Polska poparła wszystkie rozwiązania proponowane przez duet Merkel – Sarkozy w pakcie fiskalnym, jednak jej postulat – dopuszczenie do udziału w szczytach strefy euro – nie został zaakceptowany. Premier Donald Tusk przekonuje, że negocjacje trwają i nie można jeszcze mówić o porażce. Po cichu rząd dystansuje się od umowy międzyrządowej.
O niekorzystnych dla Polski rozwiązaniach pisaliśmy we wtorek jako pierwsi. W środę negatywnie projekt umowy recenzowali polscy eurodeputowani, rząd i unijny komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski. Teraz gabinet Tuska zastanawia się, czy w ogóle go podpisać. – Decyzja w sprawie podpisania paktu zapadnie, gdy zobaczymy jego ostateczną wersję – usłyszeliśmy z otoczenia ministra finansów. Jak wynika z informacji „DGP”, nie ma mowy o wycofaniu się Polski z obietnicy pożyczki dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego mającej pomóc w stabilizacji strefy euro. A to właśnie niedorzucanie się do ratowania strefy jest koronnym argument w rugowaniu Polski ze szczytów strefy euro.
Najważniejszy z punktu widzenia Polski postulat: statusu obserwatora dla państw spoza strefy euro w obradach państw unii walutowej, nie zyskał na razie aprobaty. A ponieważ reszta rozwiązań odnosi się do państw strefy euro, polskie władze zastanawiają się nad sensem przystąpienia do paktu, z którego i tak nie mogłyby skorzystać, dopóki nie wprowadzą euro.
Klimat negocjacyjny nie jest dla Polski korzystny. Dania, która przewodzi pracom UE, zainteresowana jest szybkim zakończeniem rozmów. Ale – mimo promowania w UE retoryki jedności Unii – nie jest zainteresowana walką o udział państw bez euro w szczytach unii walutowej. Umowie międzyrządowej będzie poświęcony szczyt UE 30 stycznia. Podpisanie planowane jest do marca.
Reklama
W sprawie nieuwzględniania postulatów Polski dotyczących uczestnictwa w szczytach strefy euro kanclerz uległa żądaniom Nicolasa Sarkozy’ego. Tak naprawdę organizowanie osobnych szczytów przywódców państw strefy euro jest jedynym poważniejszym ustępstwem Berlina wobec Paryża w tych negocjacjach. Chodziło o to, aby uniknąć wrażenia „niemieckiego dyktatu” wobec Francji. Ale są też względy merytoryczne. Państwa strefy euro mają własne, odrębne problemy, które powinny omawiać we własnym gronie: jak ratować Grecję, jaka powinna być strategia EBC, jak powinien działać Europejski Mechanizm Stabilizacji. Polska do tej pory nie brała udziału w kosztach ratowania Grecji czy finansowaniu ESM i jest normalne, że nie może mieć takiego samego wpływu na te zagadnienia jak kraje, które ponoszą z tego tytułu wysokie obciążenia.
Kanclerz Merkel bardzo długo chciała, aby plan ratunkowy dla strefy euro był przygotowywany przez wszystkie kraje Unii Europejskiej, a w szczególności Wielką Brytanię i państwa skandynawskie. Uznawała, że kraje te mają podobny sposób myślenia do niemieckiego. To postrzeganie zmieniło się jednak z powodu zachowania premiera Davida Camerona na ostatnim szczycie w Brukseli. Podczas gdy przywódcy UE chcieli skoncentrować się na ratowaniu euro, Cameron upierał się przy ochronie interesów City, co Merkel uważała za sprawę drugorzędną.
Francji zależało na wykluczeniu ze szczytów państw strefy euro krajów, które nie należą do unii walutowej, przede wszystkim ze względów emocjonalnych. Nicolas Sarkozy, podobnie jak większość francuskich elit, jest przekonany, że wpływy Paryża były o wiele większe, gdy Wspólnota obejmowała niewiele krajów, i chce intuicyjnie wrócić do tamtych czasów. Wschód Europy w UE osłabia geopolitycznie Francję na rzecz Niemiec. Więcej: dla francuskiego prezydenta poszerzenie Unii było błędem, a francuskie nadzieje na specjalne stosunki polityczne między Polską i Francją się nie spełniły.
We francuskim zamyśle odrębne szczyty przywódców euro nie mają jednak przełożyć się na budowę odrębnej, mniejszej Unii. Przeciwnie: pod naciskiem Sarkozy’ego z projektu paktu fiskalnego wykreślono wszystkie te elementy, które wyróżniały go z obecnych uregulowań prawa europejskiego w tym obszarze (szczególnie tzw. sześciopaku). Ponieważ dla Francji bardzo ważne jest utrzymanie pełnej suwerenności narodowej, nie zgodziła się ona na to, aby Bruksela mogła pozywać kraje o nadmiernym deficycie do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości lub karać te państwa, których dług publicznych przekracza 60 proc. PKB. W konsekwencji to, co miało być nowym traktatem europejskim, stopniowo przekształca się jedynie w deklarację polityczną w sprawie uzdrowienia finansów publicznych w bliżej nieokreślonej przyszłości.