Tym samym ewentualne ugrupowanie Jarosława Gowina, Jacka Żalka i Johna Godsona nie wprowadziłoby swoich przedstawicieli do Sejmu, choć propozycje Donalda Tuska by konserwatyści z PO założyli własną partię były ostatnio liczne.
Poza Gowinem reszta jest praktycznie nieznana poza swoim okręgiem - komentuje dla „Rzeczpospolitej” Jacek Kloczkowski, politolog z krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej. Ale jego zdaniem nie tylko niska rozpoznawalność byłaby problemem konserwatystów z PO. Mógłby nim być także brak wiernego elektoratu.
Oni się uaktywniają co jakiś czas przy sprawach światopoglądowych, a potem na całe tygodnie znikają ze sceny. Czasami też wycofują się ze swoich poglądów pod naciskiem partii, tak jak to było przy próbie przeforsowania zakazu aborcji z tzw. względów eugenicznych. Takie zachowanie nie sprzyja utrwaleniu tożsamości i zdobyciu trwałego elektoratu - uważa politolog.
Jak wynika także z sondażu Homo Homini z 22 lutego pojawienie się na polskiej scenie politycznej partii Gowina, Żalka i Godsona mogłoby popsuć szyki PO, bo odebrałoby jej głosy. Platforma mogłaby wówczas liczyć na 27 proc. poparcia - tyle samo co PiS - czyli o blisko 3 proc. mniej niż pokazał sondaż sprzed dwóch tygodni.
14 proc. poparciem mógłby się cieszyć SLD, 6 proc. - PSL, a 5 proc. - Ruch Palikota. W przypadku pozostałych partii poparcie dla nich nie przekroczyłoby progu wyborczego. Solidarna Polska czy np. Nowa Prawica mogłyby liczyć na 3 proc. głosów każda.
Podział PO na liberałów i konserwatystów ujawnił się po raz pierwszy podczas głosowania nad ustawą zakazującą przerywania ciąży w sytuacji, gdy płód jest np. ciężko i nieodwracalnie uszkodzony. Później poszło o związki partnerskie.