"Jego twarz zdradziła wszystko..." - mówi ekspert od mowy ciała, Siergiej Litwinow, który dokładnie obserwował zachowanie arcybiskupa.

To, co przeżywał wczoraj arcybiskup Stanisław Wielgus, wyraźnie malowało się jak na dłoni. Emocje, jakie wiązały się ze złożeniem rezygnacji z urzędu metropolity warszawskiego przed setkami zgromadzonych w katedrze ludzi, przerosły duchownego. I mimo że nie mówił z pamięci, a czytał, nerwów nie opanował.

"Tylko na początku był spokojny, można to było poznać po głębokiej barwie głosu" - tłumaczy Siergiej Litwinow. "Równowagę stracił chwilę później, gdy w kościele rozległy się pierwsze krzyki. Na twarzy Wielgusa momentalnie wystąpiły tiki. Zaczął nerwowo mrugać oczami, nie mógł zapanować nad drżeniem ust" - dodaje Litwinow. Ale te emocje widać było po prawej stronie twarzy, odpowiedzialnej za przeżycia związane ze światem zewnętrznym, czyli z tym, co się działo w katedrze.

"Gdy prymas Józef Glemp wspomniał o winie św. Piotra, na chwilę uaktywniła się lewa część twarzy arcybiskupa. A ta związana jest z emocjami. Tak zareagował na słowa obrony" - wyjaśnia ekspert w rozmowie z "Faktem".

I dalej abp. Wielgusem targały emocje. Resztę mszy wyraźnie walczył, by nie zemdleć z nadmiaru emocji. "To było widać. Błyskawicznie podpuchły mu oczy. Mimo że wzrok kierował w dół, to i tak gałki same uciekały do góry" - opowiada Litwinow. "A to znaczy, że msza była dla niego mocnym przeżyciem. Ale nie słyszałem w jego wypowiedziach tonu skruchy ani nie widziałem jej na twarzy" - dodaje.

Dopiero pod koniec uroczystości, gdy już cały kościół pogrążył się w modlitwie, z ruchów arcybiskupa powoli zaczęła znikać nerwowość.