Marcinkiewicz miał jechać do Berlina, by podpisać umowę o współpracy między stolicami Polski i Niemiec. Nie pojedzie, bo boi się, że jego wizyta w dzień po otwarciu kontrowersyjnej wystawy może być „źle zrozumiana” – jak powiedział w TVN24.

Dużo aktywniej zaprotestowali członkowie Młodzieży Wszechpolskiej, którzy pojawili się przed pałacem Kronprinzenpalais, gdzie zorganizowano wystawę, podczas jej otwarcia. Trzydziestu wszechpolaków powiewało biało-czerwonymi flagami i pokazywało zdjęcia z 1939 roku oraz Powstania Warszawskiego. Jak mówili, protestowali przeciwko zrównywaniu cierpienia ofiar i katów.

Sami Niemcy nie rozumieją zamieszania, jakie w Polsce wywołała wystawa "Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku". Politycy zarówno prawicy i lewicy, którzy oglądali wystawę pierwsi, uważają, że pomaga ona w zrozumieniu przeszłości i nie ma przez pokazanie powojennych krzywd Niemców zmniejszyć ich odpowiedzialności za zło.

Oklaskami nagrodzono słowa pastora Joachima Gaucka – byłego pełnomocnika ds. akt Stasi, enerdowskiej służby bezpieczeństwa. Pastor zapewnił, że zajmowanie się przez Niemców własnym cierpieniem nie oznacza umniejszania niemieckiej winy. Podkreślił, że niemieccy wypędzeni odrzucają roszczenia wobec Polski.

Na wystawie pokazano eksponaty nawiązujące do dziewięciu przypadków dwudziestowiecznych deportacji, wysiedleń i wypędzeń. Począwszy od tureckich represji wobec Ormian w czasie I wojny światowej, po etniczne czystki na Bałkanach w latach 90. Dużo miejsca poświęcono Polsce – zarówno niemieckim represjom wobec Polaków w czasie okupacji, jak i wypędzeniem Niemców po wojnie. I to właśnie budzi najwięcej kontrowersji.

Przygotowana przez fundację Steinbach wystawa kosztowała pół miliona euro. Ani centa nie dało na nią niemieckie państwo. Ekspozycja czynna będzie do 29 października.