Z trzydziestu pracowników CIR zwolnienia "za porozumieniem stron" dostało dziewięcioro. Potwierdza to Grzegorz Szymański, nowy dyrektor CIR. Dodaje, że redukcja dotknie wszystkie wydziały kancelarii i z 707 etatów zostanie w przyszłym roku 665.
Urzędnicy tłumaczą redukcję oszędnościami. Niedawno szef kancelarii minister Tomasz Arabski chwalił się, że odchudzenie liczącego dziś ponad 500 osób korpusu urzędniczego kancelarii premiera da 1,5 mln oszczędności.
Jednak zwalniani pracownicy mają inne zdanie. Twierdzą, że klucz, według którego wytypowano osoby do zwolnień, był czysto polityczny. Wybrano przede wszystkim osoby zatrudnione za czasów PiS. Ale odchodzą także ci, którzy pracowali od wielu lat, ale przyszli za innej opcji.
Rozmówcy DZIENNIKA z CIR nie chcą podawać nazwisk w obawie, że zaszkodzi to ich karierze zawodowej. "Skierował mnie tu urząd pracy. Najpierw jako stażystka trafiłam na zastępstwo w sekretariacie jednego z ministrów. Potem przeniosłam się do CIR" - opowiada jedna ze zwolnionych.
"Zostałam wezwana do dyrektora, gdzie czekała już kadrowa i naczelnik wydziału pracowniczego. Dostałam wypowiedzenie <w związku z likwidowanym stanowskiem pracy>, w pracy mam się już nie pokazywać" - żali się.
Zdaniem rozmówczyni DZIENNIKA przyczyną zwolnienia nie był brak kompetencji (jest po trzech fakultetach). Decydowała data zatrudnienia.
Inna zwolniona z takim samym uzasadnieniem osoba także swoje zwolnienie wiąże z datą zatrudnienia dwa i pół toku temu. "Teraz, na fali oszczędności, sprząta się wszystkich, którzy nie są zaufani. Zapewne już pod kątem zbliżającej się kampanii" - ocenia.
CIR odpiera zarzut dyskryminacji. "Opcja polityczna nie miała żadnego znaczenia" - można usłyszeć.