraz płatnej protekcji, przyjęcie 100 tysięcy złotych korzyści majątkowej i powoływanie się na wpływy w organach władzy. Grozi jej do 10 lat więzienia. Razem z nią o to samo oskarżono Mirosława W., byłego burmistrza Helu.