Dlaczego premier skarży "Gazetę Wyborczą", a nie zaskarży DZIENNIKA? Pierwszą sprawę już skonsultował z prawnikami, którzy "uznali ją za jednoznaczną". Po tekście DZIENNIKA jeszcze tego nie zrobił, ale spotka się z prawnikami.

Reklama

Jarosław Kaczyński przy tej okazji pozwolił sobie jednak na długi wywód, dlaczego się waha. Po prostu ma za dużo procesów, a za mało pieniędzy. "Mam proces wytoczony przez <Gazetę Wyborczą>. Mam ten, który właśnie zapowiedziałem. Może jeszcze trzeba będzie wytoczyć inne. A choć premier zarabia dobrze, to usługi prawnicze w Warszawie są niesamowicie drogie" - tłumaczył.

Jego zdaniem w Polsce "jest nierówność". "Milioner może wytaczać dziesiątki procesów, a nawet dobrze zarabiający człowiek, bo przecież premier bardzo dobrze zarabia, może co najwyżej wytoczyć kilka" - wywodził Kaczyński. Stwierdził też, że jako premiera nie stać go na usługi najdroższych kancelarii, które biorą po 500-600 zł za godzinę.

Swoje wystąpienie zaczął jednak od zapowiedzi procesu z "Gazetą Wyborczą". "Wytoczę go <Gazecie Wyborczej>, bo na pierwszej stronie oskarżyła mnie o przestępstwo, nie mając do tego podstaw. Jeszcze dziś będę się kontaktował z adwokatami w tej sprawie" - oznajmił i zamilkł, czekając na pytania.

Reklama

W środę "Gazeta" napisała, że tuż przed zmianą rządu premier podpisał rozporządzenie, które mogło dać podstawy do niszczenia dokumentów z nielegalnych operacji służb specjalnych.

Po pytaniu, czy nie byłoby lepiej, gdyby zostawił to następnemu szefowi rządu, Kaczyński zarzucił mediom "dialektykę podejrzliwości". "W Polsce do niedawna byli ludzie, którzy sądzili, że my nie oddamy władzy i wyprowadzimy czołgi na ulice" - ogłosił. Uznał, że nie nic dziwnego w tym, że podpisał rozporządzenie, które zaopiniowała komisja ds. służb. "Miałem do tego prawo, co więcej obowiązek, bo była luka prawna" - wytłumaczył.

Co tak bardzo zdenerwowało ustępującego premiera w publikacji DZIENNIKA? Przypomnijmy: DZIENNIK ujawnił, że w ostatnich tygodniach w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego masowo kopiowano tajne dokumenty i czyszczono ślady podejrzanych operacji. Na podstawie informacji od dwóch oficerów oraz ekspertów ds. służb, DZIENNIK napisał, że:

Reklama

* Bogdan Święczkowski, szef tej służby z nadania PiS, wynosił z urzędu i kserował tajne kwity. Jego zainteresowaniem cieszyły się głównie takie akta, w których pojawiły się znane nazwiska.

* W ostatnich dniach urzędowania zwrócił się też z prośbą do operatorów telefonów komórkowych, by dostarczyli wykazy podsłuchiwanych numerów. ABW prawdopodobnie chciała sprawdzić, czy jej dane zgadzają się z tymi, które mają operatorzy sieci, by uzupełnić ewentualne luki w dokumentacji.

Święczkowski kategorycznie zaprzeczał. Jednak zajmujący się służbami posłowie: Paweł Graś z PO, Janusz Zemke z LiD i Jan Bury PSL, uważają, że oskarżenia funkcjonariuszy trzeba wyjaśnić.

Wczoraj DZIENNIK dostał kolejne potwierdzenia od zastrzegających sobie anonimowość oficerów ABW, że z Agencji wynoszono dokumenty. "Nie na 99,9 proc., ale na 102 proc." - mówi jeden z nich.

Podczas specjalnie zwołanej wczoraj konferencji prasowej premier Jarosław Kaczyński bronił ABW. "Wiedział pan o tym, co robił Święczkowski?" - pytali dziennikarze.

"Nic nie wiem o żadnych nielegalnych akcjach w ABW i to wszystko uważam za hucpę. Po prostu za przygotowanie do przejęcia ABW przez ludzi lat 90., czyli powrót do najgorszych możliwych praktyk" - odpowiedział Jarosław Kaczyński.