Jak dodał Górski, zdaniem sędziego Milewskiego podanie przez niego podczas rozmowy daty posiedzenia aresztowego i składu orzekającego w sprawie prezesa Amber Gold Marcina P. było normalną informacją publiczną.
W środę za wnioskiem ministra sprawiedliwości o odwołanie Milewskiego z funkcji prezesa gdańskiego sądu okręgowego opowiedziało się 22 z 23 członków KRS; jedna osoba wstrzymała się od głosu.
Pytany o argumenty, jakie podnosił Milewski podczas spotkania z KRS, Górski relacjonował, że gdański sędzia głównie podnosił, że taśmy z nagraniem rozmowy dają podstawy do wątpliwości, że są oryginalne. Jednak o wiarygodności nagrania, jak podkreślał Górski, rozstrzygnie postępowanie przed rzecznikiem dyscyplinarnym, a nie przed Radą.
Wniosek Gowina o odwołanie Milewskiego z funkcji prezesa SO w Gdańsku wiązał się z ujawnionym w mediach nagraniem rozmowy telefonicznej, w trakcie której osoba podająca się za asystenta szefa kancelarii premiera miała ustalać z Milewskim szczegóły związane m.in. z posiedzeniem sądu dot. zażalenia na areszt szefa Amber Gold.
Komentarze (9)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarsze(foto. Adam Warżawa/PAP)
Jak pokazuje sprawa Amber Gold, system polityczny Polski jest dzisiaj co najwyżej postdemokracją – i to taką, która w istocie demokracją nigdy nie była. Postdemokracja tym różni się od niedemokracji, że wszystkie mechanizmy i instytucje demokratyczne zostają zachowane, lecz tracą swoje właściwe znaczenie.
Myślę, że sędzia Ryszard Milewski ma prawo czuć się rozgoryczony. Postąpił wszak, jak nie bez podstaw sądził, że postąpić należało. Dzwonił wszak, jak tłumaczył się w wywiadach, ktoś z samej Kancelarii Premiera, a przecież premier jest jego przełożonym. To nic, że był to jakiś młodzian. Pełno jest młodzianów pełniących w III RP wyjątkowo ważne funkcje polityczne, choć wydawałoby się, że powinni jeszcze pobierać nauki. Ten zaś przedstawiał się jako asystent samego ministra Tomasza Arabskiego. A minister Arabski to jak wiadomo jeden z najbardziej zaufanych ludzi pana premiera. Jego kluczowa rola w organizacji wyjazdu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Katynia jest już powszechnie znana.
Gdyby sędzia się postawił
Sędzia zna i konstytucję, i prawo. Na studiach uczył się zapewne o Monteskiuszu i trójpodziale władz. Wie jednak, że życie nie odpowiada temu, co jest zapisane w prawie, w regułach, zna polską rzeczywistość polityczną. Nie jest człowiekiem niedoświadczonym lub naiwnym; gdyby było inaczej, nie doszedłby do swojego stanowiska, zwłaszcza w Gdańsku. Jest realistą. Wiedział, czym ryzykuje, gdyby zlekceważył telefon, gdyby chciał się sugerować Monteskiuszem i brać zbyt poważnie te wszystkie deklaracje o niezawisłości swojego urzędu. Wiedział, że gdyby „się stawiał”, gdyby „pogonił” tych z kancelarii, to szybko pożegnałby się ze swoim stanowiskiem. Jeszcze by uznano go za „pisowca”, a to jest już gwóźdź do trumny wszelkiej kariery. W końcu pamiętamy, jak skończył szef CBA, który nękał premiera aferą hazardową.
Zachowanie sędziego Milewskiego jest typowe, nietypowe są tylko okoliczności, bo przecież taka dziennikarska prowokacja to rzecz rzadka – od kiedy rządzi PO. Jakiś czas temu rozmawiałem z przelotnie poznanym prokuratorem z samej centrali, który opowiadał, że w prokuraturze ciągle tęsknie czeka się na rządowe telefony. I że nic tak nie dokucza w „niezależności”, jak brak instrukcji, jak niewiedza, czego się trzymać...
