O roli pierwszej damy mówi żartobliwie: "Nie powiem, że jest to najgorsza praca w kraju". Opowiada też o swojej aktywności dotyczącej rodziny w Polsce, seniorów, profilaktyki prozdrowotnej czy kultury. Anna Komorowska chwali też ostatnie propozycje rządu w sprawie wydłużenia urlopu macierzyńskiego, który - jej zdaniem - powinien stać się urlopem rodzicielskim.

Reklama

PAP: Niebawem minie półmetek prezydentury Bronisława Komorowskiego. Jaką koncepcję bycia pierwszą damą starała się Pani przez ten czas wypracować? A.K.: Od samego początku prezydentury mojego męża aktywnie wspieram jego działania, w pewien sposób je uzupełniając lub rozszerzając. Mam też jednak liczne pola osobnej aktywności.

To, co wspólne dla nas, to potrzeba skupienia uwagi na sprawie rodziny w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem rodzin wielodzietnych i zastępczych. Staramy się promować nowoczesne rozwiązania w tym obszarze, zachęcając do pozytywnych zmian. Razem z mężem wspieramy aktywność samorządów, między innymi dla nich ogłosiliśmy konkurs "Dobry klimat dla rodziny".

Wiele uwagi poświęcam promocji aktywności seniorów (patronuję działalności Uniwersytetów Trzeciego Wieku), wspieram kobiety, w tym aktywne mamy poprzez angażowanie się w inicjatywy takie, jak konkurs "Firma przyjazna mamie".

Bliska jest mi tematyka zdrowia, angażuję się w liczne kampanie społeczne zwiększające świadomość w zakresie profilaktyki prozdrowotnej. Wspieram działania mające na celu wyrównywanie szans osób niepełnosprawnych (liczne patronaty: Konkurs "Człowiek bez barier", Olimpiady Specjalne).

Reklama

Kolejny obszar mojej działalności to sprawy kultury, w tym promocja polskiej kultury za granicą, a w Polsce wspieranie młodych talentów. Cyklicznie, w Belwederze, organizuję koncerty promujące młodych artystów. PAP: Sporo miejsca sprawom kobiet i szerzej - rodziny - poświęcił w swoim ostatnim wystąpieniu na temat planów rządu premier Donald Tusk. Padła zapowiedź rocznego urlopu macierzyńskiego. Czy uważa Pani, że rzeczywiście pomoże to zwiększyć liczbę urodzeń w Polsce? A.K.: Przyjmuję to z ogromną radością, bardzo podoba mi się ta propozycja przedłużenia czasu opieki nad małym dzieckiem, bo różnica między półrocznym, a rocznym dzieckiem w rozwoju emocjonalnym jest ogromna. Dla matki roczny urlop oznaczać będzie mniejszy ból serca przy rozstaniu, a przede wszystkim przyniesie to większą korzyść dla dziecka, jeśli poświęci się mu czas w większym wymiarze. Moim zdaniem roczny urlop macierzyński da możliwość połączenia ról, nie trzeba będzie stawać wobec dylematu - albo rodzina, albo kariera zawodowa. O tym mówiłam podczas niedawnego Kongresu Kobiet, że nie ma jednego wzoru i trzeba zadbać o to, by łączenie tych ról było możliwe.

Z drugiej strony ważne jest, aby dziecko było "dogrzane emocjonalnie", bo to w jego przyszłości, a także przyszłości całego społeczeństwa, zaprocentuje.

Reklama

W moim przekonaniu najlepszym rozwiązaniem byłby jednak urlop rodzicielski. Nie uważam, że to mama lepiej od taty zajmie się wspólnym dzieckiem, może poza karmieniem piersią (śmiech). Wychowanie dziecka będzie oznaczać wspólne zaangażowanie obojga rodziców, wynikające z tego, jak podzielą między sobą obowiązki, bo trudno narzucić wszystkim jeden wzór. PAP: A jak Pani odnosi się do zapowiadanego zwiększenia dostępności do przedszkoli dla małych dzieci? A.K.: Jestem przekonana, że przedszkole to bardzo ważna instytucja w procesie wychowawczym, niwelująca różnice rozwojowe, uspołeczniająca dzieci, co jest szalenie ważne. Mamy do czynienia z mniejszą liczbą dzieci w rodzinach, życie towarzysko-rodzinne, spotkania z kuzynami, czy place zabaw, to nie wszystko. Ważne jest, aby przyszły młody człowiek umiał układać sobie relacje ze swoimi rówieśnikami, a tego uczy się właśnie w przedszkolu, gdy dziecko funkcjonuje w grupie kilka godzin dziennie.

