Mariusz Kamiński, poseł PiS, mówi dziennikowi.pl, że jego klub ciągle się waha, czy zażądać dymisji Ćwiąkalskiego, bo liczy, że minister wyjaśni wszystkie wątpliwości.

Reklama

Ale już teraz widać, że wyjaśnienia nie usatysfakcjonują PiS-u. Sejmowa komisja sprawiedliwości, przed którą dziś stanął minister, głosami PO, PSL i LiD zdecydowała, że nie musi on ujawniać listy spraw, które prowadził jako adwokat. A tego właśnie domagało się Prawo i Sprawiedliwość.

Z informacji dziennika.pl wynika, że PiS chciał zapytać ministra m.in. o jego związek z aferą Biofermu. W 1993 roku firma namawiała ludzi do współpracy przy produkcji kosmetyków dla Szwajcarów. Sprzedawała im surowiec, który w łatwy sposób każdy mógł przerobić w domu na gotowy produkt i potem odsprzedać go Biofermowi z podwójnym zyskiem.

Całą Polskę ogarnął prawdziwy szał. Firma otworzyła filie we wszystkich dużych miastach. Wkrótce okazało się jednak, że cały biznes to oszustwo. Właściciele firmy zniknęli z pieniędzmi wpłaconymi przez chętnych do współpracy. Oszukano kilkadziesiąt tysięcy osób, ludzie tracili dorobek całego życia, były przypadki samobójstw.

Jak dowiedziała się "Gazeta Polska", kancelaria Zbigniewa Ćwiąkalskiego od początku obsługiwała Bioferm. A sam minister występował przed sądem jako obrońca właściciela.

Posłowie PiS są oburzeni, że komisja praworządności nie chciała wyjaśnić tej sprawy. "Minister sprawiedliwości nie powinien zasłaniać się tajemnicą adwokacką, ale znaleźć taką formułę odpowiedzi, która nie łamie prawa. Nam chodziło o to, by odpowiedział na pytania o konkretne sprawy, a nie ujawnianie ich szczegółów" - powiedział dziennikowi.pl Zbigniew Wassermann.

Komisja wezwała Ćwiąkalskiego po artykułach DZIENNIKA. Gazeta ujawniła, że minister pisał ekspertyzy, które wykorzystywali adwokaci lobbysty Marka Dochnala. Wcześniej DZIENNIK napisał o zniesieniu decyzji o zatrzymaniu biznesmena Ryszarda Krauzego.