Zapewne nie zawsze potrzebne jest ręczne sterowanie. Sędziowie wiedzą, czego się od nich oczekuje. Czytają gazety, oglądają telewizję, słuchają „autorytetów”. Wiedzą, komu przyznać rację, a kogo obłożyć grzywną i opłatami za przeprosiny w mediach, tak by delikwent nie naruszał już więcej dobrego imienia ludzi, którzy dobre imię powinni mieć w III RP prawnie zagwarantowane. Wiedzą, że na przykład oddalenie skargi koncernu Agory w sprawie dóbr osobistych Adama Michnika mogłoby otworzyć tamę dla destruujących legitymizacje III RP „pomówień”, że potwierdzenie oczywistego faktu historycznego, iż Lech Wałęsa był zarejestrowany pod pseudonimem Bolek, wywołałoby zbiorową konfuzję i naruszyło podstawy ustrojowe. Jak można podważać autorytet „dobra narodowego”, którego imieniem już za życia nazwano port lotniczy w Gdańsku? Kto poniósłby koszty ewentualnej zmiany nazwy? Zdarzają się oczywiście ludzie nieugięci i prawdziwie niezależni, ale to dewianci, którzy tylko potwierdzają regułę.
Eksperyment Mitera-Pereiry
Gdyby polscy socjologowie byli nieco bardziej zainteresowani rzeczywistością niż swoimi o niej wyobrażeniami, przeprowadziliby doświadczenie, które można by nazwać albo eksperymentem Mitera, albo Pereiry, i podzwonili po sędziach, rektorach, urzędnikach, by „socjologiczną prowokacją” przetestować ich niezależność. Myślę, że procent posłusznych i usłużnych przekraczałby procent poparcia dla PO w jego apogeum.
Sprawa sędziego Milewskiego, taśmy Serafina, afera Amber Gold i umowy o pracę Michała Tuska potwierdzają hipotezę o powrocie dawnych postaw i zwyczajów. Monocentryczny system, jaki zapanował w Polsce po fizycznym wyeliminowaniu w Smoleńsku części polskiej kontrelity oraz zmarginalizowaniu i zneutralizowaniu pozostałych, spowodował, że wróciły wszystkie nawyki PRL w tym polu relacji władzy, jaki przenika polskie społeczeństwo. Fakt, że mamy dzisiaj tak dostosowaną do rzeczywistości i konformistyczną młodzież, wynika z tego, że jeśli ktoś w tym polu chce zająć w miarę godziwie wynagradzaną pozycję, musi wykazać się postawą, wymaganą logiką owego pola.
Z punktu widzenia tej twardej realności inne rzeczy wydają się idealistyczną mrzonką. Co z tego, że samolot nie uderzył w brzozę, że nie było nacisków, co z tego, że nikt nie przekopywał ziemi na głębokość metra, co z tego, że pomylono ciała, że premier obiecywał najbardziej przejrzyste śledztwo, a wyszło jedno wielkie mataczenie? Dziś już wiemy, że także przy pochówku ofiar państwo nie zdało egzaminu, ale dla wielu obywateli III RP gorsza była jednak porażka polskiej drużyny na mistrzostwach Europy.
Całość artykułu Zdzisława Krasnodębskiego w tygodniku “Gazeta Polska”"
Niezależność wymiaru sprawiedliwości najlepiej widać na przykładzie,
Ziobry.
Gościa ciągano po sądach, jakby był czerwonym Khmerem.
- Tak, słucham, kto mówi?
- Mówi poseł Poniński/Joński/Koryncki/Dorycki (niepotrzebne skreślić)! Ja odnośnie wyroku w mojej sprawie! Brakuje mi do podszewki w mojej nowej pelisie! Musi być na pergaminie, format A3, zgodnie z umową! Płacę przelewem, jak zawsze! Proszę przesłać wraz z fakturą do biura mecenasa Riepnina!
- No, wie pan... Powinien się pan wstydzić!
(trzask odkładanej z oburzeniem słuchawki)
(Jońskiemu płonie na czerstwych licach rumieniec wstydu zmieszanego z satysfakcją! Zaciera ręce! Odchyla połę kontusza/szuby/pelisy - niepotrzebne skreślić - i zatroskany o los Priwislinskiego Kraju wpatruje się w brakujący fragment podszewki... Zbliżenie na watolinę z czystej żywej wełny i znane logo, z którego potrójnego splotu wysnuwa się na naszych oczach wątek prawdziwie nowoczesnej myśli państwowotwórczej, która prowadzi nas wprost do ziemi obiecanej...
Istny diament w popielatej pelisie posła Jońskiego...
Klaps!)
Tak, proszę Państwa - to tylko ujmujące ujęcie z kolejnego historyczno-patriotycznego filmu Wajdy. Wkrotce we wszystkich salach sądowych, to znaczy - chciałam powiedzieć - sejmowych! Tfu, co ja plotę - miałam oczywiście na myśli sale kinowe!
W roli Jońskiego - Daniel Olbrychski, w roli sekretarki prezesa - Krystyna Janda, scenariusz - Janusz Głowacki, producenci - Tomasz Arabski i Paweł Graś, sponsorem jest oczywiscie Donald Tusk.