Szpitale wciąż nie przyjmują, a o wizycie w przychodni można tylko pomarzyć. Lekarze rozpoczęli drugi tydzień strajku i twierdzą, że chcą utrudnić życie urzędnikom NFZ. Ale dla pacjentów oznacza to, że nie dostaną zwolnienia na właściwym druku.

Reklama

Według Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy (OZZL), w proteście bierze udział w całym kraju około dwustu szpitali i przychodni. Najwięcej na Podkarpaciu i Śląsku. Jednak już dziś do strajku mają się przyłączyć kolejne.

Chodzi między innymi o Szpital Bielański i Bródnowski oraz Instytut Hematologii w Warszawie. Strajkować mają też stołeczne szpitale dziecięce przy Litewskiej i Niekłańskiej. Do protestu może przyłączyć się też szpital w Kielcach. Wszystkie placówki, w których protestują lekarze, pracują jak podczas ostrego dyżuru.

Medycy zapowiadają, że od dziś nie będą wypisywać druków wymaganych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Dlatego można dostać receptę lub zwolnienie chorobowe tylko na zwykłej kartce. Lekarze twierdzą, że ma to utrudnić życie urzędnikom, a nie pacjentom. Jednak znając życie, chorzy i tak będą musieli wrócić do lekarza po właściwy druk L-4. Nie ma też pewności, że apteka zrealizuje receptę wypisaną na kartce wyrwanej z zeszytu.

Reklama

Lekarze grożą, że jeśli nie dostaną podwyżek, a rząd nie usiądzie z nimi do poważnych rozmów, zaczną masowo zwalniać się z pracy. Właśnie trwa sondaż w tej sprawie wśród medyków w całej Polsce. Według wiceszefa OZZL Janusza Undermana, od 70 do nawet 100 procent związkowców popiera ten pomysł. W środę mają być znane pełne wyniki ankiety.

Strajk trwa od ponad tygodnia. Medycy żądają wyższych pensji - chcą łącznie miliard złotych na podwyżki. Ale tylko dla lekarzy, a nie dla całej służby zdrowia. Domagają się też zagwarantowania wzrostu wydatków z państwowej kasy na ochronę zdrowia. Z obecnych czterech do pięciu procent w 2008 roku i sześciu procent PKB w 2009 roku. Chcą również prywatyzacji publicznych ZOZ-ów.

W piątek lekarze zerwali rozmowy w resorcie zdrowia, bo na rozmowy z ministrem Religą strona rządowa zaprosiła również związek pielęgniarek i "Solidarność" pracowników służby zdrowia. Medycy uważają, że w ten sposób rząd chce ich skłócić z pozostałymi pracownikami szpitali i przychodni.

Na zapowiedziane dziś rozmowy OZZL też nie pojadą, bo - jak powiedział przewodniczący Krzysztof Bukiel - jego związek nie otrzymał zaproszenia. "Być może pan premier nie wie, czym jest OZZL, bo zawsze myli tę nazwę i podaje jakieś porozumienie" - mówił Bukiel. Ale nawet, jeśli takie zaproszenie dotarłoby w ciągu dnia, to przedstawiciele OZZL nie zdążą już przyjechać do Warszawy. Rozmowy są zapowiedziane na godz. 18.30.