W sobotę Janusz Palikot przedstawił swoje 15 postulatów, czyli mieszankę programową pomysłów PO, haseł antyklerykalnych i lewicowych. Partyjni koledzy nie dają mu szans i wróżą los rozłamowców od Marka Borowskiego. Zwolennicy przekonują, że za rok antysystemowy Palikot będzie ważnym partnerem w rozmowach koalicyjnych. Niezależnie od tego, kto ma rację, jedno jest pewne – ruch Palikota wpisuje się w popularny w Europie i USA trend budowania ugrupowań uznających się za antyestablishmentowe i obiecujące wniesienie nowej jakości do polityki. Należą do nich amerykańska Tea Party czy czeskie Sprawy Publiczne. Podobnie ze szwedzką Partią Piratów i islandzką Najlepszą Partią.
– To szansa na wymianę tych samych osób, które od 20 lat tkwią w polskiej polityce – emocjonuje się w rozmowie z „DGP” szefowa Partii Kobiet Manuela Gretkowska, która była gościem kongresu i której partia w poprzednich wyborach parlamentarnych uzyskała 0,28 proc. głosów. Na razie notowania Palikota są lepsze. Sondaż Homo Homini dla Polskiego Radia daje mu 4 proc.
Bez kasy, z aferą w tle
Christine O’Donnell przed prawyborami w Delaware określano jednoznacznie: polityk niewybieralny. Jej ekspertyzy o negatywnym wpływie masturbacji na życie duchowe, dezaprobata dla aborcji i afirmacja prawa do posiadania broni – owocowały brakiem poparcia republikańskiego establishmentu i partyjnego strumienia pieniędzy. Wszystko zmieniło się w połowie września, kiedy nieoczekiwanie pokonała w prawyborach Michaela Castle’a. Republikanin był niemal ikoną stanu. W latach 80. rządził nim jako gubernator. Później, najdłużej w historii Delaware, reprezentował go w Kongresie. Dla odmiany O’Donnell startowała z poparciem na granicy błędu statystycznego, skromnymi 50 tys. na koncie i aferą w tle (w marcu 2010 lokalny dziennik „The News Journal” opisał, że nakłamała w swoim zeznaniu podatkowym). Dziś niewybieralnej polityk sondaże dają przewagę nad poukładanym kandydatem Demokratów – Chrisem Coonsem. Według ośrodka Rasmussen gdyby wybory do Kongresu odbywały się dziś, O’Donnell pokonałaby go stosunkiem 41 proc. do 39. Podobnie było w przypadku kandydatów Tea Party w Nevadzie, Kentucky, Kolorado i na Florydzie.
Poza skrajnie odmienną ideologią punktów wspólnych między ruchem Palikota a herbaciarzami jest wiele. Obie formacje wywodzą się z politycznego mainstreamu. Obie zaczęły funkcjonować jako ruch społeczny, nie powołując do życia partii politycznej. Obie formacje są wyraziste ideologicznie i nie odcinają się radykalnie od swoich dawnych ugrupowań. Motywem przewodnim jest kwestionowanie ich zdaniem zabetonowanej sceny politycznej.
Trend wchodzenia do głównego nurtu polityki ludzi, których jeszcze do niedawna określano mianem niewybieralnych, dotyczy również Europy. Porównywane do Tea Party czeskie Sprawy Publiczne (VV) w ciągu niecałego roku z 2 proc. poparcia doszły do wyniku ponad 10. Jeszcze do niedawna uznawano je za prywatną inicjatywę znanego dziennikarza śledczego Radka Johna. Do dziś komentatorzy nad Wełtawą mają problem z ustaleniem, czy jest bardziej lewicowa, czy prawicowa. Nie zmienia to faktu, że VV mają w rządzie czterech ministrów. W tym szefa MSW. Jak przekonuje lider, program partii nie ma znaczenia. Każdy członek może poprzez internetowe referenda dowolnie go zmieniać.
Zwycięskie ręczniki
Jeszcze większym fenomenem jest islandzka Najlepsza Partia, która pod koniec maja tego roku wygrała wybory lokalne w Rejkiawiku. Ludzie, którzy w kampanii wyborczej obiecywali bezpłatne ręczniki przy każdym gejzerze, wprowadzili sześciu ludzi do 15-osobowej rady miejskiej stolicy Islandii. W czasie kampanii komik i zarazem przywódca Jon Gnarr mówił wprost: „Możemy obiecywać więcej niż ktokolwiek inny, bo nie zamierzamy dotrzymywać obietnic”. Później socjologowie jak mantrę powtarzali: Gnarr sukces zawdzięcza krachowi islandzkich banków i potrzebie ukarania elit.
Podobnie z Partią Piratów. Krótko po tym jak w 2009 roku szwedzki sąd skazał założycieli portalu The Pirate Bay na karę więzienia i miliony dolarów odszkodowania za naruszenia praw autorskich, ugrupowaniu udało się wprowadzić do – nieprzenikalnego dla politycznych nowicjuszy – Parlamentu Europejskiego swojego deputowanego Christiana Engstroema.
Za jakiś czas okaże się, czy sukcesy będzie miał również Palikot. – Nie lekceważę, nie histeryzuję, będą z ciekawością obserwował – komentuje jedynie premier Donald Tusk.