Gdyby chodziło o zwykłego Kowalskiego, a nie byłego wicepremiera, już dawno postawiono by zarzuty - mówią informatorzy z prokuratury, która bada sprawę. Ale w tym wypadku trzeba działać ostrożniej. W grę wchodzi oskarżenie wysokiego urzędnika państwowego.
Andrzej Lepper miał być zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne w piątek 6 lipca. Agenci podejrzewali, że wicepremier zamieszany jest w sprawę odrolnienia atrakcyjnych gruntów pod Mrągowem. Współpracownicy Leppera - Piotr Ryba i Andrzej Kryszowicz - żądali za to trzech milionów złotych łapówki. Taką ofertę przedstawili dwóm agentom, podającym się za biznesmenów.
Przeciek ze śledztwa pokrzyżował jednak plany CBA. Za kraty trafili tylko Ryba i Kryszowicz. Lepper się wywinął, bo nie podpisał wniosku o odrolnienie. Prokuratura sprawdza, czy dlatego, że ktoś go ostrzegł.
Agenci początkowo nie spodziewali się, że wątek korupcji w resorcie rolnictwa doprowadzi ich do Leppera. Okazało się jednak, że wicepremier był w ciągłym kontakcie z Piotrem Rybą. Lepper nazywał go radcą handlowym i - co najważniejsze - osobiście pilotował sprawę odrolnienia gruntów pod Mrągowem.
6 lipca, kilka godzin przed zatrzymaniem Ryby i Kryszowicza, Lepper - jak sam już przyznał - dostał ostrzeżenie o przygotowywanej zasadzce CBA. Natychmiast wezwał do siebie Rybę. Ten najpierw się wykręcał, w końcu się zgodził. Po spotkaniu zadzwonił do Kryszowicza z budki telefonicznej. Kryszowicz, który już przeliczał pieniądze, zaczął wycofywać się z transakcji. Wniosek o odrolnienie gruntów pod Mrągowem nie trafił na posiedzenie kierownictwa resortu. Lepper go nie podpisał.
Nie oznacza to jednak, że szefowi Samoobrony się upiekło. Materiał dowodowy, jaki zebrali prokuratorzy, najpewniej wystarczy, by postawić mu zarzuty udziału w korupcji - dowiedział się "Wprost".