O tym, że pozycja ministra Mateusza Morawieckiego wewnątrz PiS nieco osłabła, świadczą jego porażki w obsadzie managementu dużych spółek Skarbu Państwa. Nadal jest jednak kluczową postacią rządzącej partii. Świadczy o tym fakt, że – jak wynika z informacji DGP – dostanie on możliwość wystąpienia na zbliżającym się kongresie PiS. Obok prezesa Jarosława Kaczyńskiego oraz szefów koalicyjnych ugrupowań Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry.
Rollercoaster w spółkach
Morawiecki, odkąd jesienią 2015 r. wszedł do rządu, zabiegał o wyposażenie go w odpowiednie narzędzia do realizacji gospodarczej strategii rządu. Widział je w spółkach państwowych.
Na początku pod skrzydła wicepremiera trafił bank PKO BP. W tym samym czasie rozpoczęła się budowa grupy finansowej, która miała zostać kołem zamachowym planu Morawieckiego. Kierowany przez niego resort rozwoju przejął kontrolę na spółką Polskie Inwestycje Rozwojowe i przekształcił ją w Polski Fundusz Rozwoju. Wokół PFR rozpoczęła się konsolidacja innych podmiotów, jak Bank Gospodarstwa Krajowego, Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych czy Agencja Rozwoju Przemysłu, stopniowo odbijanych innym resortom.
Politycznym sukcesem wicepremiera było obronienie na fotelu prezesa PKO BP Zbigniewa Jagiełły, który zarządza bankiem od 2009 r. Apetyt wicepremiera rósł. Trudne relacje z Pawłem Szałamachą skończyły się rezygnacją tego ostatniego, a wicepremier połączył unią personalną resorty finansów i rozwoju.
Niedługo potem zdecydowano o likwidacji resortu skarbu. To było okazją do powiększenia spółkowego portfolio wicepremiera o kolejne czempiony, m.in. Grupę Azoty, Giełdę Papierów Wartościowych i Powszechny Zakład Ubezpieczeń, kontrolujący dodatkowo Alior Bank. Pozycja Morawieckiego w PiS rosła razem z wpływami w spółkach. Jednak ustawa o nadzorze nad mieniem Skarbu Państwa zmieniła reguły gry: oddała klucze do państwowego majątku premier Szydło. Teraz to ona może dzielić się nimi z innymi ministrami.
Mateusz Morawiecki dostał odpowiednie pełnomocnictwa i chciał meblować zarządy po swojemu. Ale problemy rozpoczęły się już na starcie. Po odwołaniu na początku roku Małgorzaty Zaleskiej z funkcji prezesa GPW kandydat wicepremiera Rafał Antczak nie dostał akceptacji Komisji Nadzoru Finansowego (jej szef Marek Chrzanowski jest blisko związany z Adamem Glapińskim, prezesem Narodowego Banku Polskiego).
Antczak złożył rezygnację, gdy okazało się, że nie spełnia wymogów formalnych, by szefować warszawskiemu parkietowi. Realny wpływ ministra rozwoju i finansów na GPW skurczył się, bo Morawiecki kandydata na prezesa musiał uzgodnić nie tylko z premier, lecz także z prezesem NBP. – Nowy szef GPW Marek Dietl to efekt wypracowanego kompromisu, ale pozwala wicepremierowi zachować wpływ na spółkę – twierdzi nasze źródło zbliżone do MR.
Przymiarka do umieszczenia Antczaka w zarządzie PZU również się nie powiodła. Morawieckiemu nie wyszła bowiem próba wyjęcia PZU spod wpływów Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości. Marcowe odwołanie Michała Krupińskiego, który kierował ubezpieczycielem od kilkunastu miesięcy, chociaż zaakceptowane przez prezesa PiS, odbyło się za plecami premier Beaty Szydło. Szefowa rządu skorzystała jednak z uprawnień, jakie dały jej nowe przepisy dotyczące spółek Skarbu Państwa. Doprowadziła do zmian w składzie rady nadzorczej, a w fotelu prezesa usadowiła bliskiego współpracownika odwołanego prezesa – Pawła Surówkę. Krupiński w ubiegłym tygodniu odnalazł się zaś w zarządzie świeżo zrepolonizowanego Banku Pekao. Ponieważ jego głównym udziałowcem jest PZU, to i tam karty rozdaje Beata Szydło. – Dzisiaj do spółki ze Zbigniewem Ziobrą kontroluje ona PZU, Alior Bank i Bank Pekao. A te instytucje miały być podporządkowane Mateuszowi Morawieckiemu. Wicepremier został ograny – mówi nasz rozmówca z rządu.