Warto też przy tej okazji powiedzieć o kompetencjach wychowawczych rodziców, są świadomi, zaangażowani, refleksyjni, ale nie wszyscy i właśnie dla dzieci z takich rodzin udział w życiu przedszkolnym jest szczególnie ważny. PAP: O co należałoby - w Pani ocenie - uzupełnić działania na rzecz rodziny? A.K.: Kancelaria Prezydenta prowadzi szereg inicjatyw, które mają pomóc rodzinom w wychowaniu dzieci. W ramach Międzynarodowego Dnia Rodzin, w maju odznaczeni zostali rodzice. Chodziło o docenienie trudu rodzicielskiego - nie tylko rodziców biologicznych, ale i adopcyjnych, którzy z ogromnym oddaniem, poświęceniem zajmują się swoimi rodzinami, a wciąż potrafią dostrzec problemy innych. Zwracanie uwagi na takie rodziny to też jest ważna rola prezydenta.

Chodzi o działania na rzecz poczucia stabilności dla rodziny, budowanie dla niej dobrego klimatu. Jeżeli Polska ma problemy demograficzne, to jedną z najważniejszych spraw powinno stać się właśnie budowanie poczucia bezpieczeństwa dla rodzin, a np. niepewność na rynku pracy na pewno nie sprzyja podejmowaniu decyzji o powiększaniu rodziny. PAP: Czy ostatnia głośna sprawa z Pucka, gdzie w rodzinie zastępczej doszło do śmierci dwójki dzieci, nie położy się cieniem na tej formie opieki? A.K.: To jest efekt nagromadzenia bardzo wielu błędów i niefortunnych zbiegów okoliczności z tragicznym skutkiem. Podjęto szereg błędnych kroków przy podejmowaniu decyzji o oddaniu pięciorga dzieci rodzicom, których kompetencje nie były zweryfikowane. Tu jest potrzebne wsparcie, rozmowa i współodpowiedzialność pracowników socjalnych.

Chodzi też o dobre prawo i jego egzekwowanie, ale do tego trzeba dodać kompetentnych, wrażliwych ludzi. Ten dramat nie może przesłonić faktu, że jest szereg rodzin zastępczych, które naprawdę mogą być wzorcowe. Znam wiele takich rodzin. Niestety za mało się o nich mówi. PAP: Mówi Pani o rodzicielstwie, a teraz toczy się też dyskusja o metodzie in vitro. Jaki Pani ma pogląd w tej sprawie? A.K.: Uważam, że to indywidualna decyzja każdej pary, delikatna sprawa sumienia, czy - jeśli nie może mieć dzieci w sposób naturalny - to decyduje się na metodę zapłodnienia in vitro. Jako matka pięciorga dzieci wiem jak wielka jest satysfakcja i radość z rodzicielstwa i dlatego doskonale rozumiem, że są pary, które chcą tę metodę zastosować. PAP: A czy metoda in vitro powinna być refundowana? A.K.: Warto pamiętać, że dzisiaj nie ma żadnych ograniczeń w stosowaniu tej metody poza barierą finansową właśnie. Nie każdego na nią stać. To do polityków należy podjęcie decyzji czy Państwo będzie ją finansowało. PAP: W Polsce trwa debata światopoglądowa, w której pojawiły się też nowe wątki aborcyjne: jedne zaostrzające przepisy, drugie - liberalizujące. Czy Pani myśli, że obecny kompromis powinien zostać utrzymany? A.K.: W tym obszarze konieczny jest kompromis, który nie jest łatwy. W tym kontekście, martwią mnie ostatnie inicjatywy trzech ugrupowań politycznych. Traktuję je jako zapowiedź dążenia do naruszenia kruchego kompromisu. Słyszę też zapowiedzi wojny światopoglądowej, która na pewno nie będzie służyła polskim kobietom. Mam wrażenie, że obecna debata nad zmianami ustawy aborcyjnej to jest otwieranie puszki Pandory, z której nic dobrego wyniknąć nie może. PAP: Czy po tych 2,5 roku prezydentury męża nie zaczęła Pani kusić aktywna polityka? A.K.: Nie, uważam, że u nas w domu polityki jest bardzo dużo i to wystarczy. PAP: A kolejna ewentualna kadencja Bronisława Komorowskiego, jako prezydenta i Pani, jako pierwszej damy - to miła perspektywa? A.K.: Na razie nie stawiam tego w kategorii perspektywy. Oboje z mężem skupiamy się na tym, co robimy dzisiaj, bo jeszcze przeszło połowa kadencji przed nami. Swojej aktywności nie podporządkowujemy temu, czy mąż będzie kandydował po raz drugi. Na takie decyzje przyjdzie czas.

