"Jest, moim zdaniem, 70 proc. szans na zmianę traktatu Unii, a 30 procent, że powstanie jakiś nowy zewnętrzny traktat, poza obecnym reżimem instytucjonalnym" - powiedział PAP ekspert brukselskiego ośrodka badawczego Centre for European Policy Studies (CEPS).
A to dlatego - wyjaśnił - że Niemcy, co potwierdziło piątkowe wystąpienie kanclerz Angeli Merkel, bardzo mocno opowiedzieli się za działaniem w ramach 27 państw. "Jest mocne porozumienie Warszawy z Berlinem w tej sprawie - zauważył ekspert. - To wynika z różnych przesłanek. Dla Polski ważne jest wzmocnienie instytucji wspólnotowych, bo te są batem przede wszystkim na silne, największe kraje. A dla Niemców wzmacnianie instytucji ma być kagańcem na kraje, by je dyscyplinować, by nie dochodziło do powtórki z kryzysu greckiego".
W przypadku zmiany traktatu UE możliwe jest wprowadzenie tylko takich zmian, które obowiązywałyby strefę euro (np. zmieniając protokół 14. o euro obecnego traktatu), ale i tak zgodę na zmiany musi wyrazić wszystkie 27 państw.
Berlin zapowiada jednak, że jeśli nie uda się uzyskać zgody wszystkich 27 państw na zmianę traktatu, (sprzeciwić może się zwłaszcza Londyn), to wówczas chętne kraje zawrą traktat w formie umowy międzyrządowej o nowym pakcie stabilności euro. Taki traktat, jak zapewnia Berlin, byłby otwarty dla Polski.
"To jest sukces polityczny rządu, bo to stawia Polskę w roli bardzo ważnego sojusznika Niemiec" - ocenia ekspert.
Polska, dodaje, jest w wyjątkowej sytuacji, bo występuje w debacie o przyszłości UE nie tylko we własnym imieniu, ale "ciągnie za sobą 4-5 innych państw, które też nie są w euro, ale planują wejść do strefy". "Polacy chcą być w środku integracji, inne kraje pójdą ta drogą, którą Polska wywalczy. A Polska walczy o to, by nowe zasady były otwarte dla wszystkich krajów, które chcą uczestniczyć" - wyjaśnił.
Piotr Kaczyński osobiście nie jest jednak zwolennikiem przeprowadzania teraz zmiany traktatu. Wskazuje, że nie rozwiąże to obecnego kryzysu, natomiast niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw, takich jak porażki referendów, zaskarżanie traktatu bądź odmówienie jego podpisania.
"Jeśli zastosujemy uproszczoną procedurę zmiany traktatu, to co prawda nie będą potrzebne referenda (wystarczy ratyfikacja parlamentarna) ale to też potrwa przynajmniej 18 miesięcy. Ponadto jest pytanie, czy takie zmiany jak uwspólnotowienie długu bądź euroobligacje można nazwać uproszczoną procedurą" - powiedział.
Ekspert zwraca też uwagę na "potencjalnie katastrofalne" skutki debaty traktatowej w Wielkiej Brytanii, takie jak wyjście z UE czy nawet rozpad kraju. Dlatego - podkreśla - wielu polityków brytyjskich tak bardzo nie chce słyszeć o zmianie traktatu UE. "Jeśli będzie zmiana traktatu, połączona z referendum, to eurosceptyczni torysi mogą wymusić na premierze (Davidzie) Cameronie referendum w sprawie wyjścia z Unii. Jeśli do takiego referendum dojdzie i większość powie +wychodzimy!+, to kraj zapewne stanie przed widmem rozpadu. Niewykluczone, że Szkocja od razu przeprowadzi referendum niepodległościowe i wróci do Unii, podczas gdy Anglia będzie coraz bardziej przypominać przedmieścia Londynu, miasta globalnego. Czyli obecna Wielka Brytania sprowadza się do poziomu Singapuru" - powiedział.
Jego zdaniem dla Polski byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby Brytyjczycy kwestię zmiany traktatu UE połączyli z negocjacjami ws. budżetu na lata 2014-20.
Komentarze (34)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeMoze Niemcy?
