Można więc żywić podejrzenia, że zamiast dokumentowania rzeczywistych przestępstw funkcjonariusze Agencji byli niejednokrotnie wykorzystywani do osiągania szeroko pojętych celów politycznych. Informacje o takich nieprawidłowościach przewijały się przecież w rozmaitych zeznaniach, jakich przyszło mi słuchać w komisji sejmowej ds. służb specjalnych. Mówił o nich zarówno były szef MSWiA Janusz Kaczmarek, jak i były komendant główny policji Konrad Kornatowski. Docierali do nich także dziennikarze wielu mediów. Na ile te zarzuty mają podstawy i na ile da się je udowodnić, okaże się wkrótce po przeprowadzeniu wewnętrznego audytu służb specjalnych. Być może będzie to także musiała wyjaśnić ewentualna sejmowa komisja śledcza.

Reklama

Tak zwanych papierów może więc być w ABW do ukrycia sporo.

Nie wpadam jednak w histerię z powodu zarządzenia premiera o niszczeniu dokumentów legalizacyjnych Agencji. Mam bowiem świadomość, że wbrew powszechnej opinii zacieranie śladów w takich instytucjach nigdy nie jest w pełni skuteczne. Praktyka pokazuje, że ślady - nawet jeśli nie papierowe - pozostają po każdej decyzji i każdym nadużyciu. Funkcjonariusze i oficerowie służb specjalnych mają zwyczaj zabezpieczać się przed ewentualnymi zarzutami i sporządzają rozmaite kopie i notatki, z których można odtworzyć treść dokumentów. Nigdy nie uda się wszystkiego zniszczyć i ukryć. Jedynie byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze mogło się wydawać, że wystarczy niszczarka do papieru, żeby zniknęły dowody przestępstw.

Mam więc głębokie przekonanie, że każde złamanie prawa prędzej czy później wyjdzie na jaw. Jak pokazuje doświadczenie, można odtworzyć działalność służb nawet sprzed wielu lat, bo w rozmaitych archiwach i w pamięci świadków pozostają tropy ułatwiające dojście do prawdy.

Reklama

Właśnie dlatego sprawa niszczenia dokumentów w ABW nie spędza mi snu z powiek. Bo nawet jeśli znikają akta, nie znika ludzka pamięć. Nie od dziś wiadomo też, że kiedy ludzie organów ścigania zaczynają przeczuwać zmianę władzy, błyskawicznie podejmują działania, które mają ich samych zabezpieczyć i ochronić przed ewentualną odpowiedzialnością.

Dziś, nawet w razie uzasadnionych podejrzeń, że ABW niszczy akta, nic nie możemy zrobić. Musimy spokojnie czekać na przejęcie władzy w poszczególnych urzędach przez nowy rząd. A do tego czasu odpowiedzialność za prawidłowość czynności podejmowanych przez służby ciąży na premierze Kaczyńskim, koordynatorze ds. służb specjalnych i szefach poszczególnych agend rządowych. Myślę, że ci panowie doskonale zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, na jaką narażaliby się, dopuszczając do niezgodnego z prawem zacierania śladów działalności funkcjonariuszy. I chodzi nie tylko o odpowiedzialność karną, ale przede wszystkim polityczną - za poważne przewinienia najwyższym urzędnikom państwowym może grozić nawet Trybunał Stanu. Mogę im więc zagwarantować, że minione dwa lata zostaną dogłębnie prześwietlone, choćby po to, by pewnych błędów uniknąć w przyszłości. Najwyższy już bowiem czas, żeby temat służb specjalnych na dobre zniknął z mediów. Publiczne omawianie ich działalności nie służy ani służbom, ani tym bardziej bezpieczeństwu państwa.

Ja jednak ufam w rozsądek funkcjonariuszy ABW. Słynna scena filmu "Psy", w której płonie stos esbeckich dokumentów, nie ma prawa powtórzyć się w państwie demokratycznym.