Lech Kaczyński krytykuje m.in. możliwość zlicytowania samochodu na poczet kary. "To zdaniem prezydenta brak proporcjonalności i nadmierny rygoryzm" - mówią jego współpracownicy.

Reklama

Kaczyński zarzuca też autorom ustawy, że niezbyt jasno określili drogę odwołań od decyzji o ukaraniu kierowcy. Oznacza to, że spory mogą się kończyć w warszawskim sądzie administracyjnym, a to sparaliżowałoby jego prace.

Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego nie kryją, że skierowanie ustawy do Trybunału to swego rodzaju rewanż na Platformie. Chodzi o wypowiedź Donalda Tuska w kampanii wyborczej w 2007 roku. Zarzucił PiS, że nie buduje dróg, a stawia radary. "Teraz role się odwróciły" - mówi jedna z osób z otoczenia prezydenta.

Według zaskarżonych przepisów ustawy od maja przyszłego roku ma być stworzony automatyczny system identyfikacji przekraczających prędkość, a kary ma nakładać nie policja czy straż miejska, ale główny inspektor transportu drogowego.

To oznacza, że ukarany zostanie każdy. Jazda w obszarze zabudowanym z prędkością wyższą od dozwolonej o 10-20 km na godzinę ma kosztować 200 złotych, a przy wyższym przekroczeniu - już 700. Jeśli kierowca nie będzie chciał zapłacić kary, może ona być zwiększona, a nawet grozi mu licytacja samochodu na pokrycie należności. Wprowadzenie ustawy w życie ma być połączone z instalacją kilku tysięcy fotoradarów.