PAP: Jak Pani widzi kolejne dwa i pół roku swojej działalności? A.K.: Chcę kontynuować większość dotychczasowych działań. Wspieram osoby, bądź organizacje, które już coś robią, wspieram ich aktywność. Nadal będę angażować się w działania wspierające mądrą, nowoczesną edukację i wychowanie, w tym w promocje czytelnictwa (podczas wizyt lokalnych, w miejscowych bibliotekach czytam książki razem z dziećmi i młodzieżą).

Będę kontynuować promowanie dobrych praktyk w szkołach m.in. w ramach programu społecznego "Szkoła bez przemocy", czy wspierając projekt "Szkoła z klasą 2.0", mający na celu upowszechnianie cyfrowych technologii w edukacji. W ramach tej inicjatywy, podczas niekonwencjonalnej inauguracji roku szkolnego w Jarocinie, zaprosiłam młodzież na wirtualny spacer po Belwederze.

Nadal będę wspierać te działania, o których wspomniałam na początku rozmowy. Uważam, że na to nie można szczędzić czasu ani energii. Jeśli dla kogoś motywacją do dalszej pracy jest to, że się ze mną spotka, bądź to, czy obejmę dane przedsięwzięcie patronatem, to bardzo ważna rzecz. Z tego tytułu mam naprawdę dużo obowiązków, ale jest to też ogromna satysfakcja. PAP: Oprócz oficjalnych wyjazdów zagranicznych, w których towarzyszy Pani mężowi, składa Pani samodzielne wizyty. Jaki jest klucz tych wizyt? A.K.: W styczniu złożyłam wizytę w Państwie Kataru, gdzie wzięłam udział w Międzynarodowym Forum Shafallah w Doha poświęconemu problemom osób niepełnosprawnych w sytuacjach kryzysowych.

Owocem oficjalnej grudniowej wizyty w Chinach odbytej wspólnie z mężem był czerwcowy inauguracyjny lot Warszawa - Pekin, w którym miałam zaszczyt uczestniczyć. To doskonała promocja Polski. Odwiedziłam wtedy siedzibę fundacji China Soong Ching Ling Foundation, organizacji, która zajmuje się pomocą charytatywną, ze szczególnym naciskiem na pomoc dzieciom.

Spotkałam się również z chińskimi studentami polonistyki na Pekińskim Uniwersytecie Języków Obcych, największym uniwersytecie językowym w Chinach. Wzięłam udział w otwarciu wystawy polskiego bursztynu w Panjiayuan.

W kwietniu złożyłam wizytę w Japonii. Dostałam zaproszenie od władz Kesennumy, okręgu, który został dotknięty trzęsieniem ziemi i tsunami. Dzięki wsparciu z Polski, zorganizowanemu przez Polską Akcję Humanitarną, na tym terenie zostały odbudowane dwa przedszkola. Odpowiadając na zaproszenie władz wzięłam udział w uroczystości otwarcia jednego z tych przedszkoli.

W Tokio spotkałam się ze studentami uniwersytetu w Josai, gdzie wygłosiłam wykład poświęcony Januszowi Korczakowi, którego idee pedagogiczne są żywe w Japonii. Było to o tyle istotne, że obchodzimy właśnie Rok Janusza Korczaka, któremu mam zaszczyt patronować. Uczestniczyłam w promocji publikacji "Listów Chopina", które zostały przetłumaczone na język japoński. Miałam też przyjemność spotkać się z małżonką cesarza, panią Michiko.

