Niech pani pójdzie na pierwsze piętro zobaczyć galerię portretów byłych przewodniczących. Tam nie ma żadnej kobiety. Komisją Europejską od 60 lat rządzą wyłącznie mężczyźni – mówi mi Margrethe Vestager, unijna komisarz ds. konkurencji, gdy pytam o jej szanse na objęcie najważniejszego fotela w Brukseli. Chociaż jest wskazywana jako jedna z trzech osób najbardziej liczących się w wyścigu o stanowisko, do przedwyborczych spekulacji podchodzi z rezerwą. – Nie obiecuję sobie za wiele, by potem się nie zawieść. Mogę być o krok od zwycięstwa, ale z cienia wyjdzie jakiś mężczyzna, powie „oto jestem”, a reszta przywódców temu przyklaśnie – podkreśla duńska polityk.
Bo na najbardziej eksponowanych w Europie stanowiskach kobiet nie ma i nie było – z nielicznymi wyjątkami. Obok KE mężczyźni zarządzają też Parlamentem Europejskim, Radą Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym. Wśród kobiet najwyższy urząd piastuje obecnie Włoszka Federica Mogherini, która jako wysoki przedstawiciel odpowiada za unijną dyplomację. Mniej ważną funkcję europejskiego ombudsmana pełni Irlandka Emily O’Reilly, walcząca o to, by decyzje w instytucjach UE były podejmowane w sposób bardziej transparentny. Na 28 komisarzy dziewięciu to kobiety.
Czy ta zła passa zakończy się po wyborach? Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, odgrywający kluczową rolę w rozmowach o obsadzie brukselskich posad, zapowiada, że będzie się o to starać. Ale obiecać nie może. – Taka jest moja intencja, ale mamy tylko pięć stanowisk do obsadzenia i o wiele więcej warunków do spełnienia. Obawiam się, że z osiągnięciem równowagi płciowej będzie trudno, zwłaszcza jeśli mówimy o prawdziwej równowadze, a nie jeden do czterech – powiedział niedawno. Trzeba bowiem uwzględnić jeszcze takie kwestie jak równowaga polityczna, geograficzna czy demograficzna.