Moze zobaczysz w interesie ile w was pompuja! Jeszcze za malo, czy o co chodzi?
dobrobyt jak w Rumuni
mafia jak we Włoszech
bezrobocie jak w Hiszpanii
rolnictwo jak w Portugalii
kibice jak w Anglii
banki jak w Irlandii
podatki jak w Szwecji
oszukiwani jak Węgrzy
zadłużenie jak w Grecji
jeździmy na wojny jak Francuzi
pracujemy u Niemców
a nasi politycy k...ią się jak Bułgarska prostytutka
chce się jeszcze wcisnąć nam Euro jak Słowakom
Teraz udaję rybę. Tylko, że Kaczor wyrwał te pieniądze
bez zakładania sznura na kręgosłup szyjny.
Prawda czy fałsz POmatolszczyzno?
Jacek Wegner pisarz, publicysta
---
Już od początku XVIII w. światli mówili, że Polska nierządem stoi. To znaczy, że i w Sejmie, i w rządzie, który tworzył król z senatorami, panował chaos nieopisany, pospolicie zwany anarchią. Oba najwyższe organa władzy nic nie mogły uczynić dla wspólnego dobra, liczyły się jedynie skrajnie egoistyczne interesy. A nadto mniej więcej od drugiej połowy XVII w. sejmiki nieraz anulowały uchwały sejmowe. W takim stanie nasze państwo, każde państwo, długo trwać nie mogło.
Zamiast powinności - synekury
A jednak u progu nowożytności Sejm w Radomiu, obradujący wiosną 1505 r., uchwalił konstytucję "Nihil novi...", zwaną tak od pierwszych łacińskich słów: "nic nowego" i dalej - "bez nas postanowić...". Czyli była to ustawa zasadnicza, jaką mają współczesne państwa zachodnie, stanowiąca, że władza wykonawcza bez zgody obywateli nie może nic przedsiębrać. Oczywiste, że owi obywatele w tamtym pierwszym wieku czasów nowożytnych stanowili jedynie grupę uprzywilejowanych; cóż, w świecie chrześcijańskim panował jeszcze feudalizm. Całe szczęście dla naszej dawnej i obecnej Ojczyzny, że tych "obywateli", czyli - mówiąc dzisiejszym językiem - klasy średniej, zawsze najzdrowszej, z której przede wszystkim powstała pod koniec XVIII w. nasza kulturotwórcza burżuazja - było ok. dziesięć razy więcej niż w krajach zachodnich. Szlachta w I Rzeczypospolitej stanowiła bowiem właśnie około 10 procent wszystkich mieszkańców tego największego obszarowo państwa europejskiego.
Pod koniec XVI w. Wawrzyniec Goślicki, biskup poznański, wydał traktat łaciński "O senatorze doskonałym". Wyraża tam, wśród innych, przekonanie, w świadomości współczesnego Europejczyka krzycząco oczywiste, że każda władza najwyższa (w jego czasach: królewska) musi służyć tym, którzy ją wybrali, i przed nimi odpowiadać. Poglądem biskupa Goślickiego zachwycił się Oliver Cromwell, po swojemu, czyli zbrodniczo, zgodnie z moralnością i mentalnością społeczeństw ówczesnego Zachodu - wysłał króla na szafot. Pomysł naszego XVI-wiecznego publicysty inspirował też twórców konstytucji Stanów Zjednoczonych, tak że expressis verbis na niego się powołują.
Nierząd I Rzeczypospolitej wynikał więc, można rzec ironicznie, stąd, że władza państwowa służyła, owszem, tym, którzy ją wykreowali, a wyłoniła ją szlachta wyłącznie dla siebie. I każdy jej przedstawiciel swoiście, jak dziecko dosłownie, a więc egoistycznie, pojmował koncepcję państwowotwórczą Goślickiego, że skoro on tę władzę wybrał na Sejmie i elekcji, to ona powinna służyć tylko jemu...
I nagle po stuleciach okazało się, że w III Rzeczypospolitej A.D. 2011 rząd powstaje wskutek niezrozumiałych dla większości społeczeństwa personalnych rozgrywek i rządzi sam dla siebie, dla własnych korzyści materialnych, nie bacząc na dobro obywateli, którymi manipuluje dzięki uprawianiu w mediach cynicznej, ale niestety skutecznej, propagandy. Ta indoktrynacja społeczeństwa daje rządowi pewność, że będzie rządem przynajmniej przez cztery lata, a może jeszcze dłużej. Parlamentarzyści rozdają sobie urzędy państwowe, lecz nie jak ważne i trudne powinności do spełnienia, a jak synekury.
