Dzielnicą „rządzą" dwoje burmistrzów i dwa zarządy. Za jednym z zarządów stoi prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, za drugim - wojewoda mazowiecki Jacek Sasin.

Reklama

Awantura trwa nieprzerwanie od wyborów samorządowych w 2006 r. Jej skutki zaczynają być opłakane dla mieszkańców dzielnicy - właśnie koło nosa przechodzą dwa miliony złotych na inwestycje komunalne.

W skrócie sytuacja przedstawia się tak: po wyborach samorządowych na Pradze Północ nastąpił pat - kto ma utworzyć zarząd dzielnicy i wybrać burmistrzów, bo dwa największe ugrupowania polityczne miały wyrównane szanse. Po jednej stronie PiS, po drugiej PO w koalicji z LiD.

27 grudnia 2006 rada dzielnicy Praga Północ miała wybrać burmistrza. Nic z tego nie wyszło. Przewodnicząca rady Alicja Dąbrowska ze stołecznej Platformy ogłosiła bezterminową przerwę w obradach i opuściła salę.

Bezterminowości przerwy nie uznali radni PiS. Kontynuowali obrady, podczas których odwołali przewodniczącą, wybrali jej następcę i zarząd, a także nowego burmistrza Pragi Północ - Artura Marczewskiego z PiS.

Reklama

W odwecie prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz uznała, że Marczewski i jego dwaj zastępcy zostali wybrani bezprawnie i powołała swojego komisarza Jolantę Koczorowską oraz dwóch jej zastępców. Ten wybór zakwestionował wojewoda mazowiecki Jacek Sasin.

I zaczął się cyrk. W biurach dzielnicy zaczęły urzędować podwójne ekipy. Od początku do pracy przychodził i burmistrz i pani komisarz. Zajęli gabinety obok siebie w tym samym korytarzu. Po urzędzie krążyli zdezorientowani petenci, bo nie wiedzieli, u którego urzędnika mogą załatwić swoje sprawy.

Reklama

Po jakimś czasie reprezentantka prezydent stolicy postanowiła wykurzyć konkurencję innymi metodami. Najpierw schowała klucze do biur - w odpowiedzi PiS-owski burmistrz wezwał policję. Potem przyszła kolej na inne podchody. Komisarz Koczorowska zamknęła na noc w urzędzie burmistrza Marczewskiego. "Byłem przekonany, że noc spędzę w biurze. Szczęściem uwolnił mnie ochroniarz" - mówi Marczewski.

Te dwa incydenty postanowił wykorzystać wojewoda mazowiecki i oskarżył Koczorowską o utrudnianie pracy urzędnikom. Według prawa to przestępstwo, za które grozi nawet trzy lata więzienia. Doniesienie już trafiło do prokuratury.

Burmistrzowie z PiS chwycili za jeszcze jeden oręż: nie otrzymują wynagrodzenia, bo prezydent nie podpisała z nimi umów o pracę. Sprawę więc oddali do sądu pracy. Napisali też skargę do Państwowej Inspekcji Pracy. To nie koniec uprzykrzania sobie życia, bo także komisarz z PO powiadomiła o przestępstwie prokuraturę.

"Prowadzimy dwa postępowania wyjaśniające" - przyznaje Renata Mazur, rzecznik prokuratury okręgowej Warszawa Praga. Jedno zawiadomienie zgłosiła pani prezydent. Dotyczy nieprawidłowości popełnionych przez przewodniczącego rady dzielnicy. Drugie złożył wojewoda mazowiecki, dotyczy naruszenia praw pracowniczych przez panią prezydent. Sprawy są w toku i jak na razie prokuratura nie umie określić terminu oddania ich do rozpatrzenia sądowi.

Czy jest wyjście z tej sytuacji? "Oczywiście" - mówi burmistrz Marczewski z PiS. "Wycofanie przez panią prezydent jej komisarzy i oddanie władzy demokratycznie wybranemu zarządowi".

Burmistrz Marczewski myśli o sobie i swoich zastępcach. "Z tamtej strony nie ma woli porozumienia, jest dążenie do nieustannego konfliktu i podtrzymywania sytuacji patowej" - twierdzi Jarosław Jóźwiak, p.o. szef gabinetu politycznego Hanny Gronkiewicz-Waltz.