W najnowszym numerze "Gazeta Polska" podała, że na nagraniu z Wojskowego Portu Lotniczego Warszawa-Okęcie widać światło latarki – "jest zbyt ciemno, a kamery za bardzo oddalone, aby można było dostrzec twarze osób znajdujących się przy lewym skrzydle Tu-154". Tygodnik informuje, że "tuż przed godz. 5 w nocy, przez blisko 15 minut, zarejestrowani na nagraniu osobnicy dokonują jakichś czynności przy tej części skrzydła, gdzie według podkomisji smoleńskiej nastąpiła seria eksplozji".
- Nie ma podejrzeń, aby materiał wybuchowy był wkładany wtedy na lotnisku. Takich podejrzeń nikt nie formułuje - powiedział w piątek w radiowej Jedynce szef podkomisji smoleńskiej.
- To, co wiemy na pewno w tej sprawie wynika z kamer, które rejestrowały płytę lotniska i przygotowania do lotu. Zarejestrowały kilku pracowników lotniska, którzy przez dłuższy czas, ponad pół godziny, byli w okolicy tego skrzydła jak i silników. Prawego skrzydła tam nie widać, ale sądząc po braku odblasku latarek, ich przy prawym skrzydle nie było, a przy lewym tak - mówił Macierewicz.
Macierewicz odniósł się także do opinii duńskiego inżyniera Glenna Jorgensena, który twierdzi, że tam gdzie rzekomo znajdują się ślady po uderzeniu brzozy była eksplozja. Jak powiedział, "nie ma co do tego wątpliwości", że skrzydło rozerwała eksplozja.
Szef podkomisji smoleńskiej mówił także o raporcie, który ma być opublikowany wiosną tego roku. - Raport nie będzie zawierał wszystkich analiz i w związku z tym jego wnioski będą skoncentrowane na technicznej przyczynie zniszczenia samolotu - powiedział. Wyjaśnił, że wynika to z braku całego materiału prokuratury oraz wszystkich badań.
Pytany o wnioski podkomisji złożone do prokuratury w sprawie katastrofy smoleńskiej mówił, że wszystkie wnioski są ważne. - Trudno np. nie uznać, żeby wniosek o ściganie osób, które dopuściły się sfałszowania czarnych skrzynek nie był ważny - stwierdził. Tak samo jest - jego zdaniem - w sprawie wniosku wobec osób odpowiedzialnych za sfałszowanie raportu Jerzego Millera.