We wrześniu, w Paryżu wzięłam udział w otwarciu wystawy "Toute la France est polonaise" zorganizowanej z okazji 180. rocznicy utworzenia Towarzystwa Literackiego Polskiego i Biblioteki Polskiej na wyspie św. Ludwika, placówki bardzo zasłużonej dla polskiej kultury. Złożyłam również kwiaty przy grobie Marii Skłodowskiej-Curie, jedynej kobiety, która spoczywa w Panteonie.

W tym tygodniu jadę do Korei Południowej. Zostałam zaproszona na inaugurację Spotkania Trzech Polonistyk. Spotkania takie odbywają się w trójkącie Seul-Tokio-Pekin, teraz przyszła kolej na stolicę Korei. Konferencja ma na celu wymianę doświadczeń w nauczaniu języka polskiego i promocji polskiej kultury. Na uniwersytecie w Seulu będę miała okazję obejrzeć przedstawienie wyreżyserowane przez studentów polonistyki poświęcone Januszowi Korczakowi.

Kolejnym punktem wizyty będzie finał ogólnoazjatyckiego konkursu muzycznego im. Fryderyka Chopina "2nd Asia - Pacific International Fryderyk Chopin Piano Competition". To doskonała okazja do promocji polskiej kultury. W Daegu odwiedzę Metropolitan Women's Center. Spotkam się również z Pierwszą Damą Republiki Korei, panią Kim Yoon-ok oraz z członkami Towarzystwa Pro Polonia. PAP: A kulisy rozmów z pierwszymi damami... A.K.: Zawsze rozmówczyniom zależy, by rozmowa przebiegała w miłej atmosferze, więc poruszane są tematy, które pozwolą lepiej się poznać, a nawet polubić. Ale wymieniamy też doświadczenia z naszych działań, w naszych krajach. Podczas niedawnego spotkania z Szejkinią Kataru rozmawiałyśmy o możliwościach współpracy w zakresie niesienia pomocy szpitalom.

Z niektórymi paniami miałam okazję spotkać się kilkakrotnie, tak jak podczas ostatniej wizyty pary prezydenckiej Czech. Dlatego podczas rozmowy z panią Livią Klausową mogłyśmy się odnieść do poprzednich spotkań. Do każdego takiego spotkania jestem wcześniej przygotowana, znam sylwetkę gościa czy gospodarza, wiem, czym się zajmuje, znam sytuację rodzinną, wiem, jakie ma hobby. To też ułatwia rozmowę. PAP: A czy się przyjemnie spotyka w Juracie, bo Państwo też tam przyjmowali gości zagranicznych. A.K.: W Juracie przyjmowaliśmy panią kanclerz Niemiec Angelę Merkel z mężem Joachimem Sauerem. Spotkanie było bardzo sympatyczne, a zarazem owocne. W tym roku była para prezydencka z Estonii - państwo Evelin i Toomas Ilves. Jak jest okazja to idziemy na spacer na plażę, a też jest czas na program kulturalny. Np. z państwem Ilves byliśmy razem i w Helu, i Trójmieście. PAP: Jak wygląda Pani zwykły dzień? A.K.: Za każdym razem inaczej. Jeden punkt jest stały, albo prawie stały - o ile pozwala mi czas - staram się zacząć dzień od pływania.

Kolejne punkty są zmienne, w zależności, czy jest to dzień "wyjazdowy", czy nie. Na przykład podczas niedawnej wizyty państwowej w Szwajcarii z hotelu wyszliśmy rano o godzinie 7.30, a do domu wróciłam o godzinie pierwszej w nocy. W ciągu dnia mieliśmy może godzinną przerwę na przebranie się na wieczorne spotkanie.

Dzisiaj na przykład rano byłam na basenie, po czym miałam spotkania ze zdobywcami pierwszej nagrody w konkursie na wieniec dożynkowy podczas prezydenckich dożynek w Spale. Następnie w gabinecie podpisywałam pisma, odpowiadałam na listy, zapoznawałam się z wnioskami o patronaty, teraz mam wywiad z paniami, potem schodzę (gabinet Pierwszej Damy położony jest na pierwszym piętrze Pałacu Prezydenckiego) na spotkanie z grupą dzieci i panią Henryką Krzywonos - przyjeżdżają zwiedzać Pałac.