Kolega kryje kolegę
Jakaż inna była Polska przedwojenna. Większość wysokich urzędników państwowych stanowili ludzie spoza Sejmu i często spoza partii politycznych. Czuwał nad tym po przewrocie majowym Józef Piłsudski, który zgoła obsesyjnie nie znosił, jak mawiał często, "partyjniactwa". Jak zatem w dzisiejszej Polsce ma być dobrze, skoro posłowie, prawie wyłącznie partyjni, są również ministrami i innymi wysokimi dygnitarzami państwowymi. Kto ma kontrolować posła czy senatora ministra? Kolega poseł lub kolega senator? Kolega poseł minister z kolegą posłem chętniej pójdą na wódkę do restauracji sejmowej albo podejmą jakieś mniej czy bardziej uczciwe działania biznesowe, niż zajmą się sprawą publiczną wymagającą trudu, poświęcenia i wzajemnej kontroli. Towarzystwo wzajemnej adoracji; co gorsza - wspierające się w dążeniu (niechby było chociaż uczciwe) do bogacenia się. Wypisz, wymaluj magnateria I Rzeczypospolitej, której chciwość niemiarkowana żadnymi rygorami moralnymi doprowadziła tamto państwo do zagłady.
Obywatele III Rzeczypospolitej, którzy nie chcą należeć do żadnej partii, bo nie podzielają obiegowych sądów, nie mają żadnego wpływu na rządzenie swym państwem. Mogą jedynie zapisywać w kilku periodykach i jednym dzienniku swe myśli nieujarzmione, lecz wyłącznie dla siebie wzajemnie i własnej, jak mawiał Witkacy, frajdy, gdyż nieprzekonanych nie przekonają do niczego i o niczym. A politycy poglądami obywateli się nie przejmują; zresztą mają na usługi wielu dziennikarzy (powinienem napisać: "dziennikarzy"), którzy za stanowiska, pieniądze, popularność nadadzą w swych publikacjach każdej nikczemności rządowej i każdemu absurdowi rządowemu znamion wartości państwowej i społecznej.
Pierwszym przeto warunkiem uzdrowienia naszego państwa jest rozdzielanie funkcji parlamentarnych od urzędniczych i przypominanie czwartej władzy, czyli pracownikom mediów, o ich powołaniu: obowiązku krytykowania rządu, a nie schlebiania mu, bo to opłacalne...
Następny, a może trzeba by napisać pierwszy warunek, to wybranie przez nas takich posłów, którzy wyłaniając rząd spoza siebie, pozaparlamentarny, postawią przed nim zadania permanentnego doskonalenia wszelkich instytucji państwowych. Tymczasem nasz obecny rząd koncentruje się jedynie na werbalnie głośnym wyrażaniu swego istnienia, swych zamierzeń prawie nigdy niespełnianych, swej wrogości do opozycji parlamentarnej i obywateli podzielających jej - opozycji - nastawienia polityczne. To scheda po rządach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nawet standardy egzystencji materialnej wielu Polaków zaczynają, na razie z wolna, obniżać się do poziomu gierkowskiej PRL, wówczas podobnie hałaśliwej w propagowaniu dobrobytu, którego nie było. Pierwszy sekretarz kazał wypisywać na murach i wiaduktach slogan: "Żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej". Zauważmy, jakie to bizantyjsko perfidne - nie "dostatnio", bo ten przysłówek ma znaczenie konkretne: po prostu dostatnio. Natomiast dostatniej może być np. w niedostatku, dostatniej w zacofaniu gospodarczym, w niewoli sowieckiej czy we własnym ułomnym państwie...
Jak można lubić i szanować państwo z hipertrofią biurokracji, z lekceważeniem naszych potrzeb, z niedorozwojem cywilizacyjnym, z agresywną propagandą rządu, kłamstwem przekupnych dziennikarzy, z niewydolnością gospodarczą, z arogancją i indolencją urzędników oraz niskim, kompromitującym nas nawet w oczach społeczności międzynarodowej poziomie kultury moralnej, umysłowej i dyplomatycznej najwyższych przedstawicieli?
