Były minister sprawiedliwości miał się dziś tłumaczyć przed krakowskim sądem, tym razem apelacyjnym, po raz drugi. Z październikowego wyroku nikt nie był zadowolony. Ani doktor Mirosław G., ani Zbigniew Ziobro, który stwierdził, że decyzja sądu to "de facto wprowadzenie kary konfiskaty majątkowej".

Reklama

Kardiochirurg zatrzymany w lutym ubiegłego roku przez Centralne Biuro Antykorupcyjne i podejrzany wówczas między innymi o zabójstwo i korupcję domagał się od Zbigniewa Ziobry przeprosin i 70 tysięcy złotych zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych. Poszło o słowa wypowiedziane przez ówczesnego ministra sprawiedliwości na konferencji. "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie" - rzucił wówczas polityk PiS.

Sąd uznał, że Zbigniew Ziobro tą wypowiedzią naruszył dobre imię lekarza i nakazał byłemu ministrowi opublikowanie przeprosin w trzech stacjach telewizyjnych po głównych wydaniach wiadomości. Dodatkowo Ziobro miał zapłacić Garlickiemu 7 tysięcy złotych zadośćuczynienia.

Polityk odwołał się od wyroku w całości. "Sąd odrzucił wszystkie moje wnioski dowodowe, które dotyczyły poznania prawdy, łącznie z tym, że nie przesłuchał mnie nawet" - powiedział. Stwierdził też, że zbankrutuje, jeśli będzie musiał wykupić czas antenowy w godzinach wskazanych wyrokiem.

Ziobro nigdy nie poczuwał się do winy. "Moje wypowiedzi były wyrwane z kontekstu. W treści konferencji prasowej blisko 20-krotnie podkreślam, że mamy do czynienia z zarzutem" - tłumaczył, sugerując, że całemu zamieszaniu winni byli dziennikarze, tworzący atmosferę "napięcia i olbrzymiego niepokoju".

Prokuratura oczyściła już doktora Mirosława Garlickiego z zarzutu zabójstwa i narażenia na utratę życia innego chorego z powodu "niepopełnienia przez podejrzanego zarzucanych mu przestępstw". Na koncie kardiochirurga są jeszcze zarzuty korupcyjne.