Nasi rozmówcy z kręgów rządowych wskazują, że historia ze spółkami zatoczyła koło, a wicepremier wrócił do budowy swojej pozycji w oparciu o PKO BP. Na kolejną kadencję wybrano tam właśnie Zbigniewa Jagiełłę. Zarząd powiększył się o Rafała Antczaka.
Polityczne rozgrywki budżetowe
Utrata wpływów w spółkach nie oznacza, że Mateusz Morawiecki stracił wszystkie polityczne narzędzia. Właśnie startują prace nad projektem przyszłorocznego budżetu. Na razie ministrowie wysyłają do MF pisma o swoich potrzebach finansowych na 2018 r. Przy ul. Świętokrzyskiej studzą jednak oczekiwania, a Leszek Skiba, wiceminister finansów, w rozmowie z PAP zapowiedział, że nie ma co liczyć na nominalny wzrost wydatków w przyszłym roku. Inaczej mówiąc: w ujęciu realnym do wydania będzie nieco mniej niż w tym roku, co może być trudne do przełknięcia dla kolegów z rządu. W poniedziałkowym DGP pisaliśmy, że chociaż reguła wydatkowa pozwala wydać w 2018 r. o ponad 36 mld zł więcej, to potrzeby są na tyle duże, że konieczne jest znalezienie oszczędności rzędu kilku miliardów złotych. – Nawet jeśli pewne wydatki zostaną ścięte, to i tak istnieje spore pole do budowania pozycji w rządzie i w PiS – mówi nasz rozmówca z MR.
Jednak paradoksalnie w finansach publicznych wicepremier może stać się więźniem sukcesu. Wpływy podatkowe są znacznie wyższe niż w poprzednich latach. Zarówno resort finansów, jak i sam wicepremier chętnie się tym chwalą. Skutek: wśród polityków PiS rosną oczekiwania, że znajdą się pieniądze na realizację kolejnych postulatów.
W kolejnych latach ten budżetowy dylemat się nasili, ponieważ będzie rosła wyborcza presja na wydatki. PiS wygrał wybory kosztownymi obietnicami. W miarę zbliżania się kolejnych wyborów wewnątrz całego obozu rządowego będzie się pojawiało coraz więcej pomysłów, jak utrwalić wdzięczność wyborców. – Daliśmy rodzinom 500 plus, teraz musimy myśleć o seniorach – mówi jeden z polityków PiS. W rządzie mogą się pojawić takie pomysły, jak szukanie nowego mechanizmu waloryzacji emerytur.
Tyle że mimo znacznego polepszenia sytuacji dochodowej budżetu rosną także określone wcześniej wydatki. Miejsca na dodatkowe gesty będzie więc niewiele, a być może nie będzie go wcale. Tylko w tym roku koszt 500 plus będzie o niemal 1,5 mld zł wyższy, niż przewidziano w projekcie budżetu. Wzrosną także obciążenia budżetu emeryturami. Oprócz obniżonego wieku emerytalnego coraz więcej będzie kosztowała waloryzacja świadczeń. Jeszcze kilka lat temu było nieco ponad 3 mld zł rocznie. W 2018 r. będzie to 4,8 mld zł (gdyby inflacja okazała się wyższa, koszt również się podniesie).
Tymczasem Brukseli obiecaliśmy zaciskanie pasa: w przyszłym roku deficyt sektora finansów publicznych ma spaść z 2,9 proc. PKB do 2,5 proc., a w 2019 r. do 2 proc. Zdaniem ekspertów nie chodzi jedynie o spełnianie zobowiązań wobec Komisji Europejskiej, ale o zachowanie bezpieczeństwa finansowego Polski. Od 2013 r. mamy do czynienia stale ze wzrostem gospodarczym, prognozy są sprzyjające, ale w najbliższych latach trzeba liczyć się z możliwością spowolnienia.