Piętno komuny
Tak jak Zygmunt III Waza wprowadził Rzeczpospolitą na równię pochyłą, tak, mutatis mutandis, Lech Wałęsa zgasił jej, by rzec, wolnościowe, wątłe jeszcze zarzewie. Podczas obu elekcji: 27 grudnia 1587 roku wyboru Zygmunta na króla i 22 grudnia 1990 roku wyboru Lecha Wałęsy na prezydenta, wielu nie dostrzegało, że wybrańcy nie nadają się do sterowania państwem, tym bardziej takim: wówczas mocarstwem republikańsko-monarchicznym, wielonarodowościowym, wieloreligijnym, tolerancyjnym, teraz - trawionym od góry do dołu interesami esbecko-pezetpeerowsko-rządowymi. Jan Zamoyski witał w Krakowie Zygmunta III słowami: "Wróciłeś tu swój między swoje". A myśmy entuzjastycznie głosowali na Wałęsę, bo jego powiernikiem był Jan Paweł II, bo otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, w Kongresie Stanów Zjednoczonych przemówił tak, że wywołał owację słuchaczy, był w oczach tzw. klasy robotniczej świata zachodniego symbolem wielkości. Tymczasem prezydent Wałęsa nie tylko że nie rozbił układów pezetpeerowsko-esbeckich, ale je nadto umacniał swym tchórzostwem przed zdemaskowaniem jako "Bolka", swymi małostkowymi antypatiami, swym nierozumieniem (do dziś) oczekiwań rodaków. Na domiar złego znalazł sprzymierzeńca w grubej kresce Tadeusza Mazowieckiego, z którym też się zresztą skłócił; gdyby chodziło o pryncypia, byłoby z korzyścią dla Polski, lecz przedmiotem sporów obu polityków były małe ambicyjki osobiste.
Pastor Joachim Gauk, zasłużony w likwidowaniu wpływów Stasi na oficjalną politykę Niemiec zjednoczonych, kiedy na początku lat 90. przebywał w naszym kraju, mówił nam otwarcie o konieczności dekomunizacji i przeprowadzenia lustracji wśród polityków oraz biznesmenów powiązanych z władzami. Daremnie! Władymir Bukowski, dysydent (dawny Związku Sowieckiego, a dzisiaj Rosji "demokratycznej"), zauważa, że komunizm nie został przezwyciężony, ponieważ elity Zachodu nie potępiły go tak jednoznacznie i zdecydowanie jak nazizmu, który w przeciwieństwie do komunizmu nie ukrywał swych zbrodni. Komunizmu nie pokonały w sobie przede wszystkim państwa, które do roku 1990 były kondominium Rosji sowieckiej, a wśród nich zwłaszcza Polska.
Dlatego wielu współczesnych Polaków nie rozumie tego, co się dzieje w ich kraju, i nie pojmuje siebie, swych odruchów, upodobań, przyzwyczajeń proweniencji peerelowskich. To, że jakiś do cna zagubiony politycznie obywatel mówi: "Za komuny było lepiej" - śmieszy. To, że Donald Tusk nie toleruje żadnej politycznej myśli opozycyjnej, że uprawia gierkowską propagandę sukcesu ("żeby Polska rosła w siłę..."), a w każdej dziedzinie życia państwowego jest nam coraz gorzej - to już tragedia państwa, które zamiast dojrzewać po zmartwychwstaniu, karleje.
Cóż więc czynić? Być wiernym sobie, tradycji niepodległościowej, demokratycznej, tolerancyjnej, prawdzie historycznej, na przekór cynizmowi politycznemu. I, najtrudniejsze zadanie, wychowywać młode pokolenia w umiłowaniu Rzeczypospolitej - wolnej, wielkiej duchem i umysłem swych obywateli.
Jacek Wegner pisarz, publicysta
---
Już od początku XVIII w. światli mówili, że Polska nierządem stoi. To znaczy, że i w Sejmie, i w rządzie, który tworzył król z senatorami, panował chaos nieopisany, pospolicie zwany anarchią. Oba najwyższe organa władzy nic nie mogły uczynić dla wspólnego dobra, liczyły się jedynie skrajnie egoistyczne interesy. A nadto mniej więcej od drugiej połowy XVII w. sejmiki nieraz anulowały uchwały sejmowe. W takim stanie nasze państwo, każde państwo, długo trwać nie mogło.
