"Jest, moim zdaniem, 70 proc. szans na zmianę traktatu Unii, a 30 procent, że powstanie jakiś nowy zewnętrzny traktat, poza obecnym reżimem instytucjonalnym" - powiedział PAP ekspert brukselskiego ośrodka badawczego Centre for European Policy Studies (CEPS).
A to dlatego - wyjaśnił - że Niemcy, co potwierdziło piątkowe wystąpienie kanclerz Angeli Merkel, bardzo mocno opowiedzieli się za działaniem w ramach 27 państw. "Jest mocne porozumienie Warszawy z Berlinem w tej sprawie - zauważył ekspert. - To wynika z różnych przesłanek. Dla Polski ważne jest wzmocnienie instytucji wspólnotowych, bo te są batem przede wszystkim na silne, największe kraje. A dla Niemców wzmacnianie instytucji ma być kagańcem na kraje, by je dyscyplinować, by nie dochodziło do powtórki z kryzysu greckiego".
W przypadku zmiany traktatu UE możliwe jest wprowadzenie tylko takich zmian, które obowiązywałyby strefę euro (np. zmieniając protokół 14. o euro obecnego traktatu), ale i tak zgodę na zmiany musi wyrazić wszystkie 27 państw.
Berlin zapowiada jednak, że jeśli nie uda się uzyskać zgody wszystkich 27 państw na zmianę traktatu, (sprzeciwić może się zwłaszcza Londyn), to wówczas chętne kraje zawrą traktat w formie umowy międzyrządowej o nowym pakcie stabilności euro. Taki traktat, jak zapewnia Berlin, byłby otwarty dla Polski.
"To jest sukces polityczny rządu, bo to stawia Polskę w roli bardzo ważnego sojusznika Niemiec" - ocenia ekspert.
Polska, dodaje, jest w wyjątkowej sytuacji, bo występuje w debacie o przyszłości UE nie tylko we własnym imieniu, ale "ciągnie za sobą 4-5 innych państw, które też nie są w euro, ale planują wejść do strefy". "Polacy chcą być w środku integracji, inne kraje pójdą ta drogą, którą Polska wywalczy. A Polska walczy o to, by nowe zasady były otwarte dla wszystkich krajów, które chcą uczestniczyć" - wyjaśnił.
Piotr Kaczyński osobiście nie jest jednak zwolennikiem przeprowadzania teraz zmiany traktatu. Wskazuje, że nie rozwiąże to obecnego kryzysu, natomiast niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw, takich jak porażki referendów, zaskarżanie traktatu bądź odmówienie jego podpisania.
"Jeśli zastosujemy uproszczoną procedurę zmiany traktatu, to co prawda nie będą potrzebne referenda (wystarczy ratyfikacja parlamentarna) ale to też potrwa przynajmniej 18 miesięcy. Ponadto jest pytanie, czy takie zmiany jak uwspólnotowienie długu bądź euroobligacje można nazwać uproszczoną procedurą" - powiedział.
Ekspert zwraca też uwagę na "potencjalnie katastrofalne" skutki debaty traktatowej w Wielkiej Brytanii, takie jak wyjście z UE czy nawet rozpad kraju. Dlatego - podkreśla - wielu polityków brytyjskich tak bardzo nie chce słyszeć o zmianie traktatu UE. "Jeśli będzie zmiana traktatu, połączona z referendum, to eurosceptyczni torysi mogą wymusić na premierze (Davidzie) Cameronie referendum w sprawie wyjścia z Unii. Jeśli do takiego referendum dojdzie i większość powie +wychodzimy!+, to kraj zapewne stanie przed widmem rozpadu. Niewykluczone, że Szkocja od razu przeprowadzi referendum niepodległościowe i wróci do Unii, podczas gdy Anglia będzie coraz bardziej przypominać przedmieścia Londynu, miasta globalnego. Czyli obecna Wielka Brytania sprowadza się do poziomu Singapuru" - powiedział.
Jego zdaniem dla Polski byłoby bardzo niebezpieczne, gdyby Brytyjczycy kwestię zmiany traktatu UE połączyli z negocjacjami ws. budżetu na lata 2014-20.