Beata Kempa odniosła się w ten sposób do wywiadu, jakiego tygodnikowi "Do Rzeczy" udzielił prezes PiS Jarosław Kaczyński, który zasugerował, że możliwe jest zaskarżenie procedury do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Wszystko zależy od tego, jak wypadki się potoczą, czy taka procedura zostanie wdrożona i czy zostanie wdrożona przez organ do tego uprawniony na podstawie traktatów – powiedziała w poniedziałek w Krakowie dziennikarzom szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa, pytana o to, czy może dojść do zaskarżenia do ETS. Jak podkreśliła, bardzo ważne jest ustalenie, kto jest uprawniony do wszczęcia takiej procedury, a "kto sobie to prawo na podstawie jakichś wewnętrznych przepisów uzurpuje".
Nikt nie chce wojny z Komisją Europejską czy z innym organami UE – mówiła Kempa. Dodała, że ma nadzieję, iż rozmowy prowadzone w tej chwili przez rząd przyniosą pozytywny efekt. Jak zaznaczyła, rząd został do tego zmuszony, choć "spór jest polityczny, a opozycja wciąż jest aktywna na polu międzynarodowym zamiast być aktywna w polskim parlamencie i konstruktywnie przedstawiać rozwiązania dla Polaków".
Ale ja mam nadzieję, że pani premier Beata Szydło w tych rozmowach spowoduje to, że nie będzie jakichś dalszych perturbacji. A jeżeli takie decyzje - powtarzam - będą, będą oceniane, czy są dokonywane przez organy uprawnione czy też nie - podkreśliła szefowa Kancelarii Premiera.
Prezes Kaczyński pytany w wywiadzie, czy bierze pod uwagę, że dojdzie do ostatniego etapu procedury wszczętej przez Komisję Europejską mówił, że procedura, którą zastosowano wobec Polski "jest procedurą pozatraktatową, wymyśloną i można ją w każdej chwili zaskarżyć do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości".
Jeśli pójdzie na ostro, to my to zrobimy – powiedział Kaczyński. - Natomiast można uruchomić procedurę z artykułu 7. Traktatu o Unii Europejskiej, oczywiście ona będzie całkowicie bezpodstawna, ale ona wymaga w drugim etapie jednomyślności. A tej jednomyślności nie będzie – mówił prezes PiS.
Mechanizm ten w zamyśle Komisji uzupełnia traktat i działa jako "system wczesnego ostrzegania" na wypadek pojawienia się systemowych zagrożeń dla państwa prawa w jakimś państwie unijnym. Umożliwia on Komisji dialog i eliminację tych zagrożeń, zanim sięgnie ona po "broń atomową", czyli artykuł 7. unijnego traktatu, zgodnie z którym za poważne naruszenie zasad demokratycznych mogą grozić sankcje, łącznie z zawieszeniem prawa głosu kraju w Radzie UE.
Artykuł 7. nazywany jest "bronią atomową", bo nikt nie chce po niego sięgać. Jego zastosowanie jest też trudne. Stwierdzenie, że doszło do poważnego naruszenia wartości UE wymaga jednomyślności wśród państw członkowskich (z wyłączeniem kraju, którego dotyczy głosowanie).