Anna Wojciechowska: Premier nie dał rządowego samolotu prezydentowi - taki komunikat poszedł w świat dzięki decyzji, którą pan jako szef kancelarii premiera podjął osobiście. Jest pan dumny? Zrobiłby pan to jeszcze raz?
Tomasz Arabski*: Wtedy podjąłem taką decyzję. Zgodzi się pani, że na razie wystarczy.
To był ten czarny dzień dla pana w mijającym roku rządu?
Hm, powiedziałbym, że nie był pozbawiony emocji. Zwłaszcza, że tego dnia obchodziliśmy z żoną 13 rocznicę ślubu. Ale jestem przekonany, że następna rocznica będzie bardziej udana.
Sam lubi pan latać samolotami?
Owszem.
Aż tak bardzo, że musiał pan pożałować prezydentowi samolotu do Brukseli?
Proszę mi wierzyć, w moim postępowaniu nie było cienia złośliwości.
To przypominało zachowanie chłopca w piaskownicy: zabiorę mu foremkę, to nie zrobi babki. Nie obawia się pan, że jako ten, który tę decyzję podpisał i ogłosił, przejdzie pan do historii jako szef KPRM z takim właśnie wizerunkiem?
Nie przesadzajmy, szefowie kancelarii nie przechodzą do historii. Nie ma sensu dyskusja na temat mojego wizerunku, nie o wizerunek tutaj chodzi. Ta decyzja była szansą dla Pałacu Prezydenckiego na wyjście z twarzą z tej krępującej sytuacji. Przykro mi, to nie jest kwestia samolotów, ale naginania konstytucji przez pana prezydenta.
Niech pan nie żartuje. Problem w tym, że twarz w tym momencie stracił rząd. Jeszcze nikt nie posunął się do tego, by odbierać głowie państwa prawa do rządowego samolotu. Proponuję raz jeszcze: zacznijmy precyzyjniej rozmawiać o konstytucji.
Nie mówimy teraz o konstytucji. Tylko o powszechnie przyjętych obyczajach.
W kategorii obyczajów żałuję, że tak się stało. Istota jednak leży w tym, że Pałac Prezydencki chciał nagiąć konstytucję tak, by przejąć kompetencje Rady Ministrów, dodatkowo przenosząc nasz konflikt wewnętrzny na arenę międzynarodową.
Warto było - z perspektywy tego roku - rozpocząć grę z Donaldem Tuskiem w jednej drużynie nie tylko na boisku piłkarskim?
Oczywiście, że warto. Zawsze warto robić dobre rzeczy i to niezależnie od tego, jakie funkcje się pełni. A biorąc pod uwagę stan polskich spraw z ostatnich lat, to chyba był to także obowiązek.
A jak się zmieniło państwo, poza tym, że jest milej?
To nie jest tylko kategoria "ładnie i miło", ale także "lepiej i uczciwiej". Przede wszystkim poprawiła się atmosfera społeczna. Ludzie mają poczucie stabilności. Z drugiej strony nasz rząd w przeciwieństwie do poprzedniego podejmuje realne wyzwania, nie zamiata problemów pod dywan.
Konkrety?
Podwyżki dla nauczycieli, lekarzy stażystów i rezydentów, reforma pomostówek, problem stoczni ponad dwa lata zamiatany pod dywan, reforma finansów publicznych...
A przy okazji zamiatania pod dywan: obietnica podatku liniowego. Pan nie jest wśród tych, którzy dali się oszukać, że będzie projekt podatku liniowego?
Nikt nikogo nie oszukuje. Jak pani doskonale wie, to jest rząd koalicyjny i jest jeszcze zapowiadający weto pan prezydent.
Tyle że wy tego projektu nawet nie przedstawiliście.
Po co zgłaszać projekt, który nie ma szans na realizację? To nie jest czas na zajmowanie się czymś, co nie przynosi efektów.
Ale premier obiecywał podatek liniowy, a teraz cisza.
Rząd Donalda Tuska uczciwe mówi, co jest możliwe, a co nie. Nie szuka podziałów, nie antagonizuje społeczeństwa, tylko mówi, na czym mu zależy, i to realizuje. Uczciwość i przejrzystość działań rządu przynosi efekty.
Transparentność działań polega na tym, że nie ma rzecznika prasowego, którego można zapytać o te działania?
Temu służy Centrum Informacyjne Rządu.
Odgrywa tylko techniczną rolę.
Subiektywna ocena.
Nie, gwarantuję panu, że powszechna. Dlaczego nie macie rzecznika rządu?
Będzie we właściwym czasie.
Na którą rocznicę rządu?
Trwa reforma Centrum Informacyjnego i jeśli dziennikarze nie byli dotąd zadowoleni, to myślę, że z dnia na dzień będzie coraz lepiej. Po restrukturyzacji być może pojawi się także nowy rzecznik, choć myślę, że akurat w naszym przypadku dziennikarze mają wyjątkowo łatwy dostęp do premiera i ministrów.
A ile potrwa restrukturyzacja?
Do końca roku.
Czyli możemy liczyć, że na nowy rok objawi się nowy rzecznik?
Nie traktujmy powołania rzecznika w kategoriach prezentu pod choinkę, ale zawsze może się zdarzyć…
Zawsze też trzeba myśleć: co po nas zostanie? Do historii przechodzą tylko rządy, które podejmują wielkie projekty. Nie obawia się pan, że o gabinecie Donalda Tuska nikt nie będzie pamiętał za 30, 40 lat?
Myślę, że będzie dobrze zapamiętany jako rząd, który wielkie cele realizował nawet małymi krokami. Temu rządowi będziemy zawdzięczać wielką zmianę cywilizacyjną: w infrastrukturze, nauce, systemie służby zdrowia, oświacie… i oczywiście "orliki".
