Demonstracja przed Pałacem Kultury rozpoczęła się w środę o 17.00, czyli dokładnie wtedy, gdy rozpoczynał się kongres EPP. Od razu w ruch poszły petardy, zapłonęło kilka opon. Związkowcy spalili kukłę premiera, potem próbowali wedrzeć się na do środka. Nie przebierali przy tym w słowach - słychać było wulgarne wyzwiska pod adresem mundurowych. Policja, by odeprzeć ich atak, użyła gazu pieprzowego, pałek i armatek wodnych. Potem zamieszki przerodziły się w regularną bitwę.

Reklama

>>> Kongres Tuska w cieniu gwizdów i procesu

Stoczniowcy skarżyli się, że atak policji był bardzo brutalny. Po bitwie pod Pałacem Kultury ponad 25 osób trafiło do szpitala. Wiele z nich po opatrzeniu wypisano. Jednak dwóch stoczniowców trafiło na oddział intensywnej terapii. Jeden z protestujących w czasie starć z policją dostał ataku padaczki. Zanim zajęli się nim ratownicy medyczni, pomocy próbował mu udzielić poseł PiS Jacek Kurski. Po stronie policji z kolei jest pięciu rannych. Są potłuczeni i poparzeni.

Gdańscy stoczniowcy przyjechali do Warszawy, by domagać się od rządu stanowczych działań w obronie ich zakładu. Argumentowali, że Komisja Europejska znów ma zastrzeżenia do planu restrukturyzacji stoczni. "Jest źle - coraz więcej ludzi jest zwalnianych. Jeśli od nas żąda się zamknięcia pochylni... Co to za stocznia, która nie ma pochylni?" - tłumaczyli.

Choć wśród protestujących stoczniowców widać było posłów PiS, m.in. właśnie Jacka Kurskiego, jego partia oficjalnie twierdziła, że z manifestacją nie ma nic wspólnego.

Kilka godzin wcześniej w centrum Warszawy demonstrowali kolejarze. Było ich 10 razy więcej niż stoczniowców, ale demonstracja była znacznie spokojniesza, choć też poleciały petardy.