Bezkrytyczne podejście do udostępnienia akt skończyło się katastrofą - podkreśla minister sprawiedliwości w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu ZET. - Każdy, kto pójdzie zeznawać do prokuratury, zawsze zada sobie pytanie: a co, jeśli ten prokurator równie bezkrytycznie do tego podejdzie? Stała się rzecz straszna. Nie może być tak, że obywatel boi się zeznawać, bo na drugi dzień zobaczy na Facebooku swoje dane - tłumaczy Borys Budka.
Dlatego, jego zdaniem, prokurator generalny powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za aferę wyciekową w aferze podsłuchowej, w której kelnerzy z warszawskich restauracji nagrywali prowadzone przy stole rozmowy polityków i biznesmenów. Minister sprawiedliwości wezwał Andrzeja Seremeta do przeprosin.
Czasami trzeba powiedzieć „przepraszam”, tak jak zrobiła to Ewa Kopacz. Nie za swoje błędy, ale za osoby, które jej jakoś podlegają. „Przepraszam” może paść z ust prokuratora generalnego, skoro padło z ust premier rządu. „Przepraszam i szybko wyjaśnię” - dodał.
Jego zdaniem, prokurator prowadzący śledztwo powinien rozważyć zaciemnienie w udostępnianych podejrzanym aktach pewnych danych, na przykład informacji osobowych świadków. - Takie zaciemnienie nie stanowi żadnego naruszenia istoty prawa do zapoznania się z materiałem dowodowym. Inaczej dochodzimy do absurdu, że podejrzany dostaje dane teleadresowe świadka i leci tam z kilkoma kolegami. Jeżeli tego nie widzi pan prokurator generalny, to ja się temu dziwię - argumentował Borys Budka.
Minister sprawiedliwości zwrócił również uwagę na pewien niebezpieczny precedens, jaki stwarza bezkrytyczne podejście prokuratora generalnego do afery z ujawnieniem akt śledztwa. - Szef prokuratury mówi: „nic się nie stało i możecie tak udostępniać akta”. I prokurator z którejś z prokuratur rejonowych, nawet jeśli chciałby postąpić inaczej, to powie sobie: „zaraz, mój szef mówi, że nawet jeśli ja udostępnię przestępcom dane osobowe, to nic mnie za to nie spotka”. Tu doszło do strasznej rzeczy - podkreślił Borys Budka w Radiu ZET.