Potem na godzinę wrócę do domu. Wieczorem czeka mnie bardzo miłe spotkanie sąsiedzkie, ponieważ zostaliśmy zaproszeni przez mieszkańców kamienicy, w której mieszkaliśmy przez 25 lat, organizowane z okazji ukończenia całego szeregu remontów w tej kamienicy. PAP: Mówiąc "dom" ma Pani na myśli...? A.K.: "Dom" to teraz w mojej świadomości Belweder, ponieważ tam mieszkamy od prawie dwóch lat. Cieszę się, że jeszcze mieszkają z nami młodsze dzieci. PAP: Państwu zdecydowali o tym, że jako pierwsza para mieszkacie w Belwederze, a nie w Pałacu Prezydenckim. Mówiła Pani, że należy oddzielać pracę od domu. A.K.: To prawda. I gdybym miała tę decyzję podejmować raz jeszcze, to jestem przekonana, że byłaby taka sama. Mając do wyboru ogromny i mało przytulny apartament w Pałacu na Krakowskim Przedmieściu, czy też górną część Belwederu - bo parter nadal służy celom reprezentacyjnym - to bez wahania znowu wybralibyśmy Belweder.

Chociażby z tego jednego względu, że warto przyjechać do pracy i z pracy wrócić do domu, a nie tylko kolejnymi korytarzami czy schodami zejść do gabinetu. Bo to bardzo ułatwia odpoczynek, odcięcie się od spraw służbowych, choć nie do końca można, bo są maile, telefony... PAP: A w jaki sposób Państwo "udomowili" Belweder? Macie tam Państwo może meble z mieszkania na Rozbrat? A.K.: Dokładnie tak. Przenieśliśmy te meble, które pasowały do naszej koncepcji wystroju belwederskiego domu. Prywatne posiłki jadamy przy starym stole, w salonie stoją te same fotele, kanapa i stolik, przy którym pijaliśmy herbatę na Rozbrat. Zachowaliśmy nawet ten sam układ obrazów wiszących nad kanapą. Bardzo nam zależało na przeniesieniu klimatu naszego starego mieszkania. PAP: Jak Państwo lubią wypoczywać? Wyjeżdżając, czytając książki, spędzając czas razem? A.K.: Staramy się, jak jest czas wyjechać. Najchętniej i najlepiej odpoczywamy u siebie na Suwalszczyźnie, ale z racji dużej odległości nie zawsze się to udaje. Na Suwalszczyźnie spacery, czy nordic walking. Latem pływanie, rowery. Zimą biegówki. W czasie wyjazdów nadrabiamy zaległości rodzinno-towarzyskie. Ostatni weekend spędziliśmy z rodziną, pogoda nam dopisała, zbieraliśmy grzyby. PAP: Były? A.K.: Mnóstwo. Zebraliśmy bardzo dużo, głównie podgrzybków. PAP: A gdyby miała Pani więcej wolnego czasu, to co by Pani chciała robić? A.K.: Na pewno chciałabym częściej jeździć na rowerze, spacerować. Nigdy nie jestem nasycona, jeśli chodzi o pływanie. A jeżeli byłby to sezon wiosenno-letni, to więcej serca wkładałabym w moje kwiaty na Suwalszczyźnie, pewnie bym też więcej czytała i spotykała się z rodziną i przyjaciółmi. PAP: Biorąc pod uwagę wszystkie plusy i minusy, to nie najgorzej być jednak pierwszą damą (śmiech). A.K.: Oczywiście, że nie (śmiech). Nie powiem, że jest to najgorsza praca w kraju. Nie, na pewno nie. Wiąże się ona z ogromną odpowiedzialnością, ale i satysfakcją, tym większą, że sondaże, które w pewien sposób są wskaźnikami, są dla męża bardzo korzystne. Uważam, że na jego dobry odbiór, również i ja w pewnym stopniu pracuję. To jest źródłem naszej wielkiej satysfakcji i potwierdzeniem, że ten wysiłek, bo jest to ogromny wysiłek i fizyczny i emocjonalny, ma sens. PAP: A czy nie przeszkadza Pani brak takiego formalnego docenienia funkcji pierwszej damy? Chodzi już może nie tyle o wynagrodzenie, co o płacenie składek? A.K.: Rzeczywistość tak istotnie wygląda - obowiązki są, satysfakcja jest. Nie czuję się upoważniona by mówić w swojej sprawie. Jak się skończy prezydentura mojego męża, to się będę na ten temat wypowiadała. Podejmowaliśmy swoje decyzje z całą świadomością, więc nie narzekam. PAP: A czy mąż się jakoś zmienił w domu, odkąd jest prezydentem? A.K: Nie, zupełnie nie. Przecież już dużo wcześniej sprawował istotne funkcje państwowe, był ministrem, marszałkiem Sejmu. Można było się z tym oswoić. Poza tym w domu jest jednak przede wszystkim mężem i ojcem, a nie prezydentem. PAP: Pani mówiła o równej roli matki i ojca w wychowywaniu dzieci. Czy u Państwa tak było, że relacje w tej kwestii były partnerskie? A.K.: Tak, ale to różnie na różnych etapach życia wyglądało. Rodzicami jesteśmy od przeszło 30 lat, ale jeżeli czas mężowi pozwalał, to jak najbardziej się w to angażował: jeśli chodzi o karmienie, o przewijanie dzieci, o wstawanie w nocy, wychodzenie na spacer, a przede wszystkim o rozmowy, jak dzieci były już starsze, o podsuwanie im książek czy propozycji dotyczących wspólnych wyjazdów. PAP: Ktoś by bardziej surowy dla dzieci: Pani czy prezydent? A.K. Trudno mi powiedzieć, nigdy nie byłam nadopiekuńczą mamą. Oboje z mężem mieliśmy spójną linię wychowawczą. PAP: Ciężko było Pani przyzwyczaić się do zmian spowodowanych objęciem przez Panią męża funkcji prezydenta? Mam na myśli na przykład ochronę, częściową utratę prywatności. A.K.: Jakoś to się ułożyło, ja i dzieci wyobrażaliśmy sobie, że to będzie bardziej opresyjne. Oczywiście oficerowie BOR-u towarzyszący nam są bardzo taktowni, ale jednak są. Rozumiem, że są takie wymagania, decyzja o starcie w wyborach mojego męża wiązała się z przyjęciem tego do wiadomości. Ale można się do wszystkiego przyzwyczaić, nie jest to takie strasznie trudne.