Zamiast powinności - synekury
A jednak u progu nowożytności Sejm w Radomiu, obradujący wiosną 1505 r., uchwalił konstytucję "Nihil novi...", zwaną tak od pierwszych łacińskich słów: "nic nowego" i dalej - "bez nas postanowić...". Czyli była to ustawa zasadnicza, jaką mają współczesne państwa zachodnie, stanowiąca, że władza wykonawcza bez zgody obywateli nie może nic przedsiębrać. Oczywiste, że owi obywatele w tamtym pierwszym wieku czasów nowożytnych stanowili jedynie grupę uprzywilejowanych; cóż, w świecie chrześcijańskim panował jeszcze feudalizm. Całe szczęście dla naszej dawnej i obecnej Ojczyzny, że tych "obywateli", czyli - mówiąc dzisiejszym językiem - klasy średniej, zawsze najzdrowszej, z której przede wszystkim powstała pod koniec XVIII w. nasza kulturotwórcza burżuazja - było ok. dziesięć razy więcej niż w krajach zachodnich. Szlachta w I Rzeczypospolitej stanowiła bowiem właśnie około 10 procent wszystkich mieszkańców tego największego obszarowo państwa europejskiego.
Pod koniec XVI w. Wawrzyniec Goślicki, biskup poznański, wydał traktat łaciński "O senatorze doskonałym". Wyraża tam, wśród innych, przekonanie, w świadomości współczesnego Europejczyka krzycząco oczywiste, że każda władza najwyższa (w jego czasach: królewska) musi służyć tym, którzy ją wybrali, i przed nimi odpowiadać. Poglądem biskupa Goślickiego zachwycił się Oliver Cromwell, po swojemu, czyli zbrodniczo, zgodnie z moralnością i mentalnością społeczeństw ówczesnego Zachodu - wysłał króla na szafot. Pomysł naszego XVI-wiecznego publicysty inspirował też twórców konstytucji Stanów Zjednoczonych, tak że expressis verbis na niego się powołują.
Nierząd I Rzeczypospolitej wynikał więc, można rzec ironicznie, stąd, że władza państwowa służyła, owszem, tym, którzy ją wykreowali, a wyłoniła ją szlachta wyłącznie dla siebie. I każdy jej przedstawiciel swoiście, jak dziecko dosłownie, a więc egoistycznie, pojmował koncepcję państwowotwórczą Goślickiego, że skoro on tę władzę wybrał na Sejmie i elekcji, to ona powinna służyć tylko jemu...
I nagle po stuleciach okazało się, że w III Rzeczypospolitej A.D. 2011 rząd powstaje wskutek niezrozumiałych dla większości społeczeństwa personalnych rozgrywek i rządzi sam dla siebie, dla własnych korzyści materialnych, nie bacząc na dobro obywateli, którymi manipuluje dzięki uprawianiu w mediach cynicznej, ale niestety skutecznej, propagandy. Ta indoktrynacja społeczeństwa daje rządowi pewność, że będzie rządem przynajmniej przez cztery lata, a może jeszcze dłużej. Parlamentarzyści rozdają sobie urzędy państwowe, lecz nie jak ważne i trudne powinności do spełnienia, a jak synekury.
Kolega kryje kolegę
Jakaż inna była Polska przedwojenna. Większość wysokich urzędników państwowych stanowili ludzie spoza Sejmu i często spoza partii politycznych. Czuwał nad tym po przewrocie majowym Józef Piłsudski, który zgoła obsesyjnie nie znosił, jak mawiał często, "partyjniactwa". Jak zatem w dzisiejszej Polsce ma być dobrze, skoro posłowie, prawie wyłącznie partyjni, są również ministrami i innymi wysokimi dygnitarzami państwowymi. Kto ma kontrolować posła czy senatora ministra? Kolega poseł lub kolega senator? Kolega poseł minister z kolegą posłem chętniej pójdą na wódkę do restauracji sejmowej albo podejmą jakieś mniej czy bardziej uczciwe działania biznesowe, niż zajmą się sprawą publiczną wymagającą trudu, poświęcenia i wzajemnej kontroli. Towarzystwo wzajemnej adoracji; co gorsza - wspierające się w dążeniu (niechby było chociaż uczciwe) do bogacenia się. Wypisz, wymaluj magnateria I Rzeczypospolitej, której chciwość niemiarkowana żadnymi rygorami moralnymi doprowadziła tamto państwo do zagłady.