Za 30, 40 lat w encyklopediach będą pisać, że dzieciaki biegają po "orlikach" zbudowanych przez Tuska?
Nie. Będą pisać, że dzięki "orlikom" Donalda Tuska Polska została mistrzem świata w piłce nożnej. Ale tu nie chodzi tylko o ganianie za piłką. "Orliki", a jest ich już chyba setka, to wspaniały projekt społeczny, przestrzeń aktywności młodych ludzi, miejsce budowania relacji, nauki samodzielności, organizowania się. Mam czwórkę dzieci i naprawdę z utęsknieniem czekam na "orlika" na naszym osiedlu.
A lepiej się pan czuje jako człowiek u boku premiera, który chce zlikwidować abonament, czy jako wiceprezes Radia Gdańsk, które dzięki tym pieniądzom działało?
Kiedy pracowałem w zarządzie Radia Gdańsk, nie ukrywałem, że obecny system finansowania mediów publicznych, misji publicznej nigdy do końca niezdefiniowanej, jest absolutnie archaiczny i nie przetrwa.
Ale zdaje sobie pan sprawę, że projekt, który pan też firmuje, będąc w tej ekipie, oznacza praktycznie upadek publicznej radiofonii.
Wiem, że radiofonia publiczna wymaga głębokiej reformy, ale nie zajmuję się od dłuższego czasu mediami, więc obawiam się, że nie będę tutaj pomocny.
Mieliście też odpolitycznić media publiczne, a rozwiązania, które zaproponowaliście, szły w kierunku usankcjonowania zależności od władzy.
Nie rozumiem pani. To jałowa dyskusja. Najdalej do 2015 roku w polskich mediach dojdzie do cyfrowej rewolucji i wszystkim już naprawdę będzie obojętne, że szefem państwowej telewizji jest były szef Kancelarii Prezydenta. Mnie jest to obojętne już dzisiaj.
Czegoś pan jeszcze żałuje? Coś nie wyszło w tym roku?
Być może nie wszystko robimy tak szybko, jakbyśmy chcieli. Nie udało się nam przekonać pana prezydenta, by był prezydentem, który nie ustawia się za każdym razem w opozycji do rządu.
Oj, nie lubi pan prezydenta?
Proszę mi pozwolić nie recenzować działalności pana prezydenta. Dlaczego tak uważam, wyjaśnię na przykładzie: zawsze wydawało mi się, że szef kancelarii powinien być jednak bardziej urzędnikiem niż komentatorem politycznym. Kiedy zginęli polscy żołnierze w Afganistanie i premier pojechał tam wesprzeć ich kolegów, szef Kancelarii Prezydenta opowiadał, że to PR, że premier pojechał zrobić sobie tam zdjęcia itd. To jest, oględnie mówiąc, skrajny nietakt. Dlatego ja nie chcę iść tą drogą i nie będę recenzował prezydenta.
Z jednej strony wypowiedź Kownackiego, z drugiej szef gabinetu politycznego premiera nazywa prezydenta Shrekiem, a Palikot autoryzowany przez premiera sugeruje, że głowa państwa nadużywa alkoholu i ma problemy psychiczne. To ma pomagać w ułożeniu spokojnej kohabitacji?
Ciekawa, ale nieprecyzyjna analogia. Arabski i Kownacki nie są posłami wybranymi przez dziesiątki tysięcy wyborców jak poseł Palikot czy poseł Nowak. Nie mówię, że posłom wszystko uchodzi, ale ich działalność weryfikują i oceniają wyborcy. I zapewniam, że premier nie autoryzuje cudzych wypowiedzi.
Ale jesteśmy świadkami żenujących wojen między dwoma głównymi ośrodkami władzy. Czy trudno już powiedzieć, gdzie jest akcja, a gdzie reakcja?
Przeciwnie, myślę że większość opinii publicznej ma dobre rozeznanie, o czym świadczy utrzymujące się wysokie poparcie społeczne dla Platformy, i naprawdę bez przesady, bieżące relacje są zupełnie poprawne.
A te wojny o samolot, o to, kiedy i gdzie ma się spotkać prezydent z premierem czy szefem MSZ, to tylko polityczny teatr, który nam fundujecie?
Scenariusz tego spektaklu nie zrodził się w kancelarii premiera. Dam pani najbardziej banalny przykład. Od 16 listopada 2007 r. do października 2008 r. nie zdarzyło się Kancelarii Prezydenta przysłać do prezesa Rady Ministrów zaproszenia na jakąś uroczystość innego niż zatytułowane "Sz.P. Donald Tusk". I nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby alarmować, że ktoś nie szanuje premiera. Kiedy raz MSZ w pośpiechu takie zaproszenie wysłał do pana prezydenta, mieliśmy trzydniowy festiwal utyskiwań o braku szacunku dla głowy państwa. Jednak gwoli prawdy dodam, że w pałacu zaszły zmiany. Ostatnie zaproszenie na bal było uroczyste.
A pan ma odwagę po tym roku powiedzieć: są podstawy, by przewidywać, że ta ekipa ma szansę rządzić drugą kadencję?
O tym zadecydują wyborcy. Ale wierzę, że tak będzie.
A jednak, mimo że pożegnał się pan z pracą w mediach, nie zapisał się pan do PO?
Bo uważam, że byłoby nieprzyzwoite zapisywać się do partii, która ma teraz 50 proc. poparcia, jeśli samemu się na to poparcie nie pracowało od jej początków.
Dołączy pan, jak poparcie spadnie do 15 proc.?
Zgoda. Dołączę jak poparcie spadnie do 15 proc. Ale wie pani, to oznacza, że nigdy nie będę mógł zapisać się do Platformy.
*Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera Donalda Tuska