PAP: Czy nadal spotyka się Pani z dawnymi znajomymi?

A.K.: Staram się podtrzymywać kontakty z moimi przyjaciółmi, spotykam się z tymi samymi osobami, z którymi spotykałam się przez szereg lat i to się udaje. Nasi przyjaciele na szczęście są wyrozumiali i wiedzą, że mamy zdecydowanie mniej czasu.

PAP: Czy po 2,5 roku pełnienia roli pierwszej damy udaje się pani zachować anonimowość?

A.K.: Nie jestem w pełni anonimową osobą, tak jak przed prezydenturą. W Warszawie, np. podczas spacerów po Łazienkach, czy w Juracie zdarza się uśmiech i dzień dobry. Niekiedy jestem rozpoznawana przez Polaków podczas wizyt zagranicznych i to są miłe spotkania, tak jak ostatnio w Szwajcarii. PAP: A jak Pani się odnajduje w roli babci?

A.K.: Rola babci jest cudowna. Ostatni weekend udało mi się spędzić ze wszystkimi wnukami i nie wiem, czy ja jestem im bardziej potrzebna, czy one mnie. Bo ja mam ogromną przyjemność, patrząc na to, jak się rozwijają, budując sobie relacje z nimi od samego początku. Patrzę, jak one ze sobą się zaprzyjaźniają. PAP: Mówiła Pani już kiedyś o kojącym wpływie wnuków na prezydenta. A.K.: A to też, wnukoterapia jest ważna dla nas obojga. Tu mamy absolutną zgodność z mężem, że czas spędzony z nimi jest bardzo miłym czasem. Dużo satysfakcji daje nam także patrzenie, jak nasze dzieci spełniają się w rodzicielskich rolach.

Rozmawiały: Agata Jabłońska-Andrzejczuk i Elwira Krzyżanowska (PAP)

hgt/ eaw/ mow/