Obywatele III Rzeczypospolitej, którzy nie chcą należeć do żadnej partii, bo nie podzielają obiegowych sądów, nie mają żadnego wpływu na rządzenie swym państwem. Mogą jedynie zapisywać w kilku periodykach i jednym dzienniku swe myśli nieujarzmione, lecz wyłącznie dla siebie wzajemnie i własnej, jak mawiał Witkacy, frajdy, gdyż nieprzekonanych nie przekonają do niczego i o niczym. A politycy poglądami obywateli się nie przejmują; zresztą mają na usługi wielu dziennikarzy (powinienem napisać: "dziennikarzy"), którzy za stanowiska, pieniądze, popularność nadadzą w swych publikacjach każdej nikczemności rządowej i każdemu absurdowi rządowemu znamion wartości państwowej i społecznej.
Pierwszym przeto warunkiem uzdrowienia naszego państwa jest rozdzielanie funkcji parlamentarnych od urzędniczych i przypominanie czwartej władzy, czyli pracownikom mediów, o ich powołaniu: obowiązku krytykowania rządu, a nie schlebiania mu, bo to opłacalne...
Następny, a może trzeba by napisać pierwszy warunek, to wybranie przez nas takich posłów, którzy wyłaniając rząd spoza siebie, pozaparlamentarny, postawią przed nim zadania permanentnego doskonalenia wszelkich instytucji państwowych. Tymczasem nasz obecny rząd koncentruje się jedynie na werbalnie głośnym wyrażaniu swego istnienia, swych zamierzeń prawie nigdy niespełnianych, swej wrogości do opozycji parlamentarnej i obywateli podzielających jej - opozycji - nastawienia polityczne. To scheda po rządach Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nawet standardy egzystencji materialnej wielu Polaków zaczynają, na razie z wolna, obniżać się do poziomu gierkowskiej PRL, wówczas podobnie hałaśliwej w propagowaniu dobrobytu, którego nie było. Pierwszy sekretarz kazał wypisywać na murach i wiaduktach slogan: "Żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej". Zauważmy, jakie to bizantyjsko perfidne - nie "dostatnio", bo ten przysłówek ma znaczenie konkretne: po prostu dostatnio. Natomiast dostatniej może być np. w niedostatku, dostatniej w zacofaniu gospodarczym, w niewoli sowieckiej czy we własnym ułomnym państwie...
Jak można lubić i szanować państwo z hipertrofią biurokracji, z lekceważeniem naszych potrzeb, z niedorozwojem cywilizacyjnym, z agresywną propagandą rządu, kłamstwem przekupnych dziennikarzy, z niewydolnością gospodarczą, z arogancją i indolencją urzędników oraz niskim, kompromitującym nas nawet w oczach społeczności międzynarodowej poziomie kultury moralnej, umysłowej i dyplomatycznej najwyższych przedstawicieli?
