Bogumił Łoziński: Wygwizdanie Bogdana Borusewicza w czasie obchodów Sierpnia ’80 określił pan jako objaw "bolszewizacji myślenia". Skąd tak mocna reakcja?
Prof. Władysław Bartoszewski*: To było obrzydliwe. Przecież Borusewicz jest jednym z twórców „Solidarności”, narażał swoje życie, młodość, karierę. Wiem to, bo był moim studentem na KUL, więc znam jego życie. Takie zachowania jak 31 sierpnia w Gdańsku czy wcześniej w czasie obchodów 1 sierpnia w Warszawie to objaw bolszewizacji w myśleniu. Nie chodzi mi o związek z marksizmem, lecz o zjawisko mentalnej bolszewizacji, która polega na uznawaniu jednej partii, jednego kierownictwa, wykonywaniu jednej dyrektywy.
>>> Zobacz także: "Bartoszewski i wyjcy"
>>> Zobacz także! Bartoszewski: Mamy bolszewizację
>>> Zobacz także: Bartoszewski o dyplomatołkach
Kogo pan ma na myśli?
To odnosi się do tych, którzy zorganizowani przyjeżdżają na takie uroczystości i buczą czy gwiżdżą. Niech mi nikt nie mówi, że wszyscy mają takie same sumienia, które, dokładnie w tym samym miejscu, przy tym samym nazwisku, poruszają ich motywami i skłaniają do buczenia. Takimi dziećmi to my nie jesteśmy.
W Gdańsku została przekroczona granica przyzwoitości w życiu publicznym?
Ona została przekroczona już wcześniej. Partyjne porachunki rozgrywano 1 sierpnia w Warszawie na katolickim cmentarzu nad grobami powstańców. Tego nie robili nawet komuniści. Na cmentarz ten chodzę od 1945 r. Komuniści nas obserwowali, fotografowali, organizowali swoje przemarsze ZBOWiD-owskie (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację), ale nie robili żadnych manifestacji antynarodowych ani antyludzkich. Takiego zdziczenia jak w tym roku nie widziałem nigdy. Za stalinizmu tego nie było.
W czasie obchodów 64. rocznicy Powstania Warszawskiego wygwizdany został premier i wicemarszałek Sejmu, obaj z PO oraz pan, który jest doradcą szefa rządu. Kto to zrobił?
Nie wiem. Trzeba by zapytać ludzi, którzy tak się zachowywali. Przeprowadzić wśród nich ankietę, co robili w życiu, jakie mają dokonania niepodległościowe, po co przyjechali do Warszawy autokarami, aby manifestować na grobach? Może Matka Boża im kazała to zrobić?
Czy sugeruje pan, że za radykalizacją zachowań publicznych stoi środowisko związane z Radiem Maryja?
Tego nie wiem. Natomiast obok cmentarza na Powązkach stały autokary z innych miast, gdy ludzie pytali ich pasażerów o warszawskie adresy, mówili, że nie są stąd. A potem się okazało, że wcale nie przyjechali czcić powstańców, tylko uprawiać politykę. Oni nie mieli żadnego moralnego prawa do zabierania głosu na tym cmentarzu. Mogą wyrażać swoje poglądy polityczne w innym miejscu, na wiecach, zebraniach, w prasie, ale nie na cmentarzu.
A jak pan odebrał pominięcie przez Lecha Kaczyńskiego w czasie przemówienia z okazji rocznicy Sierpnia ’80 Lecha Wałęsy?
Mam zasadę, że publicznie nie mówię źle o prezydencie. Zakładam więc, że ma katastrofalnego pecha do doradców i personelu.
Z drugiej strony Lech Wałęsa też tworzy podziały, odmówił udziału w tych uroczystościach.Nie wiem dlaczego podjął taką decyzję.
Czy wśród Polaków wywodzących się z solidarnościowego pnia powstaje coraz głębsze pęknięcie?
Nie zgadzam się z taką opinią. Gwizdy i buczenia to powierzchowna szumowina. Nie wyolbrzymiałbym tych spraw, bo to szalenie nam szkodzi na arenie międzynarodowej. My to znamy z historii, kiedy na przykład Józef Piłsudski był przez przeciwników politycznych określany agentem obcego wywiadu. Takie praktyki to nie pomysł ostatnich lat, dzieło jednej partii. Polskie piekło trwa. Jan Nowak-Jeziorański mówił, że największą klęską będziemy my sami, bo zniszczymy to, co stworzyliśmy. Mam już prawie 90 lat i chciałbym umrzeć w Polsce, w której szanuje się godność innych ludzi, a nienawiść nie jest wynoszona na sztandary.