"Zdecydowanie przeciw byli Holendrzy, którzy chcą pryncypialnie bronić praw człowieka: w końcu obecność Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze zobowiązuje" - zdradza nam unijny dyplomata, który śledził wczorajsze obrady. Za persona non grata Łukaszenkę nadal uważają Niemcy i Litwini. Ale już np. szef austriackiej dyplomacji Michael Spindelegger przyznał, że z zaproszeniem Łukaszenki "nie ma problemu".

Reklama

>>>Łukaszenka igra z opozycją i Unią

Szczególne znaczenie w tej sprawie ma jednak stanowisko Polski. To nasz kraj, wraz ze Szwecją, zainicjował w ubiegłym roku program Partnerstwa Wschodniego. Teraz szczyt w Pradze ma oficjalnie zainaugurować ten projekt, który powinien zacieśnić współpracę między Unią a Ukrainą, Białorusią, Mołdawią, Gruzją, Azerbejdżanem i Armenią. Sam Sikorski złamał tabu w kontaktach z Białorusinami, spotykając się we wrześniu ze swoim białoruskim odpowiednikiem w Puszczy Białowieskiej.

"Mamy dylemat: z jednej strony Łukaszenka spełnił swoją część umowy, zezwalając na zorganizowanie zjazdu Związku Polaków Andżeliki Borys. Jeśli nie nagrodzimy go za to, może znów przykręcić śrubę. Ale z drugiej strony Łukaszenka pozostaje powszechnie kojarzony z dyktaturą i popieranie przez Polskę jego wyjazdu do Pragi może zaszkodzić wizerunkowi rządu" - mówi źródło w polskim MSZ. Jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby więc zaproszenie do Czech białoruskiego premiera Siergieja Sidorskiego.

Zdecydowanym przeciwnikiem zaproszenia Łukaszenki jest Jacek Protasiewicz, przewodniczący komisji ds. stosunków z Białorusią w europarlamencie. "Nie możemy przyjmować z otwartymi ramionami człowieka, który tyle razy łamał prawa człowieka, tylko dlatego, że przez parę ostatnich miesięcy przestał to robić" - tłumaczy.

Ale jest też problem podwójnych standardów. Do czeskiej stolicy na pewno przyjedzie prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew. Na sumieniu ma nie mniej niż Łukaszenka. Ale ratuje go to, że w Europie mało kto o tym wie.