Piętno komuny
Tak jak Zygmunt III Waza wprowadził Rzeczpospolitą na równię pochyłą, tak, mutatis mutandis, Lech Wałęsa zgasił jej, by rzec, wolnościowe, wątłe jeszcze zarzewie. Podczas obu elekcji: 27 grudnia 1587 roku wyboru Zygmunta na króla i 22 grudnia 1990 roku wyboru Lecha Wałęsy na prezydenta, wielu nie dostrzegało, że wybrańcy nie nadają się do sterowania państwem, tym bardziej takim: wówczas mocarstwem republikańsko-monarchicznym, wielonarodowościowym, wieloreligijnym, tolerancyjnym, teraz - trawionym od góry do dołu interesami esbecko-pezetpeerowsko-rządowymi. Jan Zamoyski witał w Krakowie Zygmunta III słowami: "Wróciłeś tu swój między swoje". A myśmy entuzjastycznie głosowali na Wałęsę, bo jego powiernikiem był Jan Paweł II, bo otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, w Kongresie Stanów Zjednoczonych przemówił tak, że wywołał owację słuchaczy, był w oczach tzw. klasy robotniczej świata zachodniego symbolem wielkości. Tymczasem prezydent Wałęsa nie tylko że nie rozbił układów pezetpeerowsko-esbeckich, ale je nadto umacniał swym tchórzostwem przed zdemaskowaniem jako "Bolka", swymi małostkowymi antypatiami, swym nierozumieniem (do dziś) oczekiwań rodaków. Na domiar złego znalazł sprzymierzeńca w grubej kresce Tadeusza Mazowieckiego, z którym też się zresztą skłócił; gdyby chodziło o pryncypia, byłoby z korzyścią dla Polski, lecz przedmiotem sporów obu polityków były małe ambicyjki osobiste.
Pastor Joachim Gauk, zasłużony w likwidowaniu wpływów Stasi na oficjalną politykę Niemiec zjednoczonych, kiedy na początku lat 90. przebywał w naszym kraju, mówił nam otwarcie o konieczności dekomunizacji i przeprowadzenia lustracji wśród polityków oraz biznesmenów powiązanych z władzami. Daremnie! Władymir Bukowski, dysydent (dawny Związku Sowieckiego, a dzisiaj Rosji "demokratycznej"), zauważa, że komunizm nie został przezwyciężony, ponieważ elity Zachodu nie potępiły go tak jednoznacznie i zdecydowanie jak nazizmu, który w przeciwieństwie do komunizmu nie ukrywał swych zbrodni. Komunizmu nie pokonały w sobie przede wszystkim państwa, które do roku 1990 były kondominium Rosji sowieckiej, a wśród nich zwłaszcza Polska.
Dlatego wielu współczesnych Polaków nie rozumie tego, co się dzieje w ich kraju, i nie pojmuje siebie, swych odruchów, upodobań, przyzwyczajeń proweniencji peerelowskich. To, że jakiś do cna zagubiony politycznie obywatel mówi: "Za komuny było lepiej" - śmieszy. To, że Donald Tusk nie toleruje żadnej politycznej myśli opozycyjnej, że uprawia gierkowską propagandę sukcesu ("żeby Polska rosła w siłę..."), a w każdej dziedzinie życia państwowego jest nam coraz gorzej - to już tragedia państwa, które zamiast dojrzewać po zmartwychwstaniu, karleje.
Cóż więc czynić? Być wiernym sobie, tradycji niepodległościowej, demokratycznej, tolerancyjnej, prawdzie historycznej, na przekór cynizmowi politycznemu. I, najtrudniejsze zadanie, wychowywać młode pokolenia w umiłowaniu Rzeczypospolitej - wolnej, wielkiej duchem i umysłem swych obywateli.
Ale nie, im sie sni wladza, potega i szabelka. Tumaneria polska byla przed wojna i tak zostalo do dzis. Co to musza byc za wykolejency psychiczni zeby dobra pojedynczego obywatela nie przedkladac nad swoimi fantasmagoriami o potedze.
DOPYTYWANY PRZEZ DZIENNIKARZY O >B>KONKRETNE POMYSŁ NA ROZWIĄZANIE KRYZYSU W STREFIE EURO, WASZCZYKOWSKI POWIEDZIAŁ, ŻE „KRYZYS JEST W EUROZONIE, TO NIE JEST KRYZYS UNII EUROPEJSKIEJ”.
Jeden z głównych polityków PiSu nie potrafił wyartykułować żadnej konkretnej propozycji tyczącej się prób rozwiązania rozwijającego się tu i teraz kryzysu finansowego i politycznego.
Nie jest zaskoczeniem, że PiS mając za przywódcę Prezesa, który jest notorycznie nie przygotowany do dyskusji, po raz kolejny wybiera się na ulicę.
Jak to powiedział Miller z SLD – Kaczyński uparcie znosi chrust do ogniska, którym chce podpalić polska rację stanu.
Krótko mówiąc – Prezes chce chruścianym ogniem przekonać obywateli do swoich racji, które można streścić w kilku rymowanych słowach – nie dla Tuska, nie dla Angeli, nie dla Ruska, nie dla wspólnej waluty, nie dla unijnych śmierdzieli, dość narodowej poruty, wkroczymy w przyszłość samodzielnie, a jak zajdzie potrzeba i będzie wola nieba, założym własną, polską spółdzielnię, nikt nam nie będzie dmuchał w kij, żaden Wołodia, czy ryży ryj, my mocarstwową pociągniem nić, to ja Prezesem Naczelnym mam być.
ZGODNIE Z WOLĄ PREZESA MAMY WYBÓR POMIĘDZY AUTARKIĄ I BUDOWANIEM BUNKRÓW W CELU OBRONY NIEZALEŻNOŚCI, A POLAMI ŚMIERCI.
Trzeci kraj- Korea Pn, jakieś relacje międzynarodowe jednak posiada……
Dziwię się wyborcom PiS, ale to ich wola i specyficzny rodzaj patriotyzmu.
Wolą za kraj umrzeć, niż dla niego żyć…
- Ale prędzej niż później wygodne życie się kończy. Chińczycy już dziś mają obligacje krajów europejskich na setki miliardów euro, w Afryce inwestują więcej niż cała Europa. Mają olbrzymie rezerwy finansowe. Zajęci walką z Brukselą nie zauważymy nawet, że ośrodek decyzyjny przeniesie się do Pekinu.
Niezwykle wiernie klimaty propagandy PiSowskiej zostały odtworzone w wierszyku, który recytował około 10 letni uczeń na uroczystości katyńsko-smoleńskiej w Marcinkowicach (Małopolska) 23 listopada, na przywitanie Prezesa.
Typowy przykład liryki politycznej, sentymentalnej i okrutnej, którą Prezes zapewne wyznaje w głębi duszy i której okoliczności recytacji pokazują w pewnej mierze, jak Prezes wyobraża sobie państwo.
„W tym miejscu szczególnym Polskę przyjmujemy, bohaterom ojczyzny hołd dziś oddajemy.
Tu z naszym patronem marszałkiem Piłsudskim Bogu dziękujemy i wysiłkom ludzkim.
Tym co po zaborach ojczyznę scalali i zdradzieckim strzałem w tył głowy dostali.
Najcięższym wyrokiem było zaś milczenie kłamstwo i obłuda, pójście w zapomnienie.
Pamięć nie poległa, świat się dowiedział tamtym momentem, gdy runął samolot z polskim prezydentem.
Wierny ideałom nie szukał uznania, choć nie od jednego doznał opluwania.
My tu pamiętamy na skwerze katyńskim o tych co zginęli, o Lechu Kaczyńskim.
Chcemy poznać prawdę, niech Bóg dopomoże – panie prezydencie, panie profesorze.
Serdecznie witamy Cię panie premierze parlamentarzystów w Twojej obecności, co stoją na straży prawa i sprawiedliwości.
Jesteś mężem stanu, bronisz naród z troską, żeby nasza Polska zawsze byłą Polską.”
10-cio, czy 12-letni chłopak wepchnięty przez wychowawców w problem strzelania w tył głowy.
Tak sobie Prezes wyobraża państwo, a w nim wychowanie młodzieży.
Trzeba sprawdzać zadłużenie państw. Ale kto to ma robić? I weryfikować? A skoro jest funkcja kontrolna, to musi być również siła władcza, władna wprowadzić zalecenia w życie. Dla przykładu Słowenia za bardzo się zadłużyła, kto to kontroluje, kto wydaje polecenia rządowi Słowenii, kto pilnuje, czy zostały wprowadzone poprawki? I w gruncie rzeczy ktoś już na stałe powinien pilnować, czy Słoweńcy nie będą chcieli tego jeszcze raz zrobić?
Stoimy przed bardzo ważnymi wydarzeniami, decyzjami na skalę światową, i bardzo dużo zależy od przywódców państw.
Trzeba tylko dobrze ich poznac i samemu dac sie poznac!
No i oczywiscie najlepiej byc blondynem o niebieskich oczach!
Wtedy czyjesz sie jak rowny miedzy rownymi!
Znajomosc jezyka tez nie zawadzi!
I trzeba pamietac, ze rzeczownik "ksiazka" jest